Michał Karnowski podsumował 11 Listopada w siedmiu punktach. Ja spróbuję się zmieścić w pięciu:
1. Z niemal wszystkim co Michał napisał się zgadzam. Nie ogłaszałbym jednak tak skwapliwie klęski Bronisława Komorowskiego. Naturalnie, jeśli mierzyć liczebnością uczestników, nikt nie miał wątpliwości, gdzie były autentyczne społeczne emocje: przy opozycyjnej prawicy. Marsz prezydencki był spacerem grupy, wśród której znaczną część stanowili ludzie związani z władzą. Mój kolega stał na Rondzie de Gaulle’a i liczył moją metodą zastosowaną podczas wielkiego marszu PiS, „Solidarności” i Radia Maryja. Wyszło mu 5-6 tysięcy.
Marsz Niepodległości to moim zdaniem 40 może i 50 tysięcy. Tyle że adresaci przekazu obecnej władzy to ludzie nie kwapiący się do wysiłku i silnych wrażeń.
Więc Komorowski nie grał o tłum za swoimi plecami. Grał o przyjemne obrazki w telewizji. Te dostał, wszystko mu sprzyjało od pogody po media. Zastosował też metodę pełnego ekumenizmu: złożenie wbrew pomrukom lewicy wieńca przy pomniku Dmowskiego to skądinąd dobra wiadomość dla Polski, ale też wyrabia mu twarz człowieka niezacietrzewionego. Obecny prezydent mówił do swoich i raczej się umocnił.
2. Na tym tle prawicowy marsz miał pod górkę już choćby z powodu pory: słoneczny Bronek kontrastował z tonącymi w mrokach i dymach tłumami. Nie uniknięto też zaburzeń. Ja je bagatelizuję, takie rzeczy zdarzają się na całym demokratycznym świecie, ale nie sądzę aby przeciętny Polak tak reagował. Wszystko poszło na konto PiS, choć związek jego czołowych polityków z tą demonstracją był żaden. Zadbały o takie skojarzenie czołowe telewizje epatując wyrazami oburzenia, do których zmobilizowano tabuny komentatorów i ekspertów, na ogół z jednej tylko strony. Którzy kwitowali zdarzenia okrzykami: Czyż nie można wreszcie świętować w zgodzie i spokoju?
Uczestnicy i stronnicy marszu odpowiadają na to martyrologicznym mitem o policyjnej prowokacji. Chętnie wierzę, że policja się w takich momentach gubi, a widząc grupy kiboli ulega pokusie agresji. Mnie samemu wydawało się, że zatrzymanie marszu na pół godziny było decyzją nieracjonalną i obliczoną na podburzenie i tak cierpliwego tłumu.
Ale opowieści o całkiem sztucznych przyczynach zajść, o tajniakach raniących swoich własnych kolegów, wkładam między bajki. Niech ci, którzy je głoszą, odpowiedzą, dlaczego wielkie marsze organizowane przez PiS – ten ostatni, ale i dawniejsze, choćby 13 grudnia 2011, nigdy się nie kończyły walkami z policją?
Czy wtedy prowokacja nie była łakomym kąskiem dla władzy? A może po prostu atmosfera – konsekwentne nastawienie większości plus sprawna straż porządkowa - były wystarczającą receptą aby takie niebezpieczeństwo zażegnać. Sam słyszałem, jak Joachim Brudziński, organizator jednego z tamtych marszów, pojedyncze odpalenie petardy piętnował gromko jako akt wrogi wobec całej reszty zgromadzenia. A tu organizatorzy co najmniej się pogubili.
Pewien znany mi organizator tego Marszu powiedział prywatnie: Nawet jeśli były tam elementy policyjnej prowokacji, sprowokowanie nie było trudne. Petardy strzelały tam jeszcze przed wymarszem na Rondzie Dmowskiego. Podkreślmy, że dotyczyło to znikomej mniejszości uczestników, ale to ona przynajmniej przez chwilę narzucała ton.
3. Jak rzadko kiedy zgadzam się z Tomaszem Sakiewiczem: kontekst ideologiczny demonstracji był jednoznaczny: Roman Dmowski jako twórca niepodległości i nikt więcej. Nie sądzę aby takie było nastawienie większości idących. Nie jest wszakże tajemnicą, że ONR nalegał aby pod Belweder, pod pomnik Piłsudskiego, nie iść. Przyjmuję do wiadomości informację, że zbiegło się to z decyzjami organizacyjnymi policji, tyle że kluby „Gazety Polskiej” jednak sobie w tej sytuacji poradziły. Można było wysłać pod pomnik Marszałka choćby delegację z wiązanką.
4. Tomasz Sakiewicz sugeruje, że ludzie z Młodzieży Wszechpolskiej czy ONR zamyślają o własnej, czysto narodowej partii. Liderzy tych dwóch formacji ogłosili już zresztą , że chcą tworzyć ruch społeczny. Po wywodach lidera ONR kwestionujących demokrację a afirmujących antysemityzm, nie mam wątpliwości, jaki taka formacja miałaby charakter.
Naturalnie to wszystko jest bardziej skomplikowane, w Marszu szło kilku posłów PiS, a jednemu z organizatorów, Arturowi Zawiszy, niegdyś związanemu z tą partią przypisuje się kontakty z Jarosławem Kaczyńskim. Zarazem nie ma pewności, czy tych, którzy widzą się w roli twórców Ruchu Narodowego stać na coś więcej niż skrzyknięcie grupy kolegów na Marsz. Do tej pory nie było za bardzo widać ich talentów nie mówiąc o uporze i cierpliwości.
W każdym razie pamiętajmy: wykreowanie polskiego Jobbika na prawej flance PiS byłoby podwójnie w interesie PO. Osłabiałoby główną partię opozycyjną i radykalizowałoby życie polityczne. Co szłoby potem na konto całej prawicy. Przypomnę, że sukces Fideszu wynikł między innymi z tego, że w roku 2006 potrafił się odciąć od zamieszek wywołanych przez węgierską skrajną prawicę. Na tym tle polski wczorajszy marsz jawi się oczywiście jako bardzo spokojny. Ale warto dmuchać na zimne.
5. Masowy udział patriotycznie nastawionych Polaków w marszu pokazuje deficyt i głód tego typu doświadczeń. Pomimo dramatycznych zdarzeń zeszłorocznych (wtedy dużą rolę odegrało prowokacyjne zachowanie skrajnej lewicy), mnóstwo ludzi szło na ten marsz całymi rodzinami, często z małymi dziećmi. Przed różnymi prawicowymi środowiskami stoi więc wyzwanie. Warto aby za rok przywództwo w zorganizowaniu tej rocznicy objęli ludzie z autorytetem, którzy nie zadowolą się rolę przybudówki ambitnych narodowych watażków. To wszystko niekoniecznie musi się odbywać pod partyjnymi barwami PiS, ale z przesłaniem czytelniejszym i bardziej łączącym niż w zeszłym i tym roku.
Z drugiej strony uderzała na tegorocznym Marszu Niepodległości duża liczebność ludzi młodych. Im najwyraźniej przywództwo Jarosława Kaczyńskiego już nie wystarcza. Niekoniecznie je odrzucają, ale szukają czegoś własnego. Warto wykreować dla części z nich ofertę. Choć podkreślmy: prezes PiS jako demokrata i człowiek brzydzący się przemocą, nie wszystkich zadowoli. I tego akurat nie żałuję.
I na koniec uwaga najogólniejsza: sam fakt walki na marsze to zapowiedź klimatu społecznego ożywienia. Przestajemy być sennym, biernym narodem, choć do Węgrów, którzy „wystawiali” milionowe demonstracje nam daleko.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/144414-piotr-zaremba-o-11-listopada-stac-nas-w-przyszlym-roku-na-marsz-szerszy-i-bardziej-laczacy