Czy obecność Polski w Unii Europejskiej stała się dogmatem? Poza nią też istnieje życie

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot.PAP/EPA
fot.PAP/EPA

Przywoływane przy każdej okazji powiedzonko Henry'ego Forda, że klient może mieć samochód, w jakim chce kolorze, pod warunkiem że będzie to kolor czarny, wyjątkowo dobrze pasuje do współczesnej polskiej dyplomacji – pisze na łamach "Rzeczpospolitej" Marcin Dominik Zdort.

Jak podkreśla publicysta - od dekady daje się nam do zrozumienia, że Polacy mogą współpracować politycznie i gospodarczo z każdym. Pod warunkiem iż będzie to Unia Europejska.

Zdort przypomina, że aksjomat o polskiej obecności w Unii początkowo odwoływał się do ekonomicznej racjonalności, do wsparcia finansowego, jakiego Wspólnota może nam udzielić. I dodaje, że czasem tego argumentu nadal się używa, jednak:

 

dziś służy on wyłącznie jako kiełbasa wyborcza dla maluczkich, jak było w przypadku 300 miliardów z UE obiecanych w ostatniej kampanii. Eurowyjadacze z warszawskich salonów motywacjami finansowymi gardzą, dla nich ważniejsze są polityczne racje, jakie ponoć zmuszają nas do obecności we Wspólnocie, a czasem nawet uzasadniania natury czysto ideowej – mówiące o cywilizacyjnej roli rdzenia Europy. A – jak wiadomo – im więcej argumentów ideologicznych, tym mniej przestrzeni do dyskusji

– zauważa Zdort.

Zdaniem publicysty nasza obecność w UE przestała być sprawą, o której się dyskutuje, lecz stała się dogmatem, traktowanym podobnie jak słynny bon mot Winstona Churchilla o demokracji, która – zdaniem brytyjskiego premiera – nie jest może ustrojem idealnym, ale najlepszym, jaki dotychczas wymyślono.

 

A skoro Unia to najlepsze, co może się nam wszystkim przytrafić, to nikt już nawet się nie zastanawia, jak wyglądałaby Europa, gdyby Wspólnota zamiast silić się na rozbudowywanie swoich wpływów ideowych, na narzucanie swoim członkom jedynie słusznego światopoglądu, poprzestała na zniesieniu ceł oraz otwarciu granic dla ludzi i towarów

 

- pisze autor artykułu. I dodaje:

 

Można mieć wręcz wrażenie, że  większa część polskiej klasy politycznej, niezależnie od partyjnych afiliacji, w Unię jest bezkrytycznie zapatrzona.

 

Autor artykułu zauważa też, że gdy tylko pojawia się jakiś problem z Unią – a ostatnio z każdym miesiącem tych problemów jest więcej – zawsze poszukiwano rozwiązania  przez wzmocnienie więzi europejskich, tak jakby UE była rzeczywistością bez-alternatywną i wiecznotrwałą.

 

Jakby nastąpił już koniec historii w Europie. Jakby było oczywiste, że Polska będzie zawsze na członkostwie we Wspólnocie zyskiwać

 

- zaznacza.

Nie chcę przez  to powiedzieć, że życie poza Unią byłoby dla Polski już teraz politycznie i gospodarczo korzystne. Że należy natychmiast wystąpić z UE i, nie bacząc na kłopoty z tego wynikające, z dnia na dzień wybić się na pełną niepodległość. Ale przeciwstawiam się poglądowi, że poza Unią Europejską życie nie istnieje. Bo istnieje i często rozwija się znacznie bujniej niż wewnątrz Wspólnoty. I niewykluczone, że niebawem będziemy zmuszeni, aby temu życiu uważniej się przyjrzeć

- pisze Zdort. Jego zdaniem już od czerwca 2003 r., gdy w referendum większość Polaków zdecydowała o wejściu do Unii, całe departamenty Kancelarii Premiera i w MSZ powinny pisać alternatywne scenariusze polityczne, analizować sytuację, rozważać różne warianty, nawiązywać nowe kontakty i szukać innych partnerów gospodarczych i politycznych, choćby i daleko od Polski - uważa publicysta Rzeczpospolitej.

ansa/Rzeczpospolita



Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych