"Jak nie staniesz, z tyłu d..." Bez względu na wysiłki polityków i mediów teorii o pancernej brzozie przed rozumem i faktami uchronić się nie da

Fot. Wikipedia.pl
Fot. Wikipedia.pl

"Jak nie staniesz, z tyłu d..." - to nieco prostackie powiedzenie dobrze oddaje to, co dzieje się wokół katastrofy smoleńskiej. Każdy, kto bada sprawę tragedii narodowej w sposób rzetelny i apolityczny dochodzi do podobnych wniosków: rządowa wersja wydarzeń jest fałszywa, a katastrofa miała zupełnie inny przebieg.

Takie wnioski płynął z prac prof. Biniendy, dr Nowaczyka, dr inż. Szuladzińskiego oraz inż. Berczyńskiego. Takie wnioski płyną z analiz naukowców pracujących w Polsce, m.in. prof. Jana Obrębskiego. Ich przekaz jest jasny i spójny: w tupolewie doszło do wytworzenia bardzo wysokiego ciśnienia wewnętrznego, które rozerwało samolot. Oni mówią jasno, że przebieg katastrofy smoleńskiej nie jest zgodny z opisami zawartymi w rządowych raportach.

W niezwykle ciekawy sposób z ustaleniami naukowców koresponduje opracowanie, jakie opublikowaliśmy we wtorek na portalu wPolityce.pl. Lekarz specjalista medycyny sądowej dr Grażyna Przybylska-Wendt opracowała dla naszego portalu wnioski płynące ze zdjęć robionych w Smoleńsku, które ujawniono w mediach. Po raz pierwszy nasz portal zaprezentował analizę tych materiałów. I okazało się, że wnioski ekspertki korespondują z tym, co opracowali naukowcy.

Warto przytoczyć dwie uwagi z analizy doktor Przybylskiej-Wendt. Po pierwsze wskazuje ona w opisie zdjęć na liczne fragmenty wraku samolotu rozrzucone na miejscu katastrofy. Zaznacza, że zdjęcia "sprawiają wrażenie pobojowiska ze znacznym rozrzutem i rozdrobnieniem samolotu i jego części". W innym miejscu ekspertka wskazuje, że ciała ofiar uwidocznione na zdjęciach są w dobrym stanie, co sugeruje, że miejsce, w którym te osoby siedziały, nie zostało mocno uszkodzone. Autorka opracowania wskazuje, że różnica obrażeń ciał (jedne były identyfikowane jedynie za pomocą badań DNA, a inne przez osoby bliskie) wskazuje, że "w momencie katastrofy osoby, których ciała zostały znacznie zniszczone, znajdowały się w takiej części samolotu, która uległa znacznie rozleglejszemu uszkodzeniu niż ta, z której zwłoki zachowały się w dość dobrym stanie".

Opis lekarki wskazuje, że samolot był znacznie rozdrobniony, co widać na zdjęciach, a różnice w skali obrażeń ciał ofiar, sugerują, że tupolew uległ zniszczeniom w sposób bardzo zróżnicowany.

Te dwa wnioski współbrzmią z opracowaniami naukowców, którzy wskazują, że na pokładzie tupolewa mogło dojść do dwóch eksplozji. Jeśli punktowe wybuchy miały miejsce na pokładzie samolotu tuż nad ziemią, to tłumaczą one zarówno wielkie zniszczenia samolotu, jak i tak drastyczne różnice w obrażeniach.

Wydaje się więc, że eksperci szukający prawdy o tragedii smoleńskiej dochodzą do podobnych wniosków, kończą na sugestiach składających się w spójne rozumowanie. Każdy z nich wychodził z innego miejsca, badał co innego i inaczej - wszyscy spotkali się, stwierdzając, że wersja oficjalna jest nie prawdziwa.

Druga strona nie jest ani tak jednomyślna, ani chętna do prezentowania swoich badań. W obronę oficjalnej wersji wydarzeń angażują się jedynie ci, którzy mają w tym polityczny, biznesowy lub prywatny interes. Oni rzucają niepopartymi w żaden sposób stwierdzeniami, że brzoza, że błędy pilotów, że wszystko wiadomo, że tamci to głupcy, mówiący bzdury. Na poziomie naukowym nikt się nie wypowiada.

Jedynie raz pewien naukowiec stwierdził, że sam widział, jak twarde są brzozy, bo był na wsi i oglądał jak chłop rąbie drzewo. A innym razem Paweł Artymowicz, szukający bacznie i nieskutecznie kogoś, kto podważy ustalenia prof. Biniendy, powie, że zespół Macierewicza się myli, a wszystko wyglądało tak, jak mówi MAK i komisja Millera (nota bene to właśnie Artymowicz chciał napuścić na Biniendę Szuladzińskiego, czym skłonił go do włączenia się w prace nad badaniem katastrofy smoleńskiej. Szuladziński zobaczył, że Binienda miał rację i opracował hipotezę dwóch wybuchów).

Jak zwykle w polskiej debacie publicznej strona pracująca rzetelnie i profesjonalnie jest atakowana i niszczona. Jednak w zbijanie jej argumentów nie włączają się inni naukowcy, którzy dysponując własnymi badaniami wykluczającymi hipotezy "wybuchowe". Przeciwnego głosu merytorycznego nie ma. Jedynie atak personalny, zbijanie wszystkiego pozamerytorycznymi uwagami i przyjmowanie z góry, że wszystko już jasne.

Jednak wbrew dominującej propagandzie, wbrew temu, co mówią media i politycy sprawa jest jasna: każdy naukowiec, który badał rzetelnie przebieg katastrofy mówi, że brzoza nie miała z tragedią nic wspólnego. Innych głosów świat naukowy nie wydaje. I bez względu na to, jak wiele słów i obelg padnie z ust ludzi umoczonych w śmierć 96 osób w Smoleńsku lub w mataczenie w tej sprawie teorii pancernej brzozy trzymać się nie da. Fakty i doświadczenia naukowe na to nie pozwalają.

Koncepcji, że tragedię smoleńską wywołała hodowana na ruskich sterydach betonowa brzoza, nie sposób bronić. I nikt poważny tego nie robi. Robią to tylko ci, którzy muszą...

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych