Tamten świat odszedł na tamten świat. "Diwy operowe mają to do siebie, że nigdy nie wychodzą z przedstawienia"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Andrzej Rybczyński
PAP/Andrzej Rybczyński

Diwy operowe mają to do siebie, że nigdy nie wychodzą z przedstawienia, a na pewno również poza sceną pozostają w swej scenicznej garderobie. Podobnie było z Marią Fołtyn, rocznik 1924. Przyjeżdżała do nas do podwarszawskiego domku letniego Ojca, cala w aksamitach i szalach przetykanych złotem i purpurą, w złocistych pantofelkach, upierścieniona, o kruczoczarnych włosach i niemal ucharakteryzowanych brwiach i pąsowych ustach. Pełna gracji, kobieca figura i ciągle piękny choć osłabły głos. W towarzystwie jednego sekretarza, ale zawsze jakby królowa otoczona dworem. Było w niej trochą właściwej światu operowemu przesady, nadmiaru uczuciowości na co dzień. Wbrew temu sztafażowi była bardzo miłą osobą i budziła szacunek miłością do swej mamy, którą wiele lat sama zajmowała się aż do śmierci.

Świat artystyczny sprzed wojny, który walczył o Polskę podczas wojny, wywożony lub wypędzany, po wojnie próbował jako-tako funkcjonować w obcym ale nieuniknionym żywiole komunistycznym. Ciągnęli do swego towarzystwa wygnani z Kresów, bezbłędnie rozpoznawali się również ludzi wielkiej sztuki tu, na miejscu, w „Kongresówie”. Fołtyn była z Radomia, potem mieszkała w Gdańsku, aż wylądowała w stolicy, ta część naszej rodziny pochodziła z Wilna.

Fołtyn dołączyła do entuzjastów muzyki i postaci Stanisława Moniuszki, zgromadzonych przez mego Ojca w Towarzystwie Moniuszkowskim. Mój św. pamięci Ojciec, rocznik 1913, kompozytor i muzykolog, autor kilku monografii o Moniuszce i odnalazca jego listów, zawsze z zachwytem witał ludzi, którzy gotowi byli objawiać i podtrzymywać entuzjazm dla twórcy opery narodowej. Organizował coroczne konkursy pieśni Moniuszki, z Fołtyn jako gwiazdą jury. Pomagał jej przygotowywać wyprawy z Moniuszką w świat, gdzie reżyserowała najpiękniejsze polskie opery. Mogli w nieskończoność dyskutować o Moniuszce, niemal bić się o niego. Kiedy opadnie kurz bitewny a zmarli spoczną w grobach, opowiem również o ich kłótniach.

Cała nasza rodzina uwielbiała zasiąść i śpiewać „Prząśniczki”. Od Ojca dowiedziałam się, co to znaczy „poszedł do Królewca młodzieniec z wiciną”, często tłumaczoną jako pęk witek w ręku młodzieńca. Wicina to było coś w rodzaju tratwy, młodzieniec wybrał się z flisakami, co zapewne było najtańszym a gwarantującym romantyczne przygody sposobem podróżowania.

Fołtyn miała wielki głos i wspaniałe wykonania. Ojciec zawsze z żalem mówił, że nawet gdy już wynaleziono magnetofon (aparat do magnetycznego zapisu dźwięku), to władze kulturalne PRL nie spieszyły się z nagrywaniem wielkich głosów, jak Fołtyn, i wielkich przedstawień operowych. Zaczęła to robić dopiero telewizja, wiele lat za późno. Zdaje się, że nie ma w ogóle nagrań z głosem młodej Fołtyn. Szkoda.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych