Narodowe flagi kontra gaz łzawiący. Subiektywna relacja z Marszu Niepodległości

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot.wPolityce.pl
fot.wPolityce.pl

Byłam na Marszu Niepodległości. Nauczyły mnie już nasze media, że żeby o czymś mówić lub pisać – trzeba to zobaczyć na własne oczy. Bo niestety prawda medialna do tej obiektywnej ma się zazwyczaj nijak. No więc pojechałam.

Koło 14.15 wychynęłam z czeluści metra pod pałacem Kultury.Ruch był już spory, choć ludzie jeszcze rozproszeni po całym placu. To co zwracało uwagę od razu to kordon policji na Rondzie Dmowskiego i Marszałkowskiej. Funkcjonariusze oprzyrządowani od stóp do głów. Tarcze, pałki,hełmy, ochraniacze. Z każdą minutą uczestników marszu przybywa. Jeden na pięciu ma w rękach flagę, co trzeci plakietkę, opaskę lub inny biało czerwony symbol. Od początku rzucają się w oczy gromadki kibiców. Niektórzy w klubowych barwach, niektórzy bez. Atmosfera dość pogodna, choć tu i ówdzie słychać buńczuczne okrzyki, o wyraźnie antyrządowym charakterze. Więcej napięcia wprowadzają wybuchy petard rozlegające się z różnych stron, głównie z okolic hotelu Polonia.

Nie da się ukryć, że jest też sporo chaosu. Nikt nie wie dokładnie, w którym miejscu sformowane zostanie czoło pochodu. Pojawia się też szeptana informacja, że start opóźni się, ze względu na to, że przedłużył się marsz prezydencki. Lekkie poruszenie wywołuje dopiero informacja o zmianie trasy marszu. Powód? Aleje Jerozolimskie, którymi pierwotnie mieli przejść manifestanci została zablokowana przez Antifę. To wszystko informacje z ust do ust. Organizatorów jest jeszcze niewielu. Ich megafony nie docierają do większości. Ale ludzie się informują nawzajem.

Mijają kolejne minuty. Jest komunikat – pójdziemy Marszałkowską. Nadchodzą grupy rekonstrukcyjne – przeważnie młodzież, za nimi właściwe czoło pochodu. Manifestacja powoli się formuje w granicach ulicy Marszałkowskiej. Marsz trwa jednak krótko. Jestem blisko czoła. 50 metrów przed sobą widzę wóz wiozący organizatorów i spikerów marszu. Idę kilkadziesiąt kroków. I tu niespodziewany przystanek.

Organizatorzy proszą, by pozostać na miejscu. Słychać huk petard. Wóz apeluje o spokój. Huk się wzmaga. Z przodu słychać okrzyki "prowokacja"; "Policyjna prowokacja" - powtarza spiker. I ponawia prośby o zachowanie spokoju. O nie wdawanie się w przepychanki z policją. Prosi też policję o zachowanie umiaru. Mijają kolejne minuty. Nie bardzo wiadomo co się dzieje, ale atmosfera jest napięta. Odzywają się policyjne megafony. Nakazują zachowania zgodne z prawem. Grożą sankcjami. Informują,że nie odpowiadają za takie i takie szkody... Przez moment wydaje mi się, że ktoś zaczyna odczytywać komunikat o zdelegalizowaniu manifestacji, ale urywa.

Manifestacja jest wciąż legalna – zapewniają organizatorzy. Stoję w grupie młodych ludzi. Dominują kibice.Narasta irytacja. Tu i ówdzie odzywają się okrzyki: Gestapo! Dla rozładowania atmosfery ktoś rzuca hasło: Kto nie skacze ten z policji! Tłum zaczyna rytmicznie podrygiwać. Ale sytuacja nadal jest napięta. Strzelają kolorowe race. Śpiewamy hymn. Nagle ktoś krzyczy, że policja użyła gazu i broni gładkolufowej. Słychać huk, widać dym. Nikt już nie wie, czy to petardy, czy gaz. Stoimy pośrodku Marszałkowskiej na wysokości Novotelu. Padają sprzeczne komunikaty – wycofać się, pozostać na miejscu. Wielka flaga narodowa, która była obok mnie, gdzieś znika. Po lewej widzę kordon policji blokujący Nowogrodzką. Lewą stroną jezdni ktoś przebiega. Przejeżdża karetka. Dwie petardy, a może granaty ogłuszające? Wybuchają tuż przy przystanku, na którym stoimy. Nagle pojawia się gryzący dym. Po raz pierwszy mam kontakt z gazem łzawiącym. Tłum się wycofuje, zakrywając oczy, ja też. Wokół jest szaro od dymu. Robi się nieprzyjemnie. Łapię się na tym, że jest mi trochę straszno. Boję się ...policji. Ktoś koło mnie mówi coś o stanie wojennym. Przypominam sobie, że wtedy się nie bałam. Byłam dzieckiem. Teraz wyobraźnię mam bardziej plastyczną. A co jeśli na nas ruszą?- zastanawiam się. Ocieram oczy, Odzyskuję ostrość widzenia. Mija kolejnych parę minut. Nagle megafony ogłaszają: sytuacja jest opanowana, zaraz ruszymy. Uff!

I faktycznie, w ciągu paru kolejnych minut napięcie pryska.Wielka manifestacja idzie przed siebie w kierunku placu Konstytucji. Na ulicy rozkwita las flag.

Co jakiś czas maszerujący wskazują na fasady budynków przy Marszałkowskiej i krzyczą oskarżycielsko: Gdzie są flagi? Rozglądam się – faktycznie, ani jednej! Robi mi się wstyd. Mieszkałam w tej okolicy przez wiele lat. Odczuwam coś na kształt poczucia winy... (Choć na moim obecnym domu flaga wisi od rana). No ale nie mieszkam już w centrum Warszawy.

Idziemy dalej. Staram się trzymać blisko wozu z nagłośnieniem. Znajomi, których spotykam wyjaśniają mi , że idę w tej bardziej narodowej części manifestacji. Nieco z tyłu są kluby Gazety Polskiej i inne organizacje. Słychać inne okrzyki. Ale postanawiam zostać w tam gdzie jestem. W okolicach MDM-u moja uwagę przykuwa grupka rodzin z małymi dziećmi. Z rozmów wynika,że przyjechali aż z Łodzi. Cześć dzieciaków na barana, część w wózkach. Obowiązkowo udekorowanych flagami.

Repertuar wznoszonych haseł jest szeroki. Często powtarza się: Cześć i chwała bohaterom! Bóg, honor, ojczyzna! Są i bardziej polityczne: Stolica Polaków nie chce lewaków! Donald matole - twój rząd obalą kibole... W okolicach Ronda Jazdy Polskiej pojawiają się akcenty Węgierskie. Grupa gości z Węgier rozwija transparent. Polacy krzyczą: Polak – Węgier dwa bratanki! Albo po prostu: dziękujemy! Gdzieś obok transparent po polsku: "Dał nam przykład Viktor Orban jak zwyciężać mamy".

Powoli przyzwyczajam się do huku wciąż wybuchających petard. W miarę zbliżania się do Placu na Rozdrożu zaczynają dominować antyrządowe akcenty: "Komorowski von do Moskwy" i różne mniej cenzuralne wariacje okrzyków o Donaldzie Tusku.

Na samym Palcu na Rozdrożu – niespodzianka. Nie tu będzie koniec. Nie pod pomnikiem Dmowskiego. Ludzie kierowani są Agrykolą w dół, gdzie jak zapewniają organizatorzy jest estrada i gdzie odbędzie się oficjalne zakończenia marszu.

Po drodze rzut oka w Aleje Ujazdowskie pozwala stwierdzić jak bardzo władza boi się dziś swoich obywateli. Od parkanu ogrodu botanicznego pod samą ścianę rządowego gmachu stoi potrójny kordon policjantów. Gdyby ktoś chciał zakończyć marsz pod pomnikiem Piłsudskiego – nie ma szans.

Jednak o ile mogę stwierdzić na Agrykolę przychodzi już tylko niewielka część uczestników marszu.Na moje oko tysiąc, kolega twierdzi kilka tysięcy. Nie kłócę się. Nie bardzo umiem ocenić wielkość zgromadzenia. Jest już ciemno.

Ludzie są zmęczeni. Zamieszanie na początku mocno opóźniły i wydłużyły imprezę. Końcowych przemówień sama słucham już z lekkim znużeniem. Dariusz Grabowski, Artur Zawisza – notuję w pamięci.

Mówią o patriotyzmie, o wielkiej Polsce, nawet o Unii Europejskiej. Ale to nie podziękowania vipów pozostają mi w pamięci, ale solidarność i energia tłumu z którym tu przyszłam.

Gdy na gorąco analizuję – przebieg Marszu i próbuję zdefiniować różnicę pomiędzy tym wydarzeniem, a marszem w obronie Telewizji Trwam, to stwierdzam, że dziś widziałam wokół siebie zdecydowanie więcej młodych ludzi. Sporo kibiców. Ogromną determinację. Poczucie siły. Podobny był za to wyraźny głos protestu - pPrzeciw władzy i deprecjonowaniu podstawowych wartości.

Podobna afirmacja patriotyzmu. Ale więcej gniewu. Takiego, który może wybuchnąć. Wystarczy iskra.

Druga refleksja: nigdy nie przepadałam za tłumem, ani za kulturą kibicowska, choć niejednokrotnie imponowały mi happeningi organizowane przez te środowiska. Dziś przekonałam się , że wśród młodzieńców o donośnym głosie i nie zawsze literackim języku czuję się zupełnie bezpieczna. Bo łączy nas wspólne święto, wspólne wartości...

Źle byłoby, gdyby ci ludzie nie mogli ich publicznie wyrażać. A o mały włos by do tego doszło.

I refleksja trzecia: jaki właściwie był ten marsz? I dość oczywista odpowiedź: każdy mógł tu znaleźć coś dla siebie. Żądni adrenaliny – przepychanki z policją, szukający wspólnoty – rzeszę podobnych sobie, oponenci rządu – możliwość wykrzyczenia swoich haseł, rodziny z dziećmi -  szansę wytłumaczenia pociechom co to za dzień itd, itd. Takie jest dziś nasze Święto Niepodległości. 11 listopada. Święto wolnych Polaków. Może mogło by być lepsze. Ale dobrze, że jest.

 

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych