NASZ WYWIAD. „To się może nie podobać, ale Rosja zawsze jest pierwszym kandydatem na podejrzanego.” Mec. Pszczółkowski o usprawnieniu śledztwa

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Andrzej Seremet, gen. Krzysztof Parulski i płk Ireneusz Szeląg na konferencji prasowej. Fot. YouTube
Andrzej Seremet, gen. Krzysztof Parulski i płk Ireneusz Szeląg na konferencji prasowej. Fot. YouTube

wPolityce.pl: - Złożył pan wniosek o przeniesienie śledztwa smoleńskiego do prokuratury powszechnej. Nie ufa pan wojskowym?

Mec. Piotr Pszczółkowski, pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego: - Nie tylko o to chodzi. Bardzo negatywnie oceniam praktykę dzielenia tego śledztwa na kawałki. We wniosku skierowanym do pana prokuratora Seremeta w imieniu pana premiera Kaczyńskiego, zawarłem też konstatację, że postępowanie jest na etapie uzasadniającym takie przeniesienie. Prokuratura wojskowa prowadzi śledztwa, które mają się skończyć w sądzie wojskowym. Rozumiem, że przy wszczynaniu tego postępowania liczono się z ewentualnymi zarzutami dla żołnierzy z 36. specpułku, obsługi lotniska, ewentualnie z winą śp. pilotów. Natomiast obecny etap ustaleń jest taki, że postawiono zarzuty dwóm wojskowym związanym ze szkoleniami i na tym koniec. Nie wiem, w którym kierunku mogłoby biec postępowanie, by miała zastosowanie właściwość sądu wojskowego.

Jeżeli przyjmiemy jakikolwiek udział strony rosyjskiej, choćby z uwagi na błędy kontrolerów, nie będzie to właściwość struktur wojskowego wymiaru sprawiedliwości. Podobnie jeżeli rozpatrywać będziemy wątek zamachowy. Nie ma więc dalszych powodów, by sprawę prowadziła prokuratura wojskowa. Zwłaszcza, że ze śledztwa wojskowego jest wyłączonych bardzo dużo wątków do prokuratury powszechnej. Dotyczą one administracji rządowej, urzędników kancelarii premiera, dyplomatów, ministra spraw wewnętrznych, pana gen. Bielawnego, pana gen. Janickiego i nieprawidłowości w BOR. Skutek jest taki, że trzon ustaleń zostaje w śledztwie wojskowym. A wydzielone są jedynie wątki do zbadania przez prokuraturę powszechną.

 

Wydzielone wybiórczo.

Na dzień dobry prokuratura powszechna dostaje z wojskowej to, co ta raczyła wydzielić. Jeżeli prokuratorzy cywilni sami nie pokuszą się o pogłębienie tych dokumentów, to mamy do czynienia z takimi wypaczeniami jak natychmiastowa decyzja o umorzeniu sprawy telefonu prezydenta. Na marginesie warto przypomnieć, że wydzielono wątek w zakresie nielegalnego używania telefonu pana prezydenta Kaczyńskiego i kradzieży impulsów. Taka była teza wydzielenia i taki materiał wojskowi przekazali cywilom. Ci nie dopatrzyli się przestępstwa i od razu sprawę umorzyli.

Niestety pominięto szereg istotnych kwestii. Postępowanie umorzono, bo nie było wniosku o ściganie. Nie było go, bo nie było wiadomo, kto był dysponentem tego telefonu. A ja chcę powiedzieć, że przed tą decyzją w aktach wojskowych znajdowały się co najmniej dwa dokumenty, z których jasno wynika, kto dysponentem był. Nie wiadomo dlaczego – czy przez pomyłkę czy nieprofesjonalizm – nie były one jednak przekazane prokuraturze cywilnej. Tak naprawdę dzięki mediom, a zwłaszcza „Naszemu Dziennikowi” doszło do reaktywacji tego postępowania. Ono jest w toku. Gdyby był jeden podmiot odpowiedzialny za wszystkie śledztwa, mający pełny dostęp do akt, sytuacja wyglądałaby inaczej.

 

Wojskowi wyłączają takie wątki tłumacząc, że nie leżą one w ich jurysdykcji. I mają rację.

Tak, ale trzymają trzon sprawy w sytuacji, w której jest kilka postępowań okołosmoleńskich i prowadzą je prokuratury powszechne. Gdyby miały one ambicję poznania tej sprawy od A do Z, nawet w wątku wydzielonym, musiałyby sobie zafundować kopie 400 tomów akt z wojska.

 

Czy w takim razie ma to sens?

W moim przekonaniu na obecnym etapie nie ma żadnych przeciwwskazań, by w oparciu o dorobek Wojskowej Prokuratury Okręgowej powstał w prokuraturze powszechnej z delegacją prokuratorów referentów – żeby utrzymać ciągłość postępowania – zespół śledczych, który by się tymi sprawami zajął. Miałby wgląd w akta nie w takim zakresie, w jakim wojskowi je wydzielają, ale w całość dotychczasowych ustaleń.

 

W ten sposób uniknęlibyśmy szeregu uproszczeń, pomyłek?

Dzielenie tego śledztwa na odrębne postępowania po pierwsze rozmywa odpowiedzialność. A po drugie powoduje, że prokuratury, do których trafiają te wydzielone wątki, de facto nie mają skutecznych środków, żeby te postępowania prowadzić w sposób w pełni profesjonalny. Nie mają wglądu do całości akt! Mówię tu m.in. o wojskowych aktach niejawnych, do których nawet strony nie mają nieskrępowanego dostępu. Co tam jest takiego tajnego, tak istotnego? Powstaje też pytanie, ile są warte te decyzje – przy całym szacunku dla pracy i profesjonalizmu prokuratur powszechnych – gdy ktoś bada tylko wycinek?

 

Z umorzonym wątkiem administracyjnym jest podobnie? On też ucierpiał na szatkowaniu materiału dowodowego?

Oczywiście. Na szczęście nie jest on prawomocnie umorzony – na skutek zażaleń pani Marty Kaczyńskiej oraz mojego wniesionego w imieniu pana premiera Kaczyńskiego. Środki odwoławcze będą uwzględniane, mimo, że prokuratura nie chciała państwa Kaczyńskich uznać za strony postępowania. Sąd tę decyzję zmienił.

CZYTAJ WIĘCEJ: Jest szansa na wznowienie śledztwa ws. organizacji lotów do Smoleńska. Zażalenie Marty Kaczyńskiej rozpozna sąd

A przypomnijmy, jaka była konstatacja prokuratury: wymieniono kilkadziesiąt uchybień rozmaitych funkcjonariuszy państwowych, ale żadnego nie zakwalifikowano jako przestępstwo.

 

Uzasadnienie było kuriozalne – prokuratura uznała, że te osoby nie przewidywały skutków w postaci katastrofy.

Ta decyzja na obecnym etapie wiedzy o przyczynach zdarzenia z 10 kwietnia jest błędna. Tak naprawdę umarzane jest śledztwo w oparciu o badanie czyjegoś zamiaru czy sposobu myślenia w sytuacji, kiedy nie wiemy, jaka jest przyczyna tego zdarzenia. A może ci urzędnicy powinni przewidywać nie katastrofę a zamach? Może powinni przewidywać przebieg zdarzenia w innym kształcie, niż a priori założyła prokuratura? Śledczy przyjęli, że doszło do zwykłej katastrofy lotniczej. W oparciu o co? To jest przykład – jak się mówi w języku prawniczym – subsumpcji, czyli podciągnięcia pewnego stanu faktycznego pod normę prawną. Do czasu zakończenia śledztwa wojskowego decyzje prokuratur cywilnych mogą więc być obarczone błędami. Badają one sposób rozumowania urzędników i stwierdzają, co mogli przewidywać. Skąd śledczy wiedzą, co urzędnicy powinni przewidywać? Czy BOR powinien odpowiadać za to, że nie zapobiegł katastrofie, czy za to, że nie zapobiegł zamachowi? Przecież to są dwa różne stany faktyczne i prawne.

 

I zupełnie inne można by wówczas stawiać zarzuty szefostwu BOR?

No właśnie. Stwierdzono, że ich niedopatrzenia nie miały związku z zaistniałym zdarzeniem dlatego, że katastrofy nikt nie może przewidzieć. Ale jeżeli mielibyśmy do czynienia np. z zamachem, czy można powiedzieć, że BOR miał prawo nie przewidywać zamachu? Gdyby kiedyś doszło do ustalenia, że przyczyną zdarzenia z 10 kwietnia jest rzeczywiście zamach, to jak będą wyglądały te rozważania prokuratury odnośnie tego, czego BOR nie zrobił?

 

Czyli wracamy do punktu wyjścia – nie powinno się wydzielać tego wątku?

Prokuratorzy wojskowi powiedzą, że wydzielenie jest konsekwencją związaną z jurysdykcją, bo nie można było prowadzić śledztwa i stawiać zarzutów urzędnikom państwowym, generałowi Bielawnemu, skoro nie są to żołnierze w służbie czynnej. Musiała więc to robić prokuratura powszechna. Moim zdaniem błąd polega na tym, że nie przekazano sprawy prokuraturze powszechnej, gdy okazało się, iż śledztwo związane jest również z przygotowaniem lotu pana prezydenta i dotyczy w większości osób niebędących żołnierzami. Inna sprawa to brak jakiegokolwiek wyciągania konsekwencji, nie tylko karnych. Gdy zobaczyłem opinię biegłych powołanych przez prokuraturę ws. nieprawidłowości po stronie BOR, włosy stanęły mi dęba. Jeżeli przyjmiemy, że w służbie specjalnej zajmującej się ochroną VIP-a numer 1 jest zerowy margines na błąd i gdy ktoś błąd popełni, to wylatuje z roboty, to jak rozumieć to, z czym mamy do czynienia w tym przypadku? Jest dwadzieścia uchybień i skutek w postaci katastrofy oraz śmierci prawie stu osób – czy też zamachu na blisko sto osób – to ręce opadają, gdy ktoś mówi, że nic się nie stało albo jeden generał Bielawny jest temu winien! Ja tego nie jestem w stanie zrozumieć. Nie mówię tylko odpowiedzialności karnej, ale i politycznej. To jest wstyd!

 

Czy można postawić tezę, że dzielenie śledztwa smoleńskiego na kawałki jest jego wypaczaniem?

Bez dwóch zdań. Będę to powtarzał do skutku. Prawda materialna ustalana przez poszczególne prokuratury w poszczególnych wątkach cierpi właśnie dlatego, że stanowi tylko pewien wycinek, jaki został danej prokuraturze przedstawiony przez wojskowych. Krańcowym tego dowodem jest śledztwo dotyczące telefonu pana prezydenta – wąska teza, ubogi wydzielony materiał i nietrafna decyzja merytoryczna. Powtórzę – gdy patrzę na pełny obraz śledztwa smoleńskiego, nie widzę już odpowiedzialności wojskowych. Wolałbym przekazać je cywilom.

 

Ale z drugiej strony – czy przeniesienie postępowania do prokuratury cywilnej nie oznaczałoby zahamowania na wiele miesięcy, bo nowi prowadzący musieliby zapoznać się z setkami tomów akt?

Taki zarzut po złożeniu wniosku w tej sprawie postawił mi były minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski. Stwierdził, że robimy wszystko, by sprawa toczyła się w nieskończoność. Nieprawda. Proponowałem panu prokuratorowi Seremetowi, by – podobnie jak sprytnie to wymyślił w przypadku Amber Gold – delegował prokuratorów referentów do innej jednostki. Może przecież wojskowych delegować do pracy z cywilami. Niech ci ostatni mają prawo wglądu w całość postępowania. Niech nic dla nich nie będzie tajemnicą. Niech oni sami nie będą zmuszani do dopytywania się, czego im jeszcze nie przekazano. Prokuratorzy cywilni za mało wiedzą. Konstrukcja tego śledztwa powoduje, że oni są skazani na niedosyt tej wiedzy. A gdy się w przyszłości zdarzy tak, że trzeba będzie jakieś zarzuty stawiać żołnierzom, ten wątek należy wówczas wydzielić do prokuratury wojskowej i ona – jeżeli będzie jeszcze istniała – postawi zarzuty żołnierzom w służbie czynnej. Proporcje zaniechań różnych funkcjonariuszy państwowych absolutnie nie uzasadniają prowadzenia postępowania przez wojskowych. Te śledztwa toną, bo jedni coś przekazali, drudzy coś zrozumieli, jedni nie zapytali, drudzy nie odpowiedzieli. Ostatecznie tu jest dobrze i tu jest dobrze. Tu umorzymy i tam umorzymy.

 

Jest jeszcze kwestia uzależnienia tego postępowania od widzimisię Moskwy. Również z tego powodu polscy śledczy mają ograniczone możliwości.

Przy całym szacunku dla pana prokuratora generalnego, on jako urzędnik naszego państwa w starciu z mocarstwem, jakim jest Rosja, pozycję ma żadną. Bez zaangażowania władzy na poziomie premiera, ministra spraw zagranicznych, ministra obrony narodowej, to śledztwo było skazane na takie pozyskiwanie dowodów, z jakim mamy do czynienia. A prokuratura wystawiona jest na śmieszność. Każda deklaracja jest pusta. Nawet ostatnio w zakresie szczątków tupolewa – one miały w listopadzie znaleźć się w Polsce. Do Rosji pojechała ekipa z logistykami, ustalono szczegóły transportu. Temat przycichł. Listopad się kończy. Przyjdą kolejne miesiące i zmian nie będzie.

 

Z jednej strony prokuratura jest pozostawiona sama sobie, a z drugiej podejrzewa się ją o upolitycznienie.

Można różnie odbierać publikację redaktora Gmyza w „Rzeczpospolitej”. Można w nią wierzyć lub nie. Ale jest jedna rzecz świadcząca, że prokuratura nie działa jak instytucja mająca wyjaśnić prawdę materialną i instytucja wymiaru sprawiedliwości, ale polityczna. Mamy zabezpieczone i przeznaczone do badania próbki z ciał ofiar katastrofy. Jeżeli do prasy wyciekły informacje, że próbki w Smoleńsku dawały pozytywne wskazania detektorów materiałów wybuchowych i jeżeli zrobiła się z tego sprawa medialna i mocno polityczna, to obowiązkiem prokuratury było natychmiastowe podjęcie wszystkich możliwych środków, aby zweryfikować te informacje w jedną lub drugą stronę. Zobiektywizować to, co ujawnił redaktor Gmyz. Tymczasem do chwili obecnej prokuratura nie nakazała Centralnemu Laboratorium Kryminalistycznemu rozpoczęcia badań próbek pobranych z ekshumowanych ciał w kierunku potwierdzenia bądź wykluczenia śladów materiałów wybuchowych. Przecież gdyby to była pana bądź moja decyzja – zakładając, że jesteśmy ciekawi, jak jest naprawdę – byłby to pierwszy odruch. Nie mogę zbadać laboratoryjnie tego, co pozostawiono w Rosji, więc weryfikuję to przy najbliższej możliwej okazji na terenie Polski – wykorzystując próbki po ekshumacjach.

 

Prokuratura tłumaczy, że to wymaga jednego, kompleksowego badania w przypadku próbek ze wszystkich ekshumowanych ciał.

To teza nie do przyjęcia. Co prawda te próbki są jednorazowe, tzn. przy badaniu podlegają zniszczeniu, ale pobrano ich tak dużo, że można było je zbadać i opinii społecznej obiektywnie powiedzieć, że są ślady materiałów wybuchowych bądź nie. Jeśli ktoś każe nam czekać pół roku, jest to niegodne prokuratury. To sytuacja iście z jakichś kuluarów politycznych.

 

Najgorsze, że przykłady takich działań można mnożyć – poczynając od niezbadania ciał natychmiast po powrocie do Polski i pochowania ich bez sekcji zwłok.

Mamy zgon prezydenta i stuosobowej elity na terenie państwa obcego. To się może nie podobać, ale Rosja zawsze jest pierwszym kandydatem na podejrzanego. Niezależnie czy to komuś politycznie pasuje czy nie. W moim przekonaniu taki powinien być sposób myślenia śledczego. Bazowanie na tym, że będziemy wszystko robić w oparciu o pomoc prawną jest kuriozalne. Ta pomoc prawna jest wątpliwa, bo przecież wniosek jest późniejszy niż sekcje. Wysłano go 13 kwietnia, już po – jak twierdzą Rosjanie – wykonaniu sekcji zwłok. Wniosek spowodował jedynie, że strona rosyjska wysłała nam protokoły zrobione na swoje potrzeby. Dla nas sekcji nie robiono! Mogliśmy je przeprowadzić samodzielnie. Należało maksymalnie weryfikować wszystkie rosyjskie czynności. Mamy do czynienia z zaniechaniem, które tę prokuraturę czyni w tym śledztwie niewiarygodną. A kolejnymi tego dowodami są informacje o potwierdzeniu zamiany następnych ciał. Nie dość, że gen. Janicki i gen. Bielawny nie zapewnili polskiej elicie należytej ochrony, że zawiódł BOR, zawiodła instrukcja HEAD, doszło do katastrofy (albo zamachu), to w dodatku państwo polskie swoich obywateli nie potrafiło godnie pochować i zapewnić rodzin, by wiedziały, do kogo chodzą na groby. To jest dramat!

Rozmawiał Marek Pyza

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych