Politainment i jesiotr drugiej świeżości. "Z publicznych wypowiedzi ludzi władzy – mimo poważnych min – czuć, że sprawa jest niepoważna"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP
PAP

Hucznie zapowiadane wielkie sukcesy, jakie PDT miał odnieść w negocjacjach tych setek miliardów czegoś (walutę ustalimy później) podczas szczytu unijnego, właśnie się okazały czymś przeciwnym do zapowiedzi. Analogie do bułhakowego jesiotra drugiej świeżości nasuwają się nieodparcie. A ponieważ w naszym kraju nie obowiązuje logika formalna, jak zresztą już pisałem, powinniśmy przyjąć do wiadomości, że coś może być jednocześnie sukcesem i klęską. Że może istnieć jesiotr drugiej świeżości.

Klęska negocjacyjna Tuska musi zostać oczywiście czymś przykryta, żeby obywatele nie przejęli się za bardzo, przynajmniej ci, którzy poważnie traktują to, co jest mówione z ekranów i głośników. A skoro umiłowany przywódca wrócił na tarczy -  łapka mu zwisa i kołysze się w rytm kroków niosących go towarzyszy broni -  trzeba coś wymyślić, żeby zająć uwagę ludu miast i wsi. Zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego rodzaju postępowania; jest to metoda stale obecna w praktyce rządzącej ekipy.

W mediach znane jest pojęcie infotainment, czyli sposób przekazywania informacji w mediach elektronicznych, który obok informowania zapewnia rozrywkę. Ot, chociażby prognoza pogody – wiadomościom o tym,  jaka będzie temperatura, kiedy i gdzie będzie padać, towarzyszą jakieś sensacyjki, typu kto jakiego grzyba złapał w lesie i dlaczego ów grzyb ma sześć nóg i uciekał zakosami.

Myślę, że dorobkiem ekipy Tuska – na skalę światową – jest umiejętność mącenia w głowach wielkich grup obywateli, za pomocą techniki manipulacji świadomością społeczną; techniki, którą – na potrzeby tego tekstu - nazwałem politainment. Słowo to urobiłem na wzór wspomnianego infotainmentu. Politics i entertainment.  Czyli polityka i rozrywka.

W technice tej zastępuje się rzeczywiste problemy, którymi zajmują się poważni politycy, problemami sztucznie wykreowanymi i przedstawianymi jako istotne, ale podawanymi w otoczce rozrywkowej. Taki problem zaczyna następnie żyć własnym medialnym życiem i zazwyczaj jest  przyczyną zorkiestrowanego ataku na przywódców PiS lub zwolenników tej partii, ewentualnie na Kościół lub kogoś niepokornego.

Ludzie, którzy tworzą te manipulacje, zarządzają w ten sposób emocjami społecznymi, nadają „timing” życiu politycznemu, odciągają uwagę wyborców od rzeczywistych problemów – było to już wielokrotnie opisywane. Jednakże nowością ostatnich dni –nowością, która skłania mnie do nazwania tej metody politainmentem – jest przejście przez manipulatorów pewnej granicy, dostrzegalnej dla wszystkich, granicy  pomiędzy powagą a śmiesznością, pomiędzy realnym światem a światem rozrywki. Przekroczeniem tej granicy jest kreowanie zdarzeń z dziedziny polityki i rozrywki równocześnie, w celu zmanipulowania opinii publicznej i odciągnięcia jej uwagi od świata rzeczywistego. Do tej pory mechanizm odwracania uwagi polegał na tym, że problem niewygodny dla władzy przykrywano innym problemem, również poważnym, atakując opozycję, albo Kaczyńskiego, Kamińskiego czy Macierewicza. Różnica w metodzie uwidacznia się w sprawie brunobombera czy też bronkobombera.

Dla wszystkich obserwujących przebieg tej afery jest jasne, że po pierwszej informacji, która wyglądała poważnie, w miarę jak pojawiały się nowe fakty, sprawa z istotnej zaczęła się stawać groteskową. Przyczyniło się do tego również zachowanie prokuratorów podczas konferencji prasowej: po prostu było widać z ich zachowania, że to jest dęta afera, która ma służyć przykryciu spraw poważniejszych.

Na Feacebooku, Demotywatorach, Kwejku i w innych jeszcze miejscach natychmiast pojawiły się żarty z całej sprawy, począwszy od przypomnienia słów „jaki prezydent, taki zamach”, a skończywszy na skeczach fotograficzno-rysunkowych, z całą powagą objaśniających poszczególne elementy zdjęcia wyposażenia „terrorysty”: sznurek do podwiązywania pomidorów, stare startery do świetlówek, nokia 6210...

Zresztą, z publicznych wypowiedzi ludzi z kręgów władzy – mimo poważnych min – czuć, że sprawa jest niepoważna. Teatr groteski dla chwilowego odciągnięcia uwagi mediów i ludzi od spraw ważkich.

Sprawa brunobombera, którą ABW prowadziła przynajmniej od roku, przypomina swoim przebiegiem historie policyjnych prowokacji czasu Azefa i Trzeciego Oddziału Sztabu Generalnego czyli Ochrany. Niezaprzeczalny jest dorobek carskiego samodzierżawia w kwestiach prowokacji terrorystycznych tajnej policji, która uzasadniała swoje istnienie istnieniem terrorystów, których sama wykreowała. Czyżby polska ABW sięgnęła do tych klasycznych wzorów? Nie chcę wchodzić tu w rozważanie delikatnych zagadnień moralnych, dotyczących granicy, po której policja porusza się w celu udaremniania przestępstw oraz tego, czy potencjalnych przestępców można prowokować – temat był już wielokrotnie omawiany przy okazji posłanki Cielebąk alias Sawickiej. Na pozór wydaje się, że historia brunobombera należy do tej samej kategorii, jest jednak zasadnicza różnica: o ile w przypadku afery gruntowej i prowokacji policyjnej mieliśmy do czynienia – jako opinia publiczna – z twardymi dowodami i czynami oskarżonej i później skazanej na podstawie tych dowodów osoby, a policyjny agent był czynnikiem wywołującym działania osoby zdecydowanej na dokonanie przestępstw, o tyle w przypadku „siatki terrorystycznej” z UR w Krakowie mieliśmy do czynienia z działaniami związanymi z pracą zawodową podejrzanego, jego wypowiedziami słownymi i pisemnymi w internecie, a sam pomysł ataku terrorystycznego podsunęli agenci policyjni, którzy też podjęli się jego wykonania. Być może – i to właśnie wolne media powinny usilnie badać – inaczej niż w sprawie korupcji posłanki Sawickiej, sama policja wytworzyła problem; niektórzy używają stwierdzenia, że wrobiła brunobombera. Powiadam: być może, bo prawdy nie znamy, a informacje są sprzeczne. Równie dobrze jakieś zagrożenie mogło być, a manipulacja prawdą odbyła się na poziomie przekazu medialnego. Nie zmienia to faktu, że afera ta dała paliwo do działania mechanizmów politainmentu. To jest cecha charakterystyczna – bez względu na to, czy coś jest prawdą czy fałszem, zawsze można to wykorzystać w celu wykreowania zdarzeń użytecznych dla obozu władzy. Wydarzenie z dziedziny polityki, które przykryje inne, chociaż i  tak wiadomo, że tylko o to chodzi, żeby coś przykryć.

Mamy tu następną cechę politainmentu, która zresztą jest charakterystyczna dla totalitarnej propagandy i technik manipulacyjnych totalitaryzmu: wybrać pewne fragmenty prawdy, dodać do tego nieco półprawd, wyjaskrawić niektóre wypowiedzi, wszystko razem podlać sosem histerii i strachem przed zagrożeniem, a otrzyma się danie propagandowe, odwracające uwagę od tego, co istotne. Celem jest zwiększenie emocji, sprowokowanie przeciwnika politycznego do jakichś wypowiedzi, które potem będzie można wykorzystać. Nowością, charakterystyczną właśnie dla politainmentu, jest to, że ostateczny efekt jest już tak jawnie groteskowy czy kabaretowy, że nawet uczestnicy całej operacji nie mogą się powstrzymać od uśmiechu. Cel zostaje jednak osiągnięty dzięki współdziałaniu „zaprzyjaźnionych mediów”.

I tu dochodzimy do następnej immanentnej cechy politainmentu: nie może być uprawiany bez współpracy funkcjonariuszy medialnych. Jest to cecha nie tylko naszej „demokracji totalitarnej”, jak ją nazwał przed kamerą jeden z moich rozmówców, ale i wszystkich systemów totalitarnych, w których nie istnieją wolne media i w których proces gleichschaltungu doprowadza do istnienia jednogłosowego chóru medialnego, wypowiadającego się na żądanie i zapotrzebowanie władzy.

Istnienie politainmentu jest uwarunkowane przynajmniej częściowym ograniczeniem wolności mediów. Ograniczenie to może być zupełnie nieformalne, opierające się na układach towarzyskich, a nie przepisach prawnych.

Politainment może istnieć tylko wtedy, gdy dziennikarze nie chcą zajrzeć za scenę i ujawnić rozgrywającego się show politycznego lub wtedy, gdy – nawet, jeśli to zrobią i o show opowiedzą – nie jest to publikowane. Utrzymywanie mediów w posłuszeństwie osiągane jest za pomocą sprawdzonych metod wydziału propagandy KC PZPR, np. poprzez organizowanie nagonek na niepokornych – co ostatnio obserwowaliśmy w  przypadku Cezarego Gmyza, a co Bronisław Wildstein porównał do klaki podczas przemówienia Gomułki w 1968 roku: „Głębiej ciąć! Głębiej!”. Ten, kto pamięta czasy komunizmu w Polsce – i to nawet nie tego schyłkowego okresu Jaruzelskiego, gdy komuniści ratowali się i przekształcali system, ale tego wcześniejszego, właśnie z czasów Gomułki i Gierka – ten musi dostrzegać uderzające podobieństwa mechanizmów manipulacji i propagandy wykorzystywanych współcześnie. Nie oznacza to, że komunizm korzystał z politainmentu – nie, komunizm był śmiertelnie poważny, mimo że śmialiśmy się z buców partyjnych i opowiadaliśmy sobie kawały. To, co czas dzisiejszy zasadniczo różni od czasów komunistycznych w tej dziedzinie, to właśnie cechy politainmentu: zupełnie jawna umowność zdarzeń, przesunięcie akcentów w stronę rozrywki, działanie na emocje, zarówno negatywne jak i pozytywne (np. emocje pozytywne politainment wykorzystywał w trakcie Euro 2012). W przypadkach skrajnych: posunięcie się do kreowania całkowicie umownych zdarzeń, o których wiadomo, że są umowne i chwilowe, stworzone na potrzeby zakrycia rzeczy ważnych.

Ten mechanizm i takie działania widać jaskrawo dziś, gdy pokazało się w całej pełni fiasko polityki tej ekipy na „niwie europejskiej” – klientyzm i polityka podstawiania pleców do poklepywania właśnie się ziszczają w swoim wymiarze finansowym: Polska traci znaczne środki i nie jest w stanie zbudować koalicji poparcia swoich interesów. Szkolne błędy negocjacyjne (jak dane z góry zapewnienie, że nie użyje się weta) i branie za dobrą monetę zapewnień polityków znanych z tego, że twardo bronią interesów swoich państw i nie mają sentymentów, bo liczy się dla nich interes narodowy, a nie europejski – wszystko to się właśnie zemściło.

Na ratunek przyjdzie politainment. Zapewne już od poniedziałku pojawi się w obiegu jakiś nowy „fakt medialny”, który szybko stanie się jedną z odsłon politainmentu. Być może ostatnie wydarzenia wokół Artura Nicponia i jego wypowiedzi są do tego wstępem. Chyba za pewnik można uznać, że - tak, jak z brunobomberem, którego sprawę hodowano przez miesiące, aby wyciągnąć w odpowiednim momencie, gdy spodziewano się kłopotów w Brukseli – władza ma jakiegoś nowego królika do wyciągnięcia z kapelusza, gdy przyjdzie właściwy moment. Królik musi chyba być odpowiednio duży i śmieszny, żeby politainment mógł nakręcić odpowiedniej wielkości przykrywkę. Przykrywkę wielkości setek miliardów czegoś (walutę ustalimy później). Co to będzie, trudno sobie wyobrazić, ale na wszelki wypadek podaję moje typowania:

- Ujawnienie przez specjalną tajną agencję rządową, że PiS przemycał części zamienne do irańskich wirówek wzbogacających uran

- Demaskujące wystąpienie byłej żony kuzyna męża siostry byłego posła PiS na temat skłonności homoerotycznych kota, który przechodził obok mieszkania Kaczyńskiego

- Kolejny wywiad z byłymi członkami PiS na temat katuszy moralnych, jakim byli poddawani w czasie swojego członkostwa w tej partii, w odpowiedzi na co prokuratura rozpocznie śledztwo z urzędu w celu stwierdzenia, czy nie doszło do aktów przemocy w rodzinie (wszak wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną). Jako główny podejrzany będzie przedstawiany jeden z posłów, który po krótkiej przygodzie z Solidarną Polską wrócił na łono PiS, co nie może mu być wybaczone….

I tak dalej, i tak dalej…

Prawdziwe życie toczy się w niewidocznych dla publiczności gabinetach, gdzie ustalane są strategie, jak poradzić sobie w sprawie klęski negocjacyjnej. A przecież, gdyby nie rozpoczęta przez Tuska wojna polityczna, już prawie 6 lat temu Polska miałaby zupełnie inną pozycję w rodzinie narodów Europy, inną platformę negocjacyjną, inną zdolność koalicyjną i tak dalej.

I to są rzeczywiste koszty sprawowania władzy przez tę ekipę.

Scripsi.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych