Tak się bowiem składa, że dobrze znam te dokumenty. Pisałem o tym zaraz po wszczęciu postępowania lustracyjnego (Historia pewnej ucieczki, „Tygodnik Powszechny” 10 stycznia 2010) i chętnie teraz powtórzę.
Te dokumenty dowodzą dwóch rzeczy. Po pierwsze tego, że Kozłowski pozorował współpracę udzielając SB informacji już to nieistotnych, już to łatwo dostępnych, a wreszcie takich, które nie mogły realnie szkodzić (np. dotyczących polskich emigrantów w Anglii). Po drugie, że kluczył: unikał spotkań, nie wykonywał zadań, które były mu zlecane. Na koniec zerwał kontakty, co było konsekwencją jego wcześniejszej postawy w kontaktach z SB.
Nie jest to – w istocie rzeczy – dokumentacja współpracy, lecz dokumentacja prób wywikłania się z pułapki. W oparciu o te dokumenty można udowodnić tezę przeciwną do tej, jaką dzisiaj przyjął sąd.
Ufam, że w drugiej instancji wyrok będzie odwrotny. I tego życzę.
Ta historia nie weszła do mojej książki (Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego, Czerwone i Czarne, Warszawa 2011) z prostego powodu. W czasie, kiedy te wydarzenia miały miejsce, Maciej Kozłowski nie był jeszcze dziennikarzem „Tygodnika”. Nie mam jednak wątpliwości, że kierując się tymi samymi kryteriami, których użyłem w książce, zaliczyłbym jego przypadek do rozdziału zatytułowanego: Odmowa współpracy czyli czapki z głów!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/146050-znam-te-dokumenty-maciej-kozlowski-nie-byl-tw-jestem-tym-wyrokiem-zaskoczony