„Pokłosie” jest po tak zwanej "linii". Ale w rzeczywistości to film małych ludzi, którzy dla kariery napluli na własny kraj

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Przed kilku dniami byłem w Ostrołęce na zaproszenie prezydenta miasta, by odbyć spotkanie z kilkusetosobową grupą młodzieży. Na własne oczy mogłem przekonać się, jak rozkręca się „historia” wokół „Pokłosia”.

Spotkanie z młodzieżą miałem w sali miejscowego kina, do którego przybyłem pół godziny przed spotkaniem i miałem czas, by odbyć rozmowę z dyrektorem. Wyrażenie „miałem czas” nie oddaje sytuacji, ponieważ w trakcie owych trzydziestu minut dyrektor musiał odebrać kilkanaście telefonów od dziennikarzy z całej

Polski indagujących go pytaniami: „jak to możliwe, że nie wyemitujecie Pokłosia”?

– Takiej nagonki nie miałem nigdy

– tłumaczył dyrektor. Chciał rozwinąć wypowiedź, ale nie zdążył, bo zadzwonił kolejny „niezależny” dziennikarz z pytaniem: „jak to możliwe?”, ja zaś musiałem iść już na spotkanie z młodzieżą.

Na Podlasiu, gdzie mieszkam, w przeciwieństwie do Ostrołęki, „Pokłosie” wyświetlano, ale mieszkańcy południowego Podlasia film ów zbojkotowali.

CZYTAJ: Fatalne wyniki „POKŁOSIA”. Wielu Polaków bojkotuje film

Podobnie było w wielu innych miastach w całej Polsce. A jednak, choć to film słaby, jestem przekonany, że zostanie obsypany nagrodami. Pewność swoją czerpię z rozmowy z Andrzejem Pileckim, synem Rotmistrza Pileckiego, którego onegdaj wiozłem z Warszawy do Kazimierza n. Wisłą, w związku z otworzeniem ulicy imienia Rotmistrza. Andrzej Pilecki opowiedział mi niezwykłą historię.

Któregoś razu zgłosili się do niego „ważni ludzie z Hollywood” z pytaniem: „czy pan wie, że pana tata miał korzenie żydowskie?„ Andrzej Pilecki zaprzeczył, „rewelacje” nazwał bzdurą. W odpowiedzi usłyszał: „O pana bohaterskim ojcu wiedzą co poniektórzy w Polsce, ale nic nie wie świat. A my mamy wielomilionowy budżet i największe gwiazdy Hollywood. Proszę nie przeszkadzać, bo przecież ojciec mógł mieć korzenie żydowskie, a pan mógł o tym nie wiedzieć”.

Na kolejne dementi ważni ludzie z Hollywood poprosili o przemyślenie sprawy, później przyjechali raz jeszcze, pisali i dzwonili, przekonywali i namawiali. Andrzej Pilecki nie zgodził się jednak „uczynić” z ojca Polaka – Żyda, którym przecież Rotmistrz nie był. Gdyby się zgodził, jakże „prawdziwy” mógłby powstać hit – historia bohaterskiego Żyda, który ucieka z „polskiego obozu koncentracyjnego”, a następnie zostaje zamordowany przez Polaków (bo przecież oprawcy Rotmistrza nosili polskie mundury).

Taki film nie powstał tylko dlatego, że na przeszkodzie stanął dzielny syn dzielnego człowieka. I nieważne, że film, który dzięki postawie Andrzeja Pileckiego nie powstał, miałby z prawdą tyle wspólnego, ile ma „Pokłosie”. Ważne, że byłby po tzw. „linii”, jak „po linii” jest „Pokłosie”, mały film małych ludzi, którzy dla kariery napluli na własny kraj.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.