Książka o Viktorze Orbánie to pierwsza na rynku wydawniczym opowieść o jednym z najbardziej barwnych i kontrowersyjnych przywódców politycznych ostatnich lat. Zaczął jako młody, wojowniczy liberał, który podczas symbolicznego pogrzebu Imre Nagya w 1989 roku, w słynnym przemówieniu do milionów Węgrów, wezwał sowieckie wojska do opuszczenia Węgier. Zszokował tym i ówczesnych komunistów, i ówczesną opozycję. Cztery lata później umierający pierwszy premier demokratycznych Węgier Jozsef Antall wezwał go do siebie na kilkugodzinną rozmowę. Po tym spotkaniu Orban wyszedł odmieniony i zaczął budować konserwatywną partię.
Od niemal dwudziestu lat stoi na czele jednego ugrupowania, z którym przeżywał wzloty i upadki. Krok po kroku skonsolidował całą węgierską prawicę. Budował zaplecze intelektualne, ideowe i materialne partii. Miał jasny cel przez całą swoją polityczną drogę â obalenie komunizmu i zbudowanie silnego, suwerennego, narodowego państwa. Dziś jest hegemonem na węgierskiej scenie politycznej, bywa nazywany „Viktatorem”. Przeprowadza głębokie reformy, które wywołują kontrowersje w całej Europie. Przez jednych uważany za relikt XIX-wiecznej polityki, przez innych za wizjonera.
Jednak to nie polityka jest największą pasją jego życia. Prawdziwe emocje u premiera Węgier wywołuje piłka nożna. Do niedawna był jeszcze zawodnikiem wiejskiej drużyny, w której barwach występował także będąc premierem. Do dziś regularnie trenuje i strzela gole. W wiosce, z której pochodzi, założył niezwykłą, nowoczesną Akademię Futbolu.
Autor książki, znany dziennikarz, ukazuje Orbana jako człowieka z krwi i kości, z jego emocjami i sympatiami, a przez pryzmat jego życia â także historię Węgier ostatnich lat. Opisuje, w jaki sposób doszło tam do dramatycznych podziałów, jakie nieczęsto spotyka się w europejskich krajach, wskazuje też ich historyczne korzenie.
W wywiadzie Viktor Orban odpowiada na najważniejsze pytania dotyczące jego wizji przywództwa, polityki, państwa. Chciałby „przywrócić Europie duszę” na bazie religii chrześcijańskiej, pragnie, by krajami rządzili silni przywódcy, a nie mechanizmy i regulacje, odrzuca europejski uniwersalizm na rzecz tożsamości narodowej. „Jeśli nie jesteś dobrym Węgrem, nie możesz być dobrym Europejczykiem” â cytuje słowa Jozsefa Antalla. Wolność traktuje jako obowiązek do spełnienia swoich powinności w czasie i miejscu, w którym człowiek żyje.
Jest to żywa, barwna opowieść o ciekawym człowieku, historia twardego, czasem cynicznego polityka i ciepłego ojca pięciorga dzieci, który dziś przyciąga uwagę całej Europy.
U NAS - FRAGMENT KSIĄŻKI.
Pojedynek, część pierwsza
O najbardziej pasjonującej, dramatycznej i brutalnej walce ostatniego dwudziestolecia na Węgrzech: Gyurcsány kontra Orbán.
Jesienią 2004 roku na czele socjalistycznego rządu stanął milioner Ferenc Gyurcsány. To zadziałało na Viktora Orbána jak – nomen omen – czerwona płachta na byka. Naprzeciw siebie stanęło dwóch ludzi z tego samego pokolenia, dwie silne osobowości, dwóch doświadczonych, bardzo inteligentnych i bardzo ambitnych polityków. Dwóch samców alfa, mających o sobie nawzajem jak najgorsze zdanie, reprezentujących dwa kompletnie różne światy i kompletnie różne systemy wartości. Jednocześnie znających dobrze wartość i siłę przeciwnika. Rozpoczął się czas walki na śmierć i życie.
Gyurcsány zastąpił na stanowisku premiera Pétera Medgyessy’ego, który podał się do dymisji po przegranej w wyborach do europarlamentu. Między liberałami a socjalistami wybuchł konflikt, trudno było znaleźć kandydata na premiera, którego akceptowałyby obie strony. Jedyną osobą, na którą mogły zgodzić się oba ugrupowania, był jeden z najbogatszych ludzi na Węgrzech, zdolny, dynamiczny biznesmen i polityk, 43-letnia nowa gwiazda lewicy – Ferenc Gyurcsány. Nowy premier wyglądał na człowieka, który po sukcesach w biznesie, może odnieść poważne sukcesy także w polityce.
Gyurcsány do 1989 roku działał w Związku Młodzieży Komunistycznej (KISZ) i pełnił tam wysokie funkcje. W 1989 został wiceprzewodniczącym spadkobiercy KISZ-u – Demokratycznego Związku Młodzieży (DEMISZ). Jednak szybko opuścił politykę i rozpoczął pełną sukcesów działalność w biznesie finansowym. Najpierw trafił do Creditum Financial Consultant Ltd., potem był członkiem zarządu Eurocorp International Finance Inc. Następnie został właścicielem i szefem holdingu finansowego Altus. Krytycy oskarżali go, że swoje interesy robi w równym stopniu dzięki talentowi, co dzięki powiązaniom z postkomunistycznymi układami. W 2002 roku był już pięćdziesiątym najbogatszym człowiekiem na Węgrzech. Wtedy postanowił wrócić do polityki. Został głównym doradcą premiera Medgyessy’ego, potem ministrem ds. młodzieży i sportu.
Zachowało się nagranie video z 1989 roku, gdy Viktor Orbán mówi o młodym wówczas działaczu KISZ-u: „Pośród członków KISZ-u, których znam, nie ma nikogo normalnego, kto byłby w stanie podjąć debatę. Znam tylko jednego, którego trzeba brać na poważnie, jeśli zaczyna się rozmowę. To jest człowiek o nazwisku Gyurcsány. Wszyscy pozostali są niepoważni. Żałuję, drodzy panowie z KISZ-u – taka jest moja opinia. Słabi są. (…) Wszystkim pozostałym brakuje podstawowych zdolności. Oni nie nauczyli się tego, co przygotowałoby ich do roli polityków, co potrzebne jest do prowadzenia otwartego sporu. Brakuje im takiej zdolności. Wyjątkiem jest Gyurcsány”.
Teraz tenże Gyurcsány został szefem rządu po stronie wrogiej Orbánowi. Trudno wyobrazić sobie większe wyzwanie dla takiego politycznego kowboja jak szef Fideszu.
Tydzień po nominacji socjalistycznego premiera w siedzibie Fideszu zebrała się dziesiątka najważniejszych ludzi partii, by omówić strategię działania. Orbán usiadł w środku. Mówił tylko on. Przeprowadził zaskakującą dla większości słuchaczy analizę przyszłości politycznej Gyurcsány’ego. Powiedział od razu, że nowy szef rządu jest osobą, która nie tylko sama poniesie klęskę, ale doprowadzi do upadku własną partię. Dlaczego? Bo wywodzi się z prywatnego biznesu, a wyborcy lewicowi lubią raczej państwowy biznes. Bo jest bogaty, a wyborcy lewicowi są zwykle biedni. Bo jest agresywny, a wyborcy lewicy tego nie lubią. Bo ma wszystkie cechy polityka, który powinien być wrogiem lewicowych wyborców. „On szybko doprowadzi do tego, że jego partia straci łączność ze swoimi wyborcami. On sam doprowadzi socjalistów do upadku” – mówił.
Orbán przekonał swoich rozmówców. Wizja przestawiała się całkiem realistycznie, a co ważniejsze – z punktu widzenia siedzących tam działaczy Fideszu – była bardzo atrakcyjna.
Przepowiednia spełniła się, ale ze sporym opóźnieniem. Gyurcsány nie był wcale łatwym przeciwnikiem. Najpierw kilka razy sprawił łomot Orbánowi. W końcu jednak – jak przewidział Orbán – Gyurcsány upadł z hukiem, został szczerze znienawidzony przez wyborców, podobnie jak jego partia, która długo potem nie mogła odnaleźć swojego miejsca.
Gyurcsány, gdy został premierem, chciał upokorzyć Orbána. Na początku swojej działalności jako szef rządu, zaprosił przedstawicieli wszystkich partii parlamentarnych na indywidualne spotkania, by zapoznać ich przedstawicieli z planami swojego gabinetu. Z każdym rozmawiał osobno. Spotkania miały się odbywać bez udziału mediów. Orbán przyszedł na wyznaczoną godzinę. Przed wejściem do gabinetu premiera czekał na niego – wbrew zapowiedziom – tłum dziennikarzy. Mikrofony, aparaty fotograficzne, kamery. Media były głodne konfrontacji dwóch silnych, wrogo nastawionych graczy. Kiedy służby rządowe dały im cynk, że Orbán spotka się z Gyurcsányem, przybyli ochoczo. To nie było przyjemne dla Orbána – on, lider Fideszu, u klamki socjalistycznego premiera.
Upokorzenie było tym większe, że premier się spóźniał. I to bardzo. Orbán czekał pod drzwiami z wycelowanymi w siebie zoomami kamer. Był coraz bardziej poirytowany. Nie miał co ze sobą zrobić i miał świadomość, w jak idiotycznej sytuacji się znalazł. Cóż za gratka dla niechętnych mu mediów. Wielki prawicowy polityk pokornie czekający u drzwi socjalistycznego premiera. Gdyby wyszedł, byłoby zapewne jeszcze gorzej.
W końcu drzwi się otworzyły, stanął w nich uśmiechnięty i zrelaksowany Ferenc Gyurcsány i pańskim gestem zaprosił Orbána do środka. Nieoczekiwany pojedynek wizerunkowy został rozstrzygnięty jednoznacznie. Orbán był na deskach. Nie ostatni raz w starciach z liderem socjalistów.
Socjalistom rządy szły nie najgorzej. Rozdawali ludziom pieniądze na prawo i lewo. Ekonomiści wiedzieli, że to wszystko jest na kredyt, że za te gesty trzeba będzie słono zapłacić, ale ludzie mieli w portfelach więcej pieniędzy i słyszeli, że będą mieć jeszcze więcej, jeśli socjaliści utrzymają się przy władzy. To nie mogło się nie podobać. Fidesz z jednej strony krytykował rząd za rozrzutność, a z drugiej – sam obiecywał m.in. obniżenie o 10 procent niektórych podatków i składek oraz płacenie emerytur czternaście razy w roku.
Hasło wyborcze Fideszu w 2006 roku brzmiało: „Żyje nam się gorzej niż cztery lata temu”. Komunikat ten miał w bezpośredni sposób odwoływać się do najprostszych potrzeb wyborców. Problem w tym, że przeciętni ludzie tak tego nie odczuwali. Mogli nie lubić socjalistów, ale wcale nie żyło im się gorzej. Dostali właśnie wyższe pensje i dodatkowe pieniądze z budżetu.
Pojedynek wyborczy Gyurcsány – Orbán zapowiadał się ekscytująco. Orbán chciał ostro zaatakować urzędującego premiera. Jednak jego ówcześni doradcy i koledzy partyjni przekonywali go, żeby nie był agresywny, by grał spokojem. Tak jak w 1998 roku siłą spokoju, uprzejmością i kompetencją Orbán pokonał Gyulę Horna. Doradcy tłumaczyli mu, że nie może dać sobie przypiąć łatki agresywnego polityka. Wyborców miał ująć czarem i merytorycznymi uwagami. Przekonali go.
W debacie Gyurcsány wypadł świetnie – tryskał energią i pomysłami. Orbán wyglądał zaś na zmęczonego, niezbyt przekonanego i niezbyt zmobilizowanego do walki. Socjalista od początku atakował i punktował przeciwnika. Rzucał liczbami, pokazywał sukcesy swojego rządu. Orbán mówił, że jest źle, choć liczby mówiły coś innego. Nie był w tym wiarygodny. Szef Fideszu zachowywał spokój, nie dał się wyprowadzić z równowagi, ale mówił słabo i był nieprzekonujący. Jego spokój odebrano jako słabość. Gyurcsány był agresywnym, pełnym energii rekinem. Kiedy w pewnym momencie Orbán starał się coś wytłumaczyć, przytaczając dane statystyczne, Gyurcsány przerwał, mówiąc: „Eh, to banialuki, panie przewodniczący!”.
Szef Fideszu w niczym nie przypominał tamtego Orbána, który elegancko rozkładał na łopatki socjalistycznego premiera w 1998 roku. „To była jego najgorsza debata w życiu. Zachowywał się tak, jakby chciał przegrać wybory” – mówi jeden z jego bliskich współpracowników. Jego występ był tak słaby, że pojawiły się plotki, iż zachowywał się tak celowo, by przegrać wybory i pozwolić socjaliście skompromitować się później samemu. Trudno było uwierzyć, że mistrz publicznych występów, umiejący porwać miliony, był tak niemrawy i nudny. W pojedynku z szefem socjalistów został położony na łopatki.
Kampania wyborcza Fideszu okazał się nietrafiona. Cios zadało im jeszcze Węgierskie Forum Demokratyczne (MDF), które nie zdecydowało się na wspólny start. MDF otrzymało 5,04 procent. Gdyby te głosy poszły na koalicję z Fideszem, sytuacja byłaby inna – większe partie uzyskują zawsze dodatkowe miejsca w parlamencie. Fidesz dostał w I turze nawet minimalnie mniej głosów niż socjaliści (42,03 % w stosunku do 43,21 %). Jednak koalicjant socjalistów – liberałowie ze Związku Wolnych Demokratów (SZDSZ) – dostali więcej głosów niż MDF (potencjalny koalicjant Fideszu) i w ostatecznym rachunku koalicja liberałów i socjalistów miała większość już w I turze. Szanse na odwrócenie wyniku w II turze były bardzo małe.
Przed drugą turą szefowa MDF-u Ibolya Dávid oświadczyła, że jej partia nie będzie popierała kandydatów Fideszu, jeśli szefem rządu miałby zostać Orbán. Reakcja była błyskawiczna. Aby ratować partię i zwycięstwo, Orbán zrezygnował z pełnienia funkcji premiera w ewentualnym przyszłym rządzie i ogłosił, że szefem rządu wspólnej koalicji może być ekonomista Péter Ákos Bod.
To był kolejny fatalny ruch. Zwolennicy Fideszu przyjęli źle tę deklarację, w dodatku wymuszoną ultimatum i dwieście tysięcy z nich nie poszło głosować w drugiej turze. Oni chcieli Orbána.
Wynik wyborów nie mógł być dobry. Koalicja Fidesz – Chrześcijańscy Demokraci (Węgierska Chrześcijańsko-Demokratyczna Partia Ludowa, KNDP) dostała mniej głosów od koalicji socjalistów z MSZP z liberałami z SZDSZ. Ich wygrana nie była miażdżąca, ale wystarczająca do rządzenia. To była kolejna porażka Orbána. Gyurcsány triumfował.
Fidesz ogarnęła frustracja. Nastroje opadły gwałtownie. Wielu polityków zastanawiało się nad odejściem z polityki. Grupa znanych działaczy zaczęła przekonywać, że Viktor Orbán nie jest w stanie wygrać wyborów. Fideszowi groziła dezintegracja. Pierwszy raz w historii podważano przywództwo historycznego lidera. Struktury partyjne zaczynały się buntować. Postulowały większą decentralizację partii i osłabienie roli przewodniczącego. Partia znalazła się w bardzo trudnej psychologicznie sytuacji. Niewielu było chętnych do fotela szefa klubu parlamentarnego. Wydawało się, że Ferenc Gyurcsány będzie rządził bardzo długo, a Viktor Orbán stracił swoją moc.
Był tylko jeden człowiek w partii, który stawił temu czoła i uznał, że jest to po prostu kolejne wyzwanie. Jeden, który ruszył natychmiast do boju. Oczywiście był nim Viktor Orbán. Wyczuł zagrożenie i jego jedyną odpowiedzią mogło być działanie. Tym razem nie ukrył się na wiele tygodni, jak po porażce w 2002 roku.
Następnego dnia po wyborach był już w parlamencie i omawiał strategię działania. On jeden nie miał ani przez chwilę wątpliwości, że Gyurcsány szybko straci poparcie. Wiedział, że kampania Fideszu była zła, zdawał sobie sprawę, że sam wypadł źle w debacie, że porażce pomógł samodzielny start MDF-u, ale z jego analizy wynikało, że socjaliści zaczną tonąć. Już wtedy pojawiały się pierwsze oznaki nadchodzącego kryzysu gospodarczego.
Nie przewidział tylko, że kłopoty socjalistów przyjdą tak szybko i że będą tak poważne. Był maj 2006 roku. Zaledwie kilka tygodni później Ferenc Gyurcsány strzelił samobójczą bramkę.
Książkę można kupić w Księgarni Ludzi Myślących
Promocja książki rozpocznie się 3 grudnia 2012 r. o godz. 18.00 w Traffic Club SA przy ul. Brackiej 25 w Warszawie. Odbędzie się wtedy dyskusja panelowa wokół książki zatytułowana: ”Tusk, Kaczyński czy Orbán? Jaki lider?”.
Tematem dyskusji będzie rola lidera w dzisiejszej polityce, porównana zostanie polska oraz węgierska polityka wewnętrzna i zagraniczna w kontekście historycznych przemian i dążeń do odzyskania wolności.
Udział w dyskusji wezmą: Adam Bodnar - wiceprezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, Igor Janke - autor książki, Krzysztof Kwiatkowski - poseł, były minister sprawiedliwości, Bronisław Wildstein - pisarz, publicysta. Rozmowę poprowadzi Czesław Bielecki - architekt, publicysta.
Między 4 a 17 grudnia autor odwiedzi następujące miasta:
Rzeszów - 4 grudnia, wtorek, godz. 19.30, Klasztor Bernardynów, ul. Sokoła 8,
Lublin - 5 grudnia, środa, godz. 13.15, Klub Polityki Wydziału Politologii U.M.C.S., Plac Litewski 3,
Tarnów - 6 grudnia, czwartek, godz. 18.00, Aula Starostwa Powiatowego, ul. Narutowicza 38,
Łódź - 7 grudnia, piątek, godz. 18.00, Księgarnia Wojskowa, ul. Tuwima 34,
Olsztyn - 11 grudnia, wtorek, godz. 17.30, P.H.D. Książnica Polska, ul. Jana Pawła II 2/3,
Gdańsk - 12 grudnia, środa, godz. 18.00, Wypożyczalnia i Czytelnia Naukowa Filii nr 29 Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej, ul. Obrońców Wybrzeża 2, Gdańsk Przymorze,
Kraków - 17 grudnia, poniedziałek, godz. 18.00, Księgarnia pod Globusem, ul. Długa 1.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/145430-igor-janke-napastnik-opowiesc-o-viktorze-orbanie-u-nas-fragment-glosnej-ksiazki-i-zaproszenie-na-spotkania-autorskie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.