Kanada – pokazywana do niedawna jako kraj wzorcowy realnego multi-kulti – zaczyna mieć coraz większe problemy z napływową ludnością

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Kiedy żona przypominała mi stare przepowiednie Sybilli o czekającej nas niechybnie dominacji skośnookich – wzruszałem zwykle ramionami w poczuciu wyższości chłodnego pragmatyka nad wieszczącą wróżką. Wczoraj wróciłem z krótkiego wypadu za Wielką Wodę i to co tam zobaczyłem skłoniło mnie do weryfikacji mojego sceptycyzmu na temat archaicznych wróżb...  

Już podczas odprawy paszportowej na lotnisku w Chicago i w Toronto poczułem się prawie jak w Azji; byliśmy tam prawie jedynymi białymi w otaczającym nas barwnym tłumie śniadolicych, żółtych, brązowych i czarnych mężczyzn, kobiet i dzieci...

Chińczycy, Hindusi, Arabowie, Wietnamczycy, Koreańczycy, południowoamerykańscy Indianie, mieszkańcy Karaibów i czarnej Afryki (kiedyś napisałbym Murzyni – ale to dziś ponoć niepoprawne) i dziesiątki innych egzotycznych nacji kłębiło się w sali odpraw prezentując – zależnie od narodowego temperamentu – stoicki spokój lub jarmarczny rejwach...

Całe te orientalnie wyglądające rodziny (od starców po niemowlęta przy piersi)  objuczone plecakami, torbami, torebkami, walizkami, paczkami miały tylko jeden cel – dostać się do  multikulturowego raju, jakim jest Ameryka i osiąść tam na stałe w poszukiwaniu lepszego życia...

Kiedy już – po całej serii szczegółowych pytań amerykańskiego „pogranicznika” (po co, do kogo, w jakim celu, na jak długo etc. etc.)  znalazłem się wreszcie po drugiej stronie tego lepszego ze światów, postanowiłem przyjrzeć się sprawie z bliska. Najlepszym miejscem na obserwacje jest niewątpliwie galeria handlowa;  gdy żona zwiedzała identyczne do tych w Polsce butiki w poszukiwaniu oryginalnych (zapewne w większości chińskich) prezentów dla rodziny w kraju, ja przysiadałem na ławeczce albo zapadałem w miękki fotel i zajmowałem się ... statystyką...

Do tej pory stereotypowy Amerykanin kojarzył mi się z  wysokim, blondwłosym   mężczyzną o niebieskich oczach, dużej, kwadratowej szczęce i szczerym  uśmiechu (słynny grymas twarzy, prowadzący nas, naśladujących ich Europejczyków do skurczu mięśni policzków, czyli tzw. „keep smiling”).
Jego żeńskim odpowiednikiem była ukształtowana w naszej wyobraźni przez Hollywood – blond albo rudawa –  pogodna „dziewczyna z sąsiedztwa”...

Nic z tego, kochani! Na marketowym deptaku rządzi tam kanon urody rodem z Hong-Kongu, Pekinu, Bombaju czy Puerto Rico.

Długie Polaków rozmowy z miejscowymi Polonusami ukazały mi nieciekawy obraz rzeczywistości. Biały człowiek jest w Ameryce w odwrocie. Nie jest nawet gatunkiem chronionym.

Jeśli chodzi o naszych rodaków – pustoszeją stare polskie dzielnice w Chicago; jesteśmy wypierani przez Meksykanów i Portorykańczyków.

Kanada – pokazywana do niedawna jako kraj wzorcowy realnego multi-kulti – zaczyna mieć coraz większe problemy z napływową ludnością. Mnożący się w sprzyjającym, socjalnym środowisku egzotyczni przybysze nie integrują się, stając się coraz większym obciążeniem dla budżetu kraju. Rośnie przestępczość i poczucie zagrożenia wśród rdzennych obywateli...

Rdzennych? A może to kara za wymordowanie Indian i zbudowanie państwa na zrabowanej im ziemi? Może klątwa za odejście od świata wartości w krainę złotego cielca?

A może po prostu brak instynktu samozachowawczego...

Nowi przybysze trzymają się razem, są głodni sukcesu, dóbr, przestrzeni życiowej. Wszystko robią skuteczniej: potrafią ciężej pracować, lepiej się uczyć, mocniej nawzajem  wspierać... Ale też sprytniej kraść,  bezwzględniej rozprawiać z konkurencją czy tworzyć bardziej efektywne mafijne ośmiornice.  Nauczyli się też perfekcyjnie domagać się swych praw; i poszerzają te żądania, wymuszając respekt dla swoich obyczajów, religii i ograniczając (poprawność polityczna!) kultywowanie tradycji gospodarzy...

Autochtoni (dla bezpieczeństwa) zabierają dzieci z „kolorowych” szkół i wyprowadzają się do chronionych dzielnic.  Tylko jak długo (i dokąd) można uciekać ze swojego kraju?

Dominuje odmieniane przez wszystkie przypadki słowo „kryzys”... W stosunku do stanu sprzed kilku-kilkunastu lat ludzie ubożeją w szybkim tempie...

Może więc i lepiej, że Obama nie załatwił nam jeszcze wiz (swoją drogą tych problemów nie mieli terroryści z Al-Kaidy, szkolący się w USA do ataku samolotowego na World Trade Center)...

Ale nie martwmy się o Amerykę; oni tam (z wyjątkiem Polonii) nie przejmują się nami wcale... Zajmijmy się obszarami i sprawami znacznie  nam bliższymi. Polecam dziś ku rozwadze ostatni mój wierszowany felieton z Naszego Dziennika:

Venimus, vidimus et Deus vicit*

„Te kościoły już jutro będą meczetami!”
Wołał Kara Mustafa pod Wiednia murami...
Trzysta tysięcy gardeł ryknęło pod niebo:
„Allah akbar!**  Mahomet jest prorokiem jego!”
I każdy z nich był gotów umrzeć za swą wiarę...
I czuło się moc wielką nad wojsk tych bezmiarem...

Słysząc to garść obrońców na murach struchlała,
Już ni siły, ni ducha do walki nie stało...
Zwłaszcza, że król Leopold (by chronić dynastię)
Uciekł z oblężonego przez Osmanów miasta
I z bezpiecznej oddali czekał rozwiązania;
Bez wiary... Bez nadziei... Bez woli przetrwania...

Lecz nim przyszło zapalać żałobne gromnice
Człek pobożny nadciągnął z północnej granicy...
Wiódł za sobą skrzydlato-barwny hufiec zbrojny
Dzielnych i w stal zakutych mężów bogobojnych,
Gotowych życie oddać za swych ojców Wiarę...
Z Bogiem w sercach, z Madonną Czarną na sztandarach,
Król Jan Trzeci Sobieski (on ci był tym wodzem)
Spadł jak jastrząb na wroga, utopił w pożodze,
I zastępy sułtana spod Wiednia przegonił
(Tak na ponad trzy wieki wolność nam obronił)...
A potem, gdy tłum gromko głosił jego męstwo
Rzekł: „Starły się dwa Światy. Bóg nam dał zwycięstwo!”...

Dziś bez walki Europę Islam wziął, niestety...
Wykupuje kościoły. Zmienia je w meczety...
Tolerancja przekracza dopuszczalne ramy,
Gdy sami swe korzenie (głupcy!) wycinamy...

Goście – gospodarzami? To już chwila bliska...
W puste miejsce po Krzyżu Półksiężyc się wciska,
Bezideowa tłuszcza przegrywa z kretesem;
Nikt nie zechce umierać za tęczowy deseń...

Zbrakło Wiary. Idei. Nie masz Sobieskiego.
Kończy się multi-kulti. Ucz się arabskiego...


* „Przybyliśmy, zobaczyliśmy i Bóg zwyciężył” – z listu króla Jana III Sobieskiego do papieża Innocentego XI
* Bóg jest wielki!


Lech Makowiecki

P.S. Żeby zakończyć jakimś patriotycznym akcentem „na temat”:

Z cyklu znalezione w sieci: „Quo vadis, Polonia?” z płyty „Katyń 1940”:


Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych