Dziennikarze „Gazety Wyborczej” i chirurg łapownik byli w latach 2005-2007 częścią wspólnego frontu. Byli opozycją

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Piotr Skwieciński przypomniał w „Rzeczpospolitej”, że doktor G. był kilka lat temu przez większość mediów „nie tylko z góry uniewinniany, ale wręcz windowany na piedestał”. Na to Dominika Wielowieyska odpowiada w „Gazecie Wyborczej”: „nie ma to jak wspomnień czar”. I cytuje stare gazety.

Cytuje naturalnie po to aby wykazać, że na łamach „Dziennika”, „Faktu” czy „Rzeczpospolitej” G. był nazywany  Doktorem Śmierć, i podejrzewany o najgorsze. Co teraz się nie potwierdziło, bo sędzia Igor Tuleya skazał go tylko za branie łapówek.

Rzecz w tym, że Wielowieyska w ogóle się nie odnosi do tego, co pisze Skwieciński. Owszem przejrzała kilka gazet. Ale przecież nie własną. A byłoby warto.

Przypominam jej więc, jak było. Pierwszą gazetą, która postawiła na porządku dziennym temat doktora G. była „Wyborcza”. O tym, że taki ordynator istnieje., o tym że go wyprowadzono w kajdankach z gabinetu, dowiedziałem się z komentarza Piotra Pacewicza. To on jako pierwszy orzekł, że dzieje się skandal, bo aresztowano i źle potraktowano wybitnego lekarza. Bo skuto „ręce pianisty”.

Komentarz został  napisany na gorąco, bez dogłębnego zbadania sprawy, nie było na to czasu ani możliwości. Jego sens był wszakże jasny i symboliczny dla tamtych czasów. CBA zostało potępione za to, że zamachnęło się na kogoś ważnego i zasłużonego.

Wszystko co na ten temat powiedziano potem z drugiej strony, powiedziano jedynie w odpowiedzi na ten natychmiastowy manifest respektu dla „nadludzi”, który powinni stać ponad prawem. Po to aby dać odpór Pacewiczowi Zbigniew Ziobro i Mariusz Kamiński zwołali swoją słynną konferencję prasową. A gazety rozbłysły tytułami o Doktorze Śmierć. Nie bronię wypowiedzi Ziobry o panu, który nikogo już nie pozbawi życia. Ani tabloidalnych tytułów. Były zbyt pochopne.

Ale też nie mam żadnego powodu, aby udawać, że nie wiem, skąd te metafory, i te oskarżenia się wzięły. Doktorowi G. stawiano zarzuty związane ze spowodowaniem śmierci. A że nie ostały się przed sądem? Po pierwsze nie wszystkie, jedna sprawa wciąż trwa. A po drugie, skoro sędzia Tuleya był w stanie porównać kilkugodzinne przesłuchanie do stalinowskiego konwejeru, ale nie był łaskaw uznać kuriozalnych zachowań doktora G. za mobbing, sądowe werdykty nie są dla mnie żadną wyrocznią.

Na dokładkę Pacewicz ze swoimi zachwytami nad rękami pianisty to był dopiero początek. Potem RMF FM uczynił z łapówkarza moralny autorytet, a pewna prywatna klinika zaprosiła go do pracy. Wykształciuchy, jak sami się w końcu dumnie nazywali, aby sprzeciwić się tamtej władzy, byliby gotowi dać się okraść. Albo skrzywdzić. To wyjątkowy, nawet jak na polskie standardy,  przykład zacietrzewienia i histerii. Proponowałbym Wielowieyskiej poszukać belki w oku własnego środowiska. A nie uganiać się ciągle za źdźbłem w oku cudzym.

Ale naturalnie tego nie zrobi. Dlaczego? Na konferencji prasowej Platformy Obywatelskiej pewien wyjątkowo nieporadny parlamentarzysta tej partii użył zabawnej figury językowej. Oto walka CBA z doktorem G. miała być przejawem walki z opozycją. W pierwszej chwili zareagowałem rozbawieniem. Co on gada? Przecież G. uznany jednak przez Tuleyę za łapówkarza, nie był działaczem Platformy.

Ale potem pomyślałem: ma rację. On dobrze opisał rzeczywistość społeczną lat 2005-2007.  Tak właśnie wyglądała, w szerszym niż tylko partyjny sensie, opozycja w latach 2005-2007. I łapownik z „kompleksem Boga” (to nie moje, tak opisuje byłego ordynatora „Newsweek”), i dziennikarka „Wyborczej” byli częścią wspólnego opozycyjnego frontu. Choć żadne z nich nie należało do PO czy do SLD.

I ten front trwa do dziś. Zintegrowany nadal, traktujący państwowy aparat, także wymiar sprawiedliwości, jako swoją własność.

Ponieważ front przeoczył poprzednie procesy, ponieważ przegrał wizerunkowo sprawę posłanki Sawickiej, teraz przystąpił do kontrataku. I to dlatego zanim, jak żali się Wielowieyska, doszło do „frontalnego ataku na Tuleyę”, zaatakował sędzia Tuleya. Czy rozumie co czyni, czy tylko skusiła go sława i fawory? Nie wiem. Ale cała ta historia to znakomity przyczynek do zrozumienia polskiej rzeczywistości – wtedy i teraz.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych