W powodzi tasiemcowych debat, na przykład o tym, czy Jarosław Kaczyński był czy nie był opozycjonistą, padają opinie coraz głupsze i coraz bardziej kuriozalne. Już sam udział w takich wymianach zdań wydaje mi się żenujący i odradzam go wszystkim. Także i dlatego, że w morzu wielkich emocji, jakie takie „spory” wyzwalają, nikną rzeczy ważne i bardzo ważne. O jednej z takich ważnych, a niemal przeoczonych rzeczy chciałbym dziś napisać.
Oto gdzieś na marginesie marginesów kilka gazet opisało jako coś zwyczajnego kolejny absurd. Oto generalny inspektor danych osobowych, rekomendowany przez PO Wojciech Rafał Wiewiórowski, ogłosił, że rodzice nie mają prawa zaglądać w stopnie pełnoletnim dzieciom chodzącym do szkoły, a szkoła nie powinna im ich pokazywać.
Nawet „Wyborcza” wyraziła półgębkiem wątpliwość: a co będzie jeśli rodzice nie będą mogli pomóc swoim dzieciom, bo nie będą wiedzieli, że opuściły się one w nauce. Ale była to wątpliwość rzucona ot tak, gdzieś na boku. Jutro wszyscy i wątpliwości zapomną. Za to inspektor zapewne nie zapomni o swoim odkryciu. I spodziewam się za jakiś czas odpowiednich zarządzeń idącego z duchem postępu MEN, a może i sądowych wyroków w sprawach wytaczanych przez licealistów szkołom czy własnym rodzicom.
Radosna twórczość urzędu generalnego inspektora (akurat nie pod tym kierownictwem) znana jest z wielu wcześniejszych absurdów: potrafił bronić dobrego imienia ubeków pokazywanych na historycznych wystawach. Albo kwestionować zgodność list lokatorów na klatkach schodowych z prawem do prywatności. W tym jednak przypadku Wojciech R. Wiewiórowski przykłada rękę do budowania całkiem nowego systemu relacji między ludźmi. Systemu totalnej nieodpowiedzialności młodzieży i chaosu w polskich szkołach.
Przypomnijmy, że chodzi o uczniów pozostających pod opieką rodziców i korzystających z ich utrzymania, egzekwowanego na podstawie tak zwanego obowiązku alimentacyjnego. Wytwarza się w ten sposób absurdalną sytuację: rodzice mają obowiązek dawać pieniądze, a nie mają prawa kontrolować tego, na co te pieniądze idą. A są one przecież płacone na to aby dziecko się dalej kształciło. Jakość tej edukacji ma znaczenie – przykładowo dziecko powtarzające klasę są dla rodziców obciążeniem dłużej.
Powie ktoś: przecież obowiązek alimentacyjny dotyczy także studentów, a tam nikt nie oczekuje takiego zainteresowania. Rodzice nie chodzą na wywiadówki na uniwersytet, gdzie uczęszcza ich syn czy córka. To prawda, ale próg między szkołą średnią i wyższą uczelnią jest progiem naturalnym. Po jego przekroczeniu zmienia się przecież system oceniania wiedzy.
Ten szkolny jest bardziej drobiazgowy, ale też bardziej opiekuńczy. Po to wystawia się tam oceny cząstkowe aby sygnalizować postępy w nauce, a w razie kłopotów rozwiązywać je– wspólnie z rodzicami.
Na studiach młody człowiek staje się samodzielny, ale z prawami przychodzą też dodatkowe obowiązki i wyzwania. Nikt się nim już specjalnie nie opiekuje, jego los zależy od dość arbitralnych zasad zaliczania poszczególnych przedmiotów. Często określają go sami wykładowcy i bywa on bezwzględny. A na pewno jest bardziej bezwzględny niż ten szkolny.
Czy teraz nauczyciele w szkołach średnich będą stosować podobny „zimny wychów cieląt” wobec uczniów, którzy ukończyli 18 rok życia? Wątpię, cała edukacja ewoluuje przecież w odwrotnym, coraz bardziej wyrozumiałym kierunku. A rodzice czy mają dosłownie z dnia na dzień w środku roku szkolnego zmieniać nastawienie wobec edukacji swoich dzieci?
Postawmy też pytanie jeszcze dalej idące: jak nauczyciel i dyrekcja szkoły mają stosować dwa zupełnie odmienne podejścia do uczniów będących w jednej i tej samej klasie? Czy ci, którzy przekroczyli już magiczną barierę nie będą oddziaływali na młodszych kolegów w duchu: „stary, nie ma żadnych ograniczeń. Stary, oni nie mogą ci nic zrobić”. Tym starszym rzeczywiście nie będzie można. Na straży ich praw staną wspierani przez media urzędnicy.
Do tej pory całą sprawę regulowało nie tylko prawo, ale i obyczaj. Obyczaj rozumny. To w jego następstwie progiem edukacyjnej dorosłości była w praktyce matura. Teraz granica będzie umowna, oparta na formalnym przepisie. To paradoks, ale to formalne prawo ma strzec dorosłości ludzi, którzy, napiszę to brutalnie, narażając się być może wielu wspaniałym chłopcom i dziewczynom. są bez wątpienia mniej dorośli niż byli 10, 20 czy 30 lat temu.
A będą jeszcze mniej dorośli, kiedy nauczy się ich roszczeniowego stosunku do instytucji, które mają ich nie tylko obsługiwać, ale i wychowywać: do rodziny i do szkoły. Ten problem pojawił się już kilka lat temu. W roku 2005 licealista z Łodzi Bartek z konstytucją w ręku dowodził, że ma prawo sam usprawiedliwiać swoje nieobecności. Sprawa wtedy przycichła i szkoły nadal to regulują we własnym zakresie.
Ale MEN przyznał wtedy przedsiębiorczemu Bartkowi rację. I cała debata może teraz wrócić ze zwielokrotnioną siłą. Może wrócić, skoro pojawiły się nowe formalne uzasadnienia dla emancypacji uczniów, którzy, przypomnijmy, są od swoich rodziców materialnie zależni. Ale którym postępowy, a może tylko formalistyczny pan inspektor, daje do ręki kapitalną broń. Broń, która zaszkodzi im samym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/146706-nie-zagladaj-dziecku-w-stopnie-o-tym-jak-kretynizm-prawny-uczy-mlodych-ludzi-zycia-bez-odpowiedzialnosci
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.