Donald Tusk, choć nie sprawiał wrażenia jakoś specjalnie wypoczętego po urlopie w Dolomitach, nie stracił nic z PR-owej iskry. Na konferencji prasowej chętnie perorował w każdej sprawie (z wyjątkiem pracy Aleksandra Kwaśniewskiego dla dyktatora Kazachstanu, czego – jak powiedział – nie chce komentować).
Wyjątkowo dużo mówił w odpowiedzi na pytanie o powołanie zespołu składającego się z członków byłej komisji Jerzego Millera, który ma niebawem powstać i powtarzać tezy rządowego raportu. Bronił go jak lew, wykorzystując cały arsenał propagandowych trików.
Staraliśmy się niezwykle rzetelnie, opierając się temu sposobowi politycznego i agresywnego komentowania tragedii smoleńskiej. Nie chcieliśmy, aby instytucje rządowe i eksperci, którzy pracowali w komisji Millera, a których jedną z głównych zalet czy zasad postępowania musi być neutralność polityczna, żeby angażowali się w te niemal codzienne już bardzo burzliwe debaty, a czasami takie dramatycznie populistyczne eskapady niektórych polityków, bo przecież nie ekspertów. Stąd ta zwłoka.
Problem w tym, że najwięcej emocji wzbudzała właśnie ich praca i bezpodstawne zarzuty, jak np. wielomiesięczne utrzymywanie, że na nagraniu z czarnej skrzynki TU-154M słychać głos gen. Błasika.
Tusk z dumą pozował na stoika:
Ja nie raz słyszałem takie poganianie: „Panie premierze, proszę coś zrobić, bo przecież coraz więcej ludzi będzie wierzyło w jakieś bzdurne teorie, musicie dawać odpór”.
I wygłosił pean na cześć profesjonalistów z komisji Millera:
Naszym zadaniem było przygotować rzetelny raport. Od pierwszych dni eksperci, którzy pracowali nad wyjaśnianiem katastrofy smoleńskiej uprzedzali mnie: „Przykra prawda o katastrofach lotniczych jest zawsze taka sama – to jest prawda skomplikowana, nikogo niesatysfakcjonująca, z reguły nie ma jednego powodu i może pan być pewny, że jak skończymy swoją prace i przedstawimy cały łańcuch przyczyn, skutków, etc. to nikt w Polsce nie będzie zadowolony, bo każdy w Polsce chciałby mieć własną, prostą, jednoznaczną wersję”. I tak się stało.
Długo wytrzymywaliśmy, ale zbyt często eksperci, którzy nadal przecież pracują w komisji do badania przyczyn katastrof lotniczych, ich autorytet i autorytet państwa był podważany nieustannie i z coraz większą mocą.
Szkoda, że dowodząc „autorytetu” rządowych ekspertów nie wspomniał pan premier o licznych badaniach niewykonanych przez komisję Millera…
Donald Tusk przyznał też, że tym, co zmusiło stronę rządową do działania był artykuł „Trotyl na wraku tupolewa”:
Nie ukrywamy, że to, co zdarzyło się po publikacji w „Rzeczpospolitej” - gdzie po raz kolejny, w naszej ocenie, przekroczono wszelkie miary, jeśli chodzi o ocenę pracy rządowych ekspertów pracujących w komisji Millera – że to było takim ostatecznym impulsem, żeby jednak ludzie, którzy zaangażowali cały swój autorytet, wszystkie swoje umiejętności w wyjaśnianie przyczyn katastrofy, żeby wyszli z cienia i zaczęli mówić bardzo wyraźnie, tłumaczyć opinii publicznej absurdalność niektórych tez, niektórych sformułowań i niektórych zarzutów.
Ja bym wolał, żeby w ogóle nie było takiej potrzeby, szczerze powiedziawszy. I ja nie czuję się powołany do tego, żeby kogoś zmuszać do zajmowania publicznego stanowiska, bo oni swoją pracę wykonali bardzo dobrze, ja o tym wiem, niezależnie od tego, jak wielu ludzi w Polsce uważa, że raport komisji Millera niczego nie wyjaśnił.
Jest profesjonalny, doceniony przez wszystkich, którzy znają się na rzeczy - i w Polsce, i za granicą. Był może najmniej pozytywnie oceniony w Rosji, ponieważ bardzo wyraźnie wskazał także zakres rosyjskiej odpowiedzialności za katastrofę.
Uśmiechamy się lekko na te słowa, bo każdy prawdziwy ekspert z cywilizowanego kraju wysoko podnosi brwi na wieść, że Polacy napisali raport nie badając wraku (bo obejrzenie niektórych szczątków profesjonalnym badaniem nie jest).
Premier został też zapytany, czy zapoznał się już z wynikami prac ponad stu polskich naukowców, którzy w październiku wystąpili na konferencji smoleńskiej.
Tutaj Tusk przeszedł samego siebie. Mieliśmy do czynienia z monodramem nieświadomego, zagubionego, zdezorientowanego człowieka, który dość naiwnie udaje, że nie wie, o co chodzi. Szef rządu bezradnie rozkładając ręce wzruszył ramiona i zaczął cedzić:
Na to pytanie panu nie odpowiem. Nie, nie uczestniczyłem w konferencji stu polskich naukowców.
Dopytywany, czy nie zapoznał się z wynikami ich pracy, brnął:
Nie, nie znam tego materiału. I też no nie znam bliżej żadnych okoliczności dotyczących tej konferencji. Jakby pan mi pomógł… Bo nie wiem, o jakim materiale pan mówi i dlatego… nie chce nikogo wprowadzić w błąd
– zaintonował jedną ze swych ulubionych piosenek o życzliwości szefa rządu.
Dziennikarz „Gazety Polskiej Codziennie” cierpliwie drążył: „Spotkanie polskich naukowców…” Ale nie dokończył, bo premier uciął:
Nie słyszałem o takim spotkaniu, ale jeśli mam to w korespondencji…
- mówił premier, a na ekranie jakby nos mu się wydłużał.
Nie dysponuję tym materiałem, ale jeśli nie jest zbyt obszerny chętnie się z nim zapoznam.
Doceniamy, naprawdę doceniamy te otwartość. I proponujemy pogonić tych podstępnych współpracowników, którzy przed Prezesem Rady Ministrów ukrywają fakt zorganizowania w Warszawie konferencji naukowej z udziałem ponad setki uczonych z tytułami co najmniej doktorów...
I odświeżamy pamięć panu premierowi:
znp
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/148730-donald-tusk-wyglasza-pean-na-czesc-komisji-millera-i-kpi-z-konferencji-naukowcow-o-smolensku-nie-slyszalem-o-takim-spotkaniu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.