Tomasz Lis w drugim z kolei tygodniku stosuje ten sam manewr. Gdy szefował „Wprost”, pismo ogłosiło, że jest w posiadaniu 60 tomów akt śledztwa smoleńskiego. Opisało z nich kilka szczegółów, a prokuratorzy po tej publikacji znacząco utrudnili dostęp do materiałów… rodzinom ofiar.
Od tamtej pory (a minęły już dwa lata) poszkodowani i ich pełnomocnicy nie mogą swobodnie wykonywać swoich praw, z każdym dokumentem muszą zapoznawać się osobiście w prokuraturze, nie mogą nic kopiować, a jedynie robić notatki. Dodajmy, że każdy tom akt liczy ponad 200 stron. Tomów jest grubo ponad 300. Czy przychodząc w wolnych chwilach do prokuratury jak do czytelni można w pełni wiedzieć, co znajduje się na dziesiątkach tysięcy kart? Oczywiście nie.
Ciekawe, jak tym razem wojskowi śledczy zareagują na publikację „Newsweeka”. Tygodnik chwali się, że ma dostęp do kolejnych 70 tomów akt. Wybrał parę wątków i odpowiednio naświetlił.
Gazeta wybija zeznania Mariana Janickiego, wciąż jeszcze szefa BOR, z kwietnia 2011 r. Pułkownik (wówczas) Janicki opowiada prokuratorowi (pisownia, jak w „Newsweeku”):
Około trzech miesięcy przed katastrofą płk Jarosław Florczak po kolejnym przylocie z prezydentem, bardzo zdenerwowany oznajmił mi, cytuję: „Szefie, pan prezydent kiedyś doprowadzi do tragedii, zginie wielu niewinnych ludzi”. Zapytałem go, odpowiedział mi: „Szefie, jak zwykle burdel, nikt nic nie wie, programy swoje, a realizacja swoje. Jeżeli pan może, to niech mnie pan więcej nie wysyła. Może jestem za stary, może się do tego nie nadaję.
Janicki powołuje się również na inne słowa śp. Florczaka, który miał stwierdzić, że współpraca z kancelarią prezydenta Kwaśniewskiego była ideałem, Kaczyńskiego – katastrofą.
To początek tekstu w „Newsweeku”, a wiec zdaniem redakcji rzecz najważniejsza z 70 tomów, do których dotarli jego dziennikarze.
Czy może być coś ohydniejszego niż polityczne wykorzystywanie rzekomych słów nieżyjącego podwładnego? Czy płk Florczak rzeczywiście wyrażał takie opinie o współpracy z kancelarią prezydenta? To nie do sprawdzenia. Chyba, że Janicki dysponuje nagraniami…
Na marginesie warto przypomnieć, dlaczego płk Florczak zginął w Smoleńsku. Pisaliśmy o tym na portalu wPolityce.pl jako pierwsi.
Janicki potwierdził:
CZYTAJ TAKŻE: NASZ WYWIAD. Generał Marian Janicki: Wiedziałem, że pułkownik Florczak wraca do Polski
Według planu zabezpieczenia wizyt, Florczak (kierował grupą zabezpieczającą wizyty) po wyjeździe Donalda Tuska miał czekać razem ze swoimi ludźmi na delegację prezydencką. Zadzwonił jednak do wiceszefa BOR Pawła Bielawnego z prośbą o zgodę na powrót na dwa dni do Polski do rodziny i ponowną podróż do Smoleńska w sobotę z Lechem Kaczyńskim. Bielawny skonsultował się z Janickim, obaj się zgodzili i tak płk Florczak znalazł się na pokładzie tupolewa 10 kwietnia.
Zeznania Janickiego z zasady powinno się przyjmować z nieufnością. To on jest odpowiedzialny za drugi etap nagonki na gen. Andrzeja Błasika, bo to on zeznał, iż przed odlotem doszło do kłótni Dowódcy Sił Powietrznych z kapitanem Protasiukiem. Tyle, że prokuratorzy taki fakt wykluczyli, po przesłuchaniu kilkudziesięciu osób.
Robienie sensacji z kolejnych wynurzeń Janickiego jest możliwe tylko w tygodniku Lisa. Tam można chwycić się wszystkiego, by tępym nożem zaatakować domagających się prawdy i oskarżyć o doprowadzenie do katastrofy jej ofiary.
Ciekawiej wyglądają zeznania innego BOR-owca (możliwe do zweryfikowania poprzez porównanie z innymi) o zaangażowaniu Janickiego w ochronę prezydenta. A właściwie braku zaangażowania:
Paweł twierdził, że Janicki nagabywał szefa ochrony prezydenta, żeby załatwił mu u prezydenta stopień generalski. Ponieważ prezydent nie chciał wyrazić na to zgody, Janicki kazał olewać wszystko, co było związane z prezydentem. Z rozmów z innymi funkcjonariuszami wynikało, że cała wizyta prezydenta [w Katyniu] z punktu widzenia Janickiego była zlekceważona.
Czy to jednostkowa opinia czy rzeczywiście wśród funkcjonariuszy BOR powszechna? To bezwzględnie należy sprawdzić. Jeżeli bowiem byłoby prawdą, że „Janicki kazał olewać wszystko, co było związane z prezydentem”, oznacza to z premedytacją narażanie głowy państwa na niebezpieczeństwo ze strony szefa BOR. Nie wyobrażam sobie, by prokuratura mogła zlekceważyć takie informacje i nie wszcząć oddzielnego śledztwa.
To najciekawsze i najmocniejsze, co ujawnia „Newsweek”. Aż dziwne, że ten wątek nie został przez redakcję wybity. Choć może wcale nie dziwne…
Czym jeszcze chwali się tygodnik? Alkoholem w TU-154M. Okazuje się, że przed każdym lotem z dyżurki BOR w kancelarii prezydenta pobierany był alkohol – jak na liczbę pasażerów w ilości symbolicznej. Straszne! Alkohol w samolocie! Stąd już tylko parę kroków do snucia w zaprzyjaźnionych mediach wizji o wesołym tupolewie zmierzającym na groby polskich bohaterów. Już to znamy. Ale przecież najbardziej lubimy te piosenki…
Lisowy tygodnik przekonuje również, że to kancelarii prezydenta miało zależeć, by organizacją wizyt katyńskich zajmował się Tomasz Turowski, jak pisała „Rzeczpospolita” szpieg wywiadu PRL w Watykanie. Znika więc fakt, że to MSZ nagle ściągnęło Turowskiego z rezerwy kadrowej i oddelegowało do Moskwy – było to w lutym 2010 r. Nie ma wątpliwości, że gdyby rzeczywiście za zainstalowaniem Turowskiego w ambasadzie miało stać otoczenie Lecha Kaczyńskiego, minister spraw zagranicznych nie omieszkałby zwrócić uwagi na ten fakt. Znaczące milczenie Radosława Sikorskiego sugeruje, że to teza bardzo mocno naciągana.
Interesująco wygląda wątek śp. Remigiusza Musia, technika pokładowego z jaka-40, który niedawno popełnił samobójstwo, a który polskim prokuratorom i mediom mówił o słyszanych przez siebie wybuchach przed katastrofą i 50 metrach, do jakiej to wysokości schodzenie wieża miała polecać załogom samolotów nadlatujących 10 kwietnia na Siewierny. Według cytowanych przez „Newsweek” protokołów zeznań Musia przed rosyjskimi prokuratorami, miał on milczeć o powyższych kwestiach, wskazywać za to na rzekome niedopełnienie obowiązków przez dowódcę jaka Artura Wosztyla poprzez nieuzgodnienie z kontrolerami decyzji o lądowaniu. Jedno tylko nasuwa się pytanie – dlaczego Muś miałby składać tak znacząco inne zeznania przed Rosjanami? Dlaczego miałby później im zaprzeczać w rozmowach z polskimi dziennikarzami? Niepojęte. Szybciej można uwierzyć w jakieś przekłamania w rosyjskim protokole, bo do błędów i jawnych fałszerstw w dokumentacji Moskwa już nas przyzwyczaiła.
Najgorsze, że nie można tego zweryfikować, bo chorąży – w niewyjaśnionych okolicznościach – targnął się na życie.
Można za to sprawdzić, kto mówi prawdę w kwestii rekonesansu na lotnisku przed wizytami premiera i prezydenta. Zdaniem cytowanych przez „Newsweek” oficerów Federalnej Służby Ochrony (rosyjski odpowiednik Biura Ochrony Rządu), funkcjonariusze BOR nie starali się o pozwolenie na sprawdzenie lotniska przed przylotem najważniejszych osób w państwie. Według dotychczasowej wersji, próbowali, ale im odmówiono.
Generalnie ciężko odnieść się do rewelacji „Newsweeka” zbudowanych z odpowiednio podrasowanych strzępów informacji i fragmentów cytatów z protokołów zeznań świadków. Najlepiej, gdyby wszystkie te wątki wyświetliła prokuratura. Ale po ostatniej konferencji wojskowych śledczych można odnieść wrażenie, że ich strategia jest podobna do tej lisowej – zamieszać, nie wyjaśniać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/144863-umarli-jednak-moga-mowic-czyli-gen-janicki-zeznaje-za-sp-podwladnych-kilka-uwag-po-sensacyjnych-doniesieniach-newsweeka