Paweł Deresz – przypadek zapewne służbowy. Nie rodzinny

fot. PAP/Marcin Kaliński
fot. PAP/Marcin Kaliński

Paweł Deresz już nie jeden raz dawał znać, że służba jest mu bliższa od uczuć. Teraz znowu wypalił, a właściwie podpalił. Ni z gruszki, ni z pietruszki wrzasnął, że podczas ostatniej telefonicznej rozmowy Lecha z Jarosławem Kaczyńskim padł właściwie rozkaz „lądujcie koniecznie w Smoleńsku”.

Skąd Deresz to wie? Z głowy, z własnej głowy zapewne, więc źródło jest absolutnie pewne. I wielokrotnie sprawdzone. Powstawały tam w ciągu działalności zawodowo – społecznej Deresza rozmaite wytyczne. Kto chce, niech sprawdza.

W każdym razie, po tym, co ostatnio powiedział, można być pewnym, że służba Deresza się nie skończyła. Chyba, że zwariował, albo spotkała go jakaś inna przygoda z życiem. Deresz bowiem jest pewny, że Amerykanie mają wszystko nagrane i kiedyś treść rozmowy, którą Deresz już teraz dobrze zna, opublikują. Dlaczego Rosjanie nie upubliczniają nagrania, choć bezprawnie trzymali telefon należący do śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego – tego Deresz nie wie. Przecież, kto zna zwyczaje Kremla, wie, że musieli mieć podsłuchy tego samolotu. Taki ich dżentelmeński obyczaj.

Z tego wypływa jeden wniosek – rząd musi znowu mieć przed sobą jakąś wielką wpadkę, skoro Deresz nagle powrócił na służbę. On może gadać byle co. Udowodnił, że ma ku temu uprawnienia. Nie interesuje go nawet, czy w grobie, na który chodzi, leży naprawdę ciało jego żony. Ot, taki przypadek. Służbowy, nie rodzinny.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych