Trwa festiwal absurdalnych wypowiedzi lewicowo-liberalnej strony debaty publicznej w sprawie sprowadzenia wraku tupolewa do Polski. Rozpoczęła Dominika Wielowieyska, oznajmiając, że wszystko jej jedno, gdzie leży wrak. O trzy długości przebił ją kilka dni później Wojciech Maziarski, apelując, by wrak przerobić na żyletki albo wywieźć gdzieś do Bangkoku. Dziś do kolegów dołączyła Katarzyna Kolenda-Zaleska, nawołując przy okazji troski o kolejny powód do konfliktu, by Rosjanie przetrzymywali resztki tupolewa jak najdłużej. Słów polityków SLD i Ruchu Palikota chyba nawet nie warto cytować.
Co znamienne, wszystkie te głosy skupiają się na sentymentalno-symbolicznym wymiarze sprowadzenia wraku tupolewa. Co odważniejsi kpią, że pozostałości z samolotu staną się w Polsce czymś na kształt relikwii, których objazd po polskich miastach i parafiach (bo przecież "smoleńskich" księży u nas wielu) stanie się nową tradycją. Ci bardziej wstrzemięźliwi już apelują, by wrak stał się elementem pomnika. Nawet minister Sikorski, którego starania w sprawie sprowadzeniu wraku drgnęły nieco w ostatnich tygodniach (choć bezskutecznie), półgębkiem odniósł się na Twitterze właśnie w tym duchu:
Nie zgadzam się z @wolejniczak1, że wrak TU154 to tylko złom. Amerykanie potrafią użyć szczątków 9/11 do wzruszającego upamiętniania ofiar.
Problem w tym, że sprowadzenie wraku to nie kłopot sentymentalny, ale prawny. Wrak tupolewa to jeden z najważniejszych dowodów w śledztwie dotyczącym 10/04. Nawet po kilkunastomiesięcznym okresie spędzonym pod gołym niebem na deszczu i wietrze, nawet po dziwnych operacjach Rosjan (niszczenie, a później umycie wraku). Zbadanie resztek samolotu przez polskich śledczych i ekspertów jest konieczne, by zrobić kolejny krok w smoleńskim śledztwie (nawet jeśli śledczy twierdzą, że prawo pozwala im zakończyć śledztwo bez sprowadzenia wraku), by wyjaśnić przyczyny tragedii, by dać szansę na wyciszenie emocji w tej sprawie i rozwianie wątpliwości. Czy taka szansa jest w stanie się zrealizować to zupełnie inna kwestia.
Ale to sprowadzanie dyskusji o wraku na kontekst sentymentalny nie jest przypadkowe. Łatwiej bowiem jest spierać się na poziomie "relikwii", pielgrzymek do wraku i prowokacji w stylu postulatu "przerobienia na żyletki". O wiele trudniej rozweselonym publicystom i politykom rozmawiać o tym, że jest to fundamentalny dowód w sprawie. Sprawie tak po prostu nieczystej, rodzącej przecież tyle wątpliwości, pytań i kontrowersji. To dlatego, rżąc i rechocząc, próbują "kopać w klatkę z małpą", oczekując wciągnięcia w dyskusję na poziomie żyletek, Bangkoku i relikwii.
Ktoś może powiedzieć - po co w ogóle odnosić się do wynurzeń pań i panów z "Gazety Wyborczej"? Czy chcemy, czy nie - w znaczącym stopniu są oni moderatorami w dyskusji na temat 10/04. A przypominanie - wydawałoby się - podstawowych spraw już nie raz w sprawie smoleńskiego śledztwa dało olbrzymie efekty. W kwestii samego śledztwa rechoczący dobrze wyczuwają, że znaków pytania jest coraz więcej, nie pomaga też postawa ekspertów komisji Millera w sprawie ewentualnej debaty z przedstawicielami parlamentarnego zespołu Antoniego Macierewicza, o którą - półgębkiem - postulowała nawet Monika Olejnik w rozmowie z Maciejem Laskiem.
Wartość tego wraku jest w tej chwili olbrzymia jedynie z powodu prowadzonego śledztwa - i to wyłącznie dlatego należy trzymać kciuki za to, by udało się go (podobnie jak czarne skrzynki) sprowadzić do Polski. O tym, co zrobić z resztkami samolotu po zakończeniu postępowania, przyjdzie jeszcze czas rozmawiać. Nie dajmy się zepchnąć do dyskusji na temat żyletek i Bangkoku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/147485-nie-rozmawiac-o-zyletkach-sprowadzenie-wraku-to-nie-problem-sentymentalno-symboliczny-ale-koniecznosc-dla-prowadzonego-sledztwa
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.