Socjalizm i liberalną demokrację łączy paradoksalne podejście do polityki: ustroje te doprowadziły do niebywale wysokiego poziomu spolityzowania świata, choć jednocześnie obiecywały zlikwidowanie polityki. Najbardziej znane wypowiedzi przewidujące jej zmierzch pochodzą z Ideologii niemieckiej Marksa i Engelsa oraz pracy Państwo a rewolucja Lenina. Marks i Engels pisali o człowieku przyszłości, który będzie rano polował, w południe łowił ryby, a po kolacji zajmie się krytyką literacką.
Z kolei Lenin wieszczył więdnięcie państwa oraz ograniczenie jego funkcji do prostych działań administracyjnych. Później przypisano mu zdanie, które nie wiadomo, czy rzeczywiście wypowiedział, ale które dobrze mieściło się w koncepcji obumierającego państwa i stało się sławne: administracja w państwie komunistycznym będzie tak prosta, że „nawet kucharka” będzie mogła ją obsługiwać.
Wszystkie te historie o zdeetatyzowanym i zdepolityzowanym społeczeństwie opowiadano na poziomie socjalistycznej eschatologii, natomiast politycy dzierżący ster władzy i obywatele starający się znaleźć swoje miejsce w systemie komunistycznego państwa nigdy nie traktowali ich serio. Rzeczywistością nie było bowiem ani państwo więdnące, ani rozkoszne przemieszczanie się obywatela socjalistycznego państwa od poezji do wędkarstwa i z powrotem, ani władza w rękach kucharki. Taki świat nie istniał i nic nie wskazywało, by kiedykolwiek miał powstać.
Obserwowaliśmy raczej utrwalanie się wpływu partii komunistycznej i ciągłe potwierdzanie jej przewodniej roli, a w konsekwencji wprowadzanie polityki do najmniejszych sektorów „rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego”.
Polityka pozostawała w wyłącznej gestii partii, przede wszystkim jej najwyższych władz, nad tymi władzami zaś wyższą instancję stanowiły władze radzieckie. Dla całej reszty obywateli polityka oznaczała wyłącznie poparcie dla PZPR i jej zwierzchników. Stąd brały się pochody, manifestacje, masówki, apele, listy dziękczynne. Do takich gestów oraz do głosowania na listę Frontu Jedności Narodu ograniczała się działalność obywatelska. Ale istniała też polityka w sensie głęboko niesłusznym, czyli kwestionowanie decyzji władz. Nazywało się to „mieszaniem się do polityki” i było karalne. W czasach pierwszej Solidarności istniał stały rytuał. Władza oskarżała związek, że miesza się do polityki, związek zaś stwierdzał, że tego w żadnym razie nie robi, lecz zajmuje się sprawami społecznymi.
Obie strony miały rację i jej nie miały. W ustroju komunistycznym niezależna działalność związkowa i społeczna oznaczała politykę par excellence. O tym, co polityką było, a co nie, z punktu widzenia partii decydowała zresztą wyłącznie sama partia, mająca w tym względzie monopol. Niesłuszną politykę nazywano niekiedy politykierstwem, a patrzono na nią jak na rodzaj niezrozumiałego odszczepieństwa od tego, co niepodważalne.
Czy więc przyszły świat socjalizmu bez polityki to raczej fantazyjna fanaberia rozmarzonych umysłów niż choćby prowizorycznie uzasadniony wniosek wynikający z doktryny socjalistycznej? W tej doktrynie tkwił przynajmniej jeden ważny element, który pozwalał przewidywać, że polityka z socjalizmu nigdy nie zniknie. Była nim zasada walki klas. Od samego początku teorii marksistowskiej walkę klas uznawano za podstawowy mechanizm zmiany społecznej. To był pomysł z jednej strony prosty, i przez to chwytliwy o wielkich możliwościach zastosowania praktycznego, a z drugiej wątpliwy, i to na poziomie elementarnym.
Jak wiemy, Marks i Engels zaczęli od skonstatowania zasadniczego konfliktu klasowego w kapitalizmie, który, według nich, rozgrywał się między kapitalistami a klasą robotniczą, zwaną także proletariatem. Podział społeczeństwa na te dwie klasy narzucał się w pewnym momencie socjalistom jako uderzająco trafnie opisujący otaczający ich świat kapitalistyczny. Jednak był to moment relatywnie krótki historycznie, a wątpliwości, jakie można było podnosić wobec tego podziału, z czasem zaczęły szybko rosnąć. Podział zakładał postępującą antagonizację stosunków społecznych i ekonomicznych, podczas gdy ta antagonizacja w kapitalizmie malała, by w końcu właściwie zniknąć.
Można było oczywiście argumentować — i czyniono to na wielką skalę — że dopóki istnieją siły kapitalizmu, imperializmu, militaryzmu, zachodnioniemieckiego rewanżyzmu, walka nadal trwa. Mówiono, że stawała się ona perfidnie ukryta, a przez to groźniejsza. Sławna teza Stalina o rosnącej walce klas wraz z postępami w rozwoju społeczeństwa komunistycznego, choć oficjalnie zarzucona w którymś momencie, była jednak ciągle aktualna w wersjach mniej nachalnych. Wszystkie niepowodzenia, niepokoje, bunty, przejawy dysydenckości można było zrzucić na polityczną działalność wrogich sił rodzimej i międzynarodowej reakcji. Do tej pory właściwie — mimo że obóz krajów socjalistycznych zniknął — szerokie międzynarodowe bractwo marksistów nadal jest do idei walki klas przywiązane i nieprzerwanie formułuje kolejne, coraz wymyślniejsze argumenty mające dowodzić jej istnienia.
Ale eschatologia socjalistyczna zapowiadająca depolityzację świata nie była zwykłą mistyfikacją brutalnych polityków od Marksa tworzącego Pierwszą Międzynarodówkę, przez Lenina, Trockiego, Stalina aż po późniejszych socjalistów ze wszystkich kontynentów. Paradoksalność socjalistycznej koncepcji polityki — wszystko jest polityczne, a jednocześnie wszyscy marzą o świecie wolnym od polityki — ma znacznie głębsze źródła i dobrze oddaje paradoksalność myślenia człowieka naszych czasów. Uczynienie wszystkiego politycznym jest manifestacją najwyższej formy panowania człowieka: polityzacja to nic innego jak uznanie, że wszystko, co się dzieje, zależy od jego decyzji, i ta decyzja nadaje rzeczom sens oraz wartość. Tego przecież domagała się myśl europejska od samego początku nowożytności, a świadomość zdobywanego władztwa — nad życiem ludzkim, nad społeczeństwem, nad poznaniem, nad moralnością — musiała przekształcić się we wszechobecność myślenia w kategoriach władzy, czyli we wszechobecność polityki.
Rosnąca polityzacja nie likwidowała jednak wcale marzenia o świecie bez polityki. Można było bowiem sądzić — i wielu to czyniło — że jej zniknięcie nie tyle powinno mieć charakter świadomego aktu likwidacji, ile miało być rezultatem wypełnienia przez nią jej funkcji. Zniknięcie polityki czy — jak pisał Lenin — obumieranie państwa miało być ostatecznym triumfem dążenia człowieka do władzy. Stan absolutnego panowania to osiągnięcie takiego etapu rozwoju, gdzie wszystko jest pod kontrolą człowieka i nie ma niczego, co mogłoby tę kontrolę zakłócić.
Osiągnąwszy pełne władztwo, człowiek zająłby się wreszcie tym, co właściwe dla jego natury. W powyższym paradoksie tkwi jednak poważny problem. Skoro człowiek realizuje się przez wyzwolenie, któremu towarzyszy coraz większa moc decyzyjna, to należałoby uznać, że potrzeba władzy tkwi głęboko w jego naturze. Dlaczego zatem mielibyśmy oczekiwać, że w jakimś przyszłym ustroju pozwalającym na nieskrępowaną realizację ludzkich pragnień i swobodną ekspresję ludzkiej natury dążenie do władzy nagle zniknie? Dlaczego rewolucjonista, który prowadził walkę klasową z wrogami, zwalczał wyzysk, dostrzegał konflikt w każdym fragmencie rzeczywistości, stanie się w pewnym momencie wyłącznie wędkarzem i krytykiem sztuki obojętnym na kwestię dystrybucji władzy, z zadowoleniem przekazując ją kucharce?
Czy w takim razie władza, która absorbowała go przez tyle stuleci, była tylko czynnikiem przypadkowym wynikającym z okoliczności, który to czynnik w innych okolicznościach może w ogóle nie odgrywać żadnej roli?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/147344-polecamy-fragment-najnowszej-ksiazki-prof-ryszarda-legutki-pt-triumf-czlowieka-pospolitego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.