Niespodziewana śmierć Mikołaja I. i wstąpienie na tron Aleksandra II (2 marca 1855 roku) wstrząsnęły w posadach całe imperyum rosyjskie.
Nigdy nie zapomnę - tak pisał kilka lat później Ks. Piotr Dołgorukow - tej radości, która, jak iskra elektryczna przebiegła po Rosyi. Każdy miał uczucie człowieka wychodzącego z ciemności na jasne światło dzienne.
Bo też położenia, w jakim zostawiał swoje olbrzymie państwo "niezapomniany" wnuk Katarzyny II. było w istocie straszne. Społeczeństwo ciemne, zahukane, pozbawione wszelkich praw, przywykłe do bierności i bezwzględnego posłuszeństwa, podlegało nie tyle nieograniczonej władzy monarszej co wyuzdanej samowoli czynownictwa, wobec którego sam car, z pozoru niemal wszechmocny, w istocie był zupełnie bezsilnym.
Kasta ta, nędznie opłacana przez państwo, żyła i bogaciła się kosztem społeczeństwa, a związana wspólnością interesów, tworzyła potęgę tem niebezpieczniejszą, że, będąc przeciwną wszelkim zmianom i reformom istniejącego porządku, tłumiła w zarodku każdą myśl swobodniejszą i umiała niweczyć nawet dobre zamiary i postanowienia monarchy, jeżeli one w czemkolwiek mogły ograniczyć jej wpływy lub, broń Boże, zmniejszyć korzyści pochodzące z wyzysku i nieprawych dochodów czyli t. zw. łapówek.
(...) Zdarzały się wypadki, że naczelnik żandarmeryi przez lokaja swego ofiarował więźniowi politycznemu wolność za tyle a tyle tysięcy rubli, a w prowincyach polskich każdy właściciel ziemski był obowiązany opłacać policyę według taksy przez nią ułożonej, a zastosowanej oczywiście do dochodów i majątku obywatela.
(...) Drugim, niezmiernie ważnym czynnikiem w życiu społecznym i państwowem Rosyi, było duchowieństwo i cerkiew prawosławna.
Wielki i dobroczynny wpływ, jaki od początku swego istnienia wywierał kościół katolicki, i wywiera dotąd na rozwój ludzkości, uprawniłby do przypuszczenia, że i prawosławie (...) zdoła zachować ducha chrześcijańskiej nauki. (...) Niestety, cerkiew prawosławna, przesiąknięta na wskroś kulturą i zgnilizną bizantyńską, stałą się instytucyą martwą, a popadłszy za czasów Piotra W. w zupełną od władzy świeckiej zależność, utraciła do reszty charakter kościoła Chrystusowego. (...) Martwota i deprawcya cerkwi prawosławnej nie miałaby może wpływu tak szkodliwego, gdyby im nie towarzyszył równocześnie opłakany stan oświaty w całem państwie rosyjskim. (...)
Smutny ten los w wyższym jeszcze stopniu dzieliły połączone z cesarstwem prowincye polskie.
Po upadku powstania listopadowego, wydane na pastwę najdzikszej i nieubłaganej zemsty, obrażonego śmiertelnie w swej dumie samodzierżcy, stale poniewierane, gnębione i ogłupiane, stały się one krajem obiecanym i Kalifornią dla czynowników i karyerowiczów najgorszego gatunku, rozległem polem dla reakcyi i eksperymentów rusyfkacyjnych, które, z wyjątkiem gwałtownego przeprowadzenia unitów na schyzmę, żadnego zresztą prawie nie odniosły skutku.
Siła odporna narodowości polskiej, jej wyższość kulturalna z jednej strony, z drugiej sprzedajność i nieudolność rosyjskiej biurokracyi niweczyły po kolei wszystkie rusyfikacyjne zamiary rządu jakkolwiek obmyślane z niezwykłą przebiegłością i wykonywane według ówczesnego systemu brutalnie i bezwzględnie.
Mimo to wywarła dwudziestopięcioletnia epoka niesłychanego ucisku i prześladowań w niejednym kierunku wpływ bardzo szkodliwy na społeczeństwo polskie, odzwyczaiła je bowiem niemal zupełnie od udziału w życiu publicznem, obniżyła ogólny poziom oświaty, zatruła serca jadem nienawiści, napełniła je pragnieniem zemsty i pogłębiła przepaść dzielącą oba narody. (...)
Wiadomość o śmierci Mikołaja I. przyjęto w całem państwie z początku z niedowierzaniem, później ze zdziwieniem. Nie przypuszczano bowiem, aby ta noc straszna, aby te cierpienia niewysłowione, kiedykolwiek skończyć się mogły, aby ten mocarz, jak szatan dumny, jak Bóg wszechmocny, miał ulec wyrokom Opatrzności, umrzeć jak umierają śmiertelnicy.
(...)
Społeczeństwo polskie nieodczuwało również w pierwszej chwili radości z powodu śmierci swego ciemiężyciela. [Potem] śmierć kata Polski, Paskiewicza, który umierał na Zamku warszawskim, trapiony wyrzutami sumienia i widmami pomordowanych ofiar, przejściowe rządy namiestnicze generała Wincentego Krasińskiego i nominacya starego, łagodnego Gorczakowa zapowiadały przyszłość cokolwiek jaśniejszą, pozwalającą przedewszystkiem odetchnąć swobodniej.(...)
W takiem usposobieniu społeczeństwa był przyjazd Aleksandra II. do Warszawy, w maju 1856 roku wypadkiem niezmiernie ważnym. (...) Jak się zachować, jak do niego przemówić?
Nad tem pytaniem zastanawiano się poważnie. Jan Jezierski, znany z poselstwa swego do Petersburga w 1830 roku, obecnie koniuszy dworu cesarskiego i marszałek guberni lubelskiej, zamierzał podać Aleksandrowi II memoryał o stanie kraju, Aleksander Wielopolski był za wręczeniem adresu. Zgodzono się podać adres, bardzo loyalny, zawierający prośbę o amnestyę dla przestępców politycznych, o powrót wygnańców z Syberyi, o wprowadzenie urzędowego języka polskiego i instytucyj przyznanych w Statucie organicznym z 1832 roku.
Były to żądania bardzo skromne, oparte na gruncie legalnym, uzasadnione potrzebami kraju, politycznie rozumne i nie wykraczające poza granice Królestwa, któremu sam Mikołaj przyznał po upadku listopadowego powstania pewne prawa odrębne i autonomiczne. A jednak stałą się rzecz zgoła niespodziewana.
Cesarz nie tylko nie przyjął adresu i memoryału, ale na przyjęciu w Belwederze, obok ogólnikowych zapewnień o życzliwości swojej dla kraju, oświadczył, że
wszystko co ojciec jego dokonał było dobrem, że panowanie jego będzie tylko przedłużeniem panownaia rodzica
i że
uważa za swój obowiązek nauczać ciągle Polaków iż ich szczęście zamyka się tylko w zupełnem zlaniu się z Rosyą,
w końcu zaś dodał z naciskiem:
precz z marzeniami (point des reveries)!
i to samo powtórzył jeszcze w dniu 27. maja reprezentacyi szlacheckiej.(...)
Czy sam wierzył w możność podobnego rozwiązania kwestyi polskiej, czy przypuszczał rzeczywiście, że naród, mający świetną przeszłość historyczną, żywy i żywotny, wsiąknie dobrowolnie w organizm tak obcy sobie i jak dotąd wrogi? Zdaje się, że nie, b wnet nastąpiły pewne ulgi i ustępstwa, służące raczej do pokrzepienia niż zatracenia narodowości polskiej.
ZA: POWSTANIA POLSKIE, Powstanie Styczniowe, napisał August Sokołowski, Wiedeń, nakładem Franciszka Bondego, początek XIX wieku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/147000-punkt-wyjscia-czy-przypuszczal-ze-narod-majacy-swietna-przeszlosc-historyczna-zywy-i-zywotny-wsiaknie-dobrowolnie-w-organizm-tak-obcy-sobie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.