Zgadzam się z Jackiem Karnowskim, że dziś opowieści o dzielących Polaków trumnach Piłsudskiego i Dmowskiego (mówił tak prezydent Komorowski) są przesadą. Ważniejsza jest linia oddzielająca obie te trumny od tych, którzy coraz częściej rezygnują z takich pojęć jak patriotyzm, ojczyzna, niepodległość. Rzeczywiście stoimy w obliczu trumny Róży Luksemburg.
Zgadzam się też z Rafałem Ziemkiewiczem, który w ostatnim „Uważam Rze” przypominał, że dopiero razem: Dmowski na Zachodzie a Piłsudski w Warszawie, uczynili niepodległość możliwą – w 1918 roku.
Naturalnie to nie oznacza zasypywania różnic w myśleniu. Kiedy na przykład Lech Kaczyński podejmował kilka lat temu próby prowadzenia aktywnej polityki wschodniej, wyraźnie inspirował się wzorcami obozu piłsudczykowskiego, a działał na kontrze wobec tradycji endeckich (do których nawiązywał, paradoksalnie Radosław Sikorski). Ale po pierwsze są to ledwie kontury, inne przecież mamy realia, inne okoliczności. A po drugie, to nie musi oznaczać dzielenia się w ocenie przeszłości. Stać nas już chyba na ekumenizm w tym względzie. Więcej: jeśli w perorach na łamach „Wyborczej” czy „Krytyki Politycznej” wyczuwamy ducha Róży Luksemburg, jesteśmy na taki ekumenizm skazani.
Z tych jednak pozycji patrząc, nadal mnie razi, że zeszłoroczny i tegoroczny Marsz Niepodległości zmierza ku pomnikowi Romana Dmowskiego. To jest wskazanie na niego jako na głównego tej Niepodległości autora. Był jednym z kilku.
To naturalnie wynika z tego, kto ten Marsz organizuje. Choć organizatorzy zaczęli potem zapraszać rozmaite postaci z prawicy, zaczęło się głównie od formacji narodowych. Nawet niektórzy celebryci z Ziemkiewiczem na czele przyznają się do tego dziedzictwa.
Mają prawo? Ależ pełne, zwłaszcza, gdy zaczęli robić to, czego przez lata nikt nie robił. Mogę z kolei ja trzymać się od tego z dala? Chyba tak. I nie musi być tak, jak sugerowała w ataku entuzjazmu jedna z moich ulubionych blogerek, że ktoś kto kręci nosem na ten Marsz, chce maszerować z prezydentem, a nawet jak nie chce, to niech siedzi w domu i milczy, bo sam nic nie zorganizował.
Tu nie chodzi o kompleks psa ogrodnika. Jestem pełen podziwu dla organizatorów, broniłem ich przed rokiem przed wydumanymi oskarżeniami i przed zamysłem lewicy, że będzie kogoś blokować i komuś przeszkadzać. Ale takie imprezy to część zbiorowej pedagogiki. Wizja historii II RP kręcącej się wokół Dmowskiego jest i nieprawdziwa, i dla ludzi o moich przekonaniach nie do przyjęcia.
Stawiam też inne pytanie: czy należy brać dawne tradycje żywcem. Nie wybierać z nich niczego, podpisywać się pod wszystkim jak leci. Wcześniejsze, najbardziej udane próby nawiązywania do tradycji narodowej – od Ruchu Młodej Polski jeszcze w PRL, po ZChN, ba nawet po LPR, sięgały po dorobek wielkiego obozu, który przed pierwszą wojną światową dokonał zbożnego dzieła edukacji patriotycznej i obywatelskiej Polaków, a w okresie międzywojennym wyrażał aspiracje części patriotycznych polskich elit. I który pomimo dystansu do powstańczego gestu złożył wielką daninę krwi podczas i po drugiej wojnie – w kazamatach gestapo w i w katowniach ubeckich.
Nie zmienia to faktu, że środowiska tak zwanej młodej endecji, a już zwłaszcza obu ONR-ów były zafascynowane faszyzmem i stosowały w życiu społecznym przemoc. Czy to jest nam dziś przydatne? Nie.
Poczytajcie przedwojenne felietony Stefana Kisielewskiego, wtedy konserwatywnego piłsudczyka, który przedstawia ONR-owców jako zafascynowanych siłą antyintelektualistów. I zestawia ich totalne myślenie z komunistami. Razi mnie więc sojusz z tymi, którzy dziś do tej tradycji wprost nawiązują. Naprawdę z faktu, że coś krytykuje „Wyborcza” nie wynika, że musimy się pod tym podpisywać. A takie myślenie spotykam na każdym kroku.
Czytam wywiad we Frondzie z liderem współczesnego ONR, który zachwala antysemityzm przedwojenny i przyznaje co najwyżej, że „zmieniły się warunki”. Przecież przez lata polska prawica przekonywała nas, że masowy polski antysemityzm to wymysł „Wyborczej”.
Z kolei Ziemkiewicz, z którym przed chwilą się zgadzałem, dowodzi, że nie ma problemu z antysemityzmem ONR, bo przecież wszyscy przed wojną dywagowali o żydowskim problemie, nawet Jerzy Giedroyc. Ale piłsudczyk Giedroyc nie biegał po ulicach i nie wybijał szyb w żydowskich sklepach. Równie nonsensowne rozumowanie pozwala obecnej lewicy stawiać znak równości między każdym, kto krytykuje zjawisko multikulturowości i … Breivikiem. I jeden i drugi mówi przecież to samo. Absurd!
Z tej konieczności oswajania na siłę dawnych tradycji bez jakichkolwiek korekt wynikają też dzisiejsze, coraz dziwaczniejsze personalne konstelacje. Antysemita Kobylański staje się dogodnym partnerem, bo zwalcza go Czerska. Ale w takim razie dlaczego nie Bubel, który ogłaszał rokrocznie listy Żydów w polskiej polityce, z Kaczyńskimi na czele? Też nie lubi go pewnie Adam Michnik.
Naturalnie za tym skrzykiwaniem się środowisk endeckich kryje się też niejasny projekt polityczny. Jedni mówią o nadziejach na jakąś nową formację. Inni twierdzą, że przynajmniej były poseł Artur Zawisza próbuje ogarnąć i zorganizować te siły dla PiS. Możliwe, że to drugie, tyle że ogon nie powinien nigdy machać psem. Jeśli prawica miałaby się stać zakładnikiem dziwacznych sentymentów do dziarskich chłopców z zupełnie innej epoki, to nie wróżę sukcesu. I nie podoba mi się to.
Mam świadomość, że tysiące ludzi pójdą w tym Marszu, bo mają wreszcie poczucie czegoś swojego, polskiego. I szczerze z nimi sympatyzuję. Sam chętnie popatrzę, bo jako dziennikarz widzę, że rodzi się coś ważnego. Ale entuzjazmu ode mnie nie oczekujcie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/144264-moj-stosunek-do-marszu-niepodleglosci-duzo-sympatii-dla-uczestnikow-i-dystans-wobec-projektu-politycznego-jaki-sie-za-nim-kryje
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.