W Polsce zbliża się przełom. Sytuacja do pewnego stopnia przypomina rok 1979. Cisza przed burzą. W tej ciszy trzeba wypracować kilka dezyderatów natury zasadniczej. Oto pierwszy w nich:
NIE MA MIEJSCA W PRZYSZŁYM POLSKIM RZĄDZIE DLA BYŁYCH TAJNYCH WSPÓŁPRACOWNIKÓW SŁUŻBY BEZPIECZEŃSTWA!
Jest to zasada, którą kierować się musi każdy nowy rząd przełomu.
W 1977 roku kończyłem polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Pisałem pracę na temat relacji twórczości Czesława Miłosza wobec polskiej tradycji poetyckiej. W międzyczasie dochodziło do drobnych utarczek z SB. Z różnych powodów były więc przesłuchania. Także zmiana kategorii wojskowej. A tu nagle niespodzianka. Kanadyjski Uniwersytet Carleton przyznał mi roczne stypendium na wydziale Literatury Porównawczej.
Prawdziwym sprawcą przyznania stypendium był były uczeń ojca, a przyjaciel Jarosława Marka Rymkiewicza (który także u ojca pisał pracę magisterską o Miłoszu, bodaj w roku 1957) ze studiów w Łodzi, profesor Włodzimierz Krysiński, mieszkający i wykładający od wczesnych lat sześćdziesiątych w Kanadzie. Zgodę na wyjazd musiałem przedstawić władzom Uniwersytetu Warszawskiego.
Wmieszała się w to Służba Bezpieczeństwa. Zaproszono mnie na rozmowę. Miłą zresztą. Traktowano mnie kawą i papierosami. Może nawet jakimś alkoholem. Grzecznie odmówiłem wiedząc, że musi się za tym coś kryć. Nie myliłem się!
Wytłumaczono, że niestety paszportu na wyjazd do Kanady wydać mi nie można. Ba, w zasadzie przepraszano mnie za to. Usłyszałem: może w przyszłości, ale rozumie Pan...
Niepotrzebnie wmieszał się Pan w przeróżne historie i teraz się nie da tego odkręcić
- przekonywał mnie rozmówca. Uprzednio w szczegółach raz jeszcze musiałem przedstawić na co miałyby być wydane pieniądze z owego stypendium. Było tego kilka tysięcy dolarów. Plus lodging, czyli rodzaj akademika.
Kiedy wszystko wyjaśniłem mój rozmówca powiedział coś w tym rodzaju:
Wie pan. Nie może Pan jechać. Ale szkoda, żeby to stypendium się zmarnowało. Szkoda po prostu.
Przytaknąłem. Osobnik za biurkiem pokiwał głową ze zrozumieniem mego zrozumienia. Zaciągnął się papierosem i wypalił:
A co by Pan powiedział na to, żeby z tego stypendium ktoś inny skorzystał? Ktoś tak samo zdolny jak Pan. Studiuje razem z Panem. Otwarta głowa. A Pan też może kiedyś wyjedzie. Zapamiętamy Panu to przecież.
Odpowiedziałem:
Proszę dać mi trochę czasu na porozumienie się z Kanadą czy jest to w ogóle możliwe.
I zapytałem:
Mógłbym poznać imię kolegi, który miałby szanse tam się wybrać? Może go przecież znam, a pomógłbym mu nawiązać kontakt z tymi Kanadyjczykami bezpośrednio?"
Odpowiedź padłą taka:
A wie Pan, może i Pan zna. A jeśli nie, to postaramy się żeby Panowie się poznali
- mój rozmówca był wyraźnie ucieszony.
I powiedział:
To tez student polonistyki. Nazywa się Michał Boni.
Tamta rozmowa zapadła mi w pamięć. Nie dość, że nie dano mi paszportu - myślałem - to jeszcze proponują mi kogoś, kto pojedzie tam za mnie. Czy zdają sobie sprawę ze swej bezczelności? Kim jest ten Boni? Ich współpracownikiem? Czy kimś kogo po prostu wspierają z przyczyn mnie nieznanych?
Oczywiście do Kanady nie dojechałem. Ale kandydat oferowany w zamian też nigdy tam nie dotarł. Temat się skończył gdy wyjaśniłem, że stypendium jest imienne.
Ale nazwisko Boni pozostało w mej głowie i przypomniałem je sobie kiedy pojawiło się na liście Tajnych Współpracowników przedstawionej przez ministra Antoniego Macierewicza w 1992 roku. Co działo się później, nie wiem, bo mieszkając w USA nie zajmowałem się tam tropieniem byłych "kundli", jak pracownicy SB nazywali między sobą informatorów Służby Bezpieczeństwa. Czy Michał Boni już wtedy był na ich celowniku? Jaką przeszłość kryje w sobie minister obecnego rządu? Kto zniszczył, czy zabrał znaczącą część dokumentów dotyczących jego osoby? Czy w Polsce po przełomie nie należałoby poddać sprawdzeniu co robiła w archiwach byłej SB tzw. komisja Adama Michnika?
Warto dodać, że w roku 2007 Michał Boni przyznał, że w 1985 roku podpisał deklarację o współpracy ze służbami PRL. Jak twierdzi pod wpływem szantażu. Twierdzi, że nie donosił na kolegów z opozycji. Większość materiałów jednak zniknęła.
Powracam jednak do zasady. Po przełomie nadchodzącym w kraju nie powinno być miejsca dla osób o tak dwuznacznej przeszłości w rządzie. Dotyczy to zresztą także MSZ, w którym wciąż pracuje tylu pracowników dawnego aparatu przemocy. Ktoś nawet ich policzył!
Tu ważne pytanie: dlaczego oni robią kariery, a najbardziej uzdolnione i pracowite postacie polskiej diaspory nie są włączane w krwioobieg życia politycznego suwerennego kraju? Dlaczego Aleksandra Ziółkowska-Boehm nie jest dla przykładu ambasadorem polskim w USA, a mógł być nim Robert Kupiecki? Przecież jaki jest koń każdy widzi. Mówimy o dwóch różnych ligach gdy chodzi o znajomość takiego kraju, jakim są Stany Zjednoczone.
Dlaczego poliglota i mieszkający w Sydney pisarz, doktor Marek Baterowicz nie może pełnić tej samej funkcji w Australii?
Dlaczego profesor Marek Jan Chodakiewicz nie może zostać powołany na stanowisko polskiego obserwatora przy Organizacji Narodów Zjednoczonych? Przecież doskonale na to właśnie stanowisko nadawałby się z racji wykształcenia i kompetencji.
Dlaczego kapitan Andrzej Piotrowski, który przepłynął 14 razy Atlantyk w łódce mniejszej od kolumbowej Santa Marii, czy Pinty, a morza i oceany zna bynajmniej nie z książek Josepha Conrada, nie mógłby pełnić równie ważnej funkcji w rządzie, dotyczącej polskiej marynarki?
Zamiast ich wszystkich wysyłamy na placówki tak dwuznaczne postacie jak Daniel Passent, czy tylu, tylu innych.
I to właśnie po przełomie musi się w Polsce zmienić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/146124-w-polsce-zbliza-sie-przelom-sytuacja-przypomina-troche-rok-1979-tuz-przed-wybuchem-solidarnosci-cisza-przed-burza