"Przemysł pogardy" Sławomira Kmiecika to książka to dowód w sprawie, to świadectwo, jak brutalnie i w sposób zorganizowany poniżano, wyszydzano i ośmieszano prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w jak nieprzyjaznym i agresywnym otoczeniu pełnił najwyższy urząd w państwie. To dokument pokazujący, że inwektyw i drwin nie szczędzono mu także po śmierci.
W niszczeniu wizerunku Lecha Kaczyńskiego uczestniczyli nie tylko politycy i bliskie im media, lecz również „autorytety”, artyści i celebryci. Szyderstwa płynęły ze świata popkultury, a nawet reklamy. Książka zawiera dziesiątki przykładów. Jej autor, Sławomir Kmiecik, poznański dziennikarz, którego pisarską pasją jest satyra i czarna propaganda wykorzystywane w walce politycznej, z kronikarskim zacięciem odnotowuje fakty, wydarzenia i wypowiedzi wpisujące się w kampanię „zabijania śmiechem” Lecha Kaczyńskiego.
Dokumentuje je w takich m.in. podrozdziałach: chichot salonu , czyli autorytety się (nie) bawią, ubaw z każdej stron y… gazety lub czasopisma, zdjęcie z piedestału, czyli pośmiewisko w obiektywie, śmiesznie(j) nad tą trumną!, czyli wspominanie przez wyśmiewanie. Książka „Przemysł pogardy. Niszczenie wizerunku prezydenta Lecha Kaczyńskiego w latach 2005–2010 oraz po jego śmierci” ukazała się nakładem wydawnictwa Prohibita.
Tygodnik "wSieci" publikuje fragment książki:
Przyszłe pokolenia z podręczników historii będą się uczyć, że wśród ofiar katastrofy pod Smoleńskiem był pierwszy obywatel naszego państwa. W pamięci historycznej Polaków przechowa się zatem fakt, że prezydent RP stracił życie w okolicznościach niezwykle dramatycznych, w naszej historii bezprecedensowych.
Nie wiadomo, czy w takim samym stopniu ugruntują się (dziś częste) opinie, że zanim w feralną sobotę 10 kwietnia 2010 roku runął na ziemię samolot z prezydentem na pokładzie, dużo wcześniej Lech Kaczyński – jako polityk, głowa państwa, mąż stanu, ale i jako człowiek – został zabity… śmiechem. Przesada? Zaledwie trzy miesiące przed tragiczną śmiercią prezydenta od takiej diagnozy nie odżegnywał się jeden z głównych szyderców zwalczających braci Kaczyńskich, ówczesny poseł Platformy Obywatelskiej, a dziś lider własnego ruchu politycznego – Janusz Palikot. W wywiadzie dla dziennika „Polska” (9–10 stycznia 2010) powiedział wprost: „Trwale uszkodziliśmy liderów PiS-u i całą formację, która jest już niezdolna do zwycięstwa. Nikogo już nie uwiodą, bo są fundamentalnie ośmieszeni”. Kiedy dziennikarze przeprowadzający ten wywiad, Anita Werner i Paweł Siennicki, zauważyli z wyrzutem, że ich rozmówca zajmował się głównie drwinami, Palikot przyznał jeszcze dobitniej: „Racja, moim celem było ich ośmieszyć, wyszydzić, skompromitować, sprowadzić do niskiego parteru, doprowadzić do sytuacji, że oni nie są wielkimi przywódcami i nie mogą uwieść narodu”. Po tragicznej śmierci Lecha Kaczyńskiego jego zwolennicy z goryczą przypominali, że prezydent był notorycznie ośmieszany i wyszydzany.
W emocjonalnych wypowiedziach wskazywano konkretne osoby, media i środowiska odpowiedzialne za „zabijanie śmiechem” głowy państwa. Protest przeciwko tej praktyce przybrał nawet formę zorganizowaną, kiedy pod koniec kwietnia 2010 r., dwa tygodnie po smoleńskiej katastrofie, na ulicach Warszawy pojawiły się anonimowe ulotki z hasłem: „Te karły szydziły z naszego prezydenta. Teraz my bojkotujemy ich”. Obok widniały zdjęcia i nazwiska powszechnie znanych osób oraz ich słynne wypowiedzi nieprzychylne lub nawet wrogie wobec Lecha Kaczyńskiego. Na tej liście, obejmującej głównie polityków i dziennikarzy, byli: Janusz Palikot, Stefan Niesiołowski, Bronisław Komorowski, Donald Tusk, Radosław Sikorski, Lech Wałęsa, Kazimierz Kutz, Julia Pitera, Magdalena Środa, Joanna Senyszyn, Tomasz Lis, Grzegorz Miecugow, Katarzyna Kolenda- -Zaleska, Piotr Najsztub, Jacek Żakowski, Piotr Tymochowicz, Mikołaj Lizut i Michał Figurski. Galerię osiemnastu postaci, które w przeszłości ostro krytykowały i ośmieszały prezydenta, opatrzono wspólną charakterystyką: „Polityczne i medialne karły udające autorytety”.
Z jaką spotkało się to reakcją? Dziennikarka Katarzyna Kolenda-Zaleska w wypowiedzi dla portalu Gazeta.pl żartowała, że podoba się jej towarzystwo, w jakim się znalazła. „Ja mam 178 cm wzrostu, więc nazwanie mnie »karłem« jest karkołomne” – ironizowała reporterka TVN. Inny z „bohaterów” ulotki, publicysta Jacek Żakowski, tak sprawę skomentował dla portalu Wirtualna Polska: „To wymyśliła grupka dzikich ludzi, nie ma co się nimi przejmować. Zrobić taką ulotkę i wmontować kilka zdjęć każdy głupek potrafi”. Dziennikarz tłumaczył przy tym, że nigdy nie drwił z Lecha Kaczyńskiego.
„To, że kiedyś powiedziałem o prezydencie, że jest dzieckiem we mgle, to bardzo delikatna i stonowana ocena. Nie powiedziałem przecież, że jest idiotą” – sprecyzował publicysta tygodnika „Polityka”. Z kolei poseł PO Stefan Niesiołowski swoją ocenę autorów ulotki sformułował w charakterystyczny dla siebie, dosadny sposób: „To jest jakiś wariacki margines, ludzie, którzy w swojej nienawiści są niepoczytalni. W ogóle się tym nie przejąłem. Jestem politykiem od kilkudziesięciu lat i mnie to nie rusza” – dodał wicemarszałek Sejmu. Jeden ze znanych wrocławskich duchownych parę dni po katastrofie radził jednak, aby dobrze zastanowić się, „czy plotki i drwiny nie obciążyły tego samolotu”. Z kolei arcybiskup Sławoj Leszek Głódź, metropolita gdański, w homilii wygłoszonej w Częstochowie 26 sierpnia 2010 r. narzekał, że „do dziś nie padło słowo »przepraszam« wobec tragicznie zmarłego prezydenta, z którego szydzono i kpiono, upokarzano i pogardzano”.
Nie ma w III RP polityka, który byłby bardziej ośmieszany niż Lech Kaczyński. Nikt rozsądny nie uzna jednak, że w normalnym humorze politycznym, w głośnym śmiechu z przywódców narodowych czy liderów partyjnych, jest coś niedopuszczalnego. Przeciwnie, żarty odgrywają w życiu publicznym rolę oczyszczającą, są swoistą odtrutką, psychiczną higieną dla społeczeństwa poddawanego nieustannej presji przez często brudny i zakłamany świat polityki. Prezydent państwa – tak jak każdy inny polityk – może, a nawet powinien podlegać ocenie satyryków. Byłoby jednak lepiej, gdyby dla grubiańskich kpin, dla wulgarnych szyderstw i poniżających kawałów, granicę stanowił majestat Rzeczypospolitej, której prezydent jest głównym reprezentantem. Jeśli bowiem u mnie – dziennikarza zajmującego się często satyrą polityczną – opory czy nawet wewnętrzny sprzeciw wywoływały niektóre drwiny z Lecha Kaczyńskiego, to nie z powodu wykpiwania jego nazwiska, wzrostu, usposobienia, stylu bycia czy poglądów.
Po śmierci śp. Prezydenta głównym celem ataków stał się Jarosław Kaczyński
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/147371-w-swiatecznym-numerze-wsieci-fragment-ksiazki-przemysl-pogardy-slawomira-kmiecika-inwektyw-i-drwin-nie-szczedzono-mu-takze-po-smierci