O prezydenturze zadecyduje frekwencja. "To już naprawdę sama końcówka kampanii prezydenckiej w USA"

fot. PAP / EPA
fot. PAP / EPA

Walka jest zacięta i zadecyduje frekwencja najbardziej twardych elektoratów obu kandydatów.

Na trzy dni przed wtorkowym głosowaniem naprawdę nie ma już co patrzeć na sondaże. Raz różne badania wskazują diametralnie różnie wyniki. Weźmy taką Florydę, jeden z najważniejszych stanów o który toczy się walka. Sondaż „Miami Herald” – Mitt Romney 51 proc., prezydent Barack Obama 46. Z kolei NBC/Mariet – Romney 47, Obama 49. Ten sam dzień, ten sam stan a jaka różnica. I to wszystko tuż nad granicą błędu statystycznego.

Po drugie – po przejściu huraganu Sandy nad kilkoma stanami na Wschodnim Wybrzeżu (choć skutki odczuwane głębiej w kraju, nawet w Ohio), wiele badań jest po prostu – mimo zapewnień firm prowadzących ankiety – niewiarygodnych. Skutki sztormu dotknęły łącznie 60 milionów ludzi, setki tysięcy nadal nie ma prądu i ogrzewania i ostatnią rzeczą o której marzą, jest odpowiadanie na telefony ankieterów.

 

Obama silny organizacją

Z braku sondaży, wróżba co do wyników wyborów musi się opierać na innych przesłankach. Panuje generalne przekonanie, że rywalizacja jest zażarta, a o zwycięstwie zadecyduje siła zorganizowania kampanii na miejscu, w kilku stanach kluczowych. Wyborcy niezdecydowani, jeśli są jeszcze tacy, stanowią tak niewielki margines dzisiaj, że najważniejsze jest rozgrzanie wyborczej bazy. Oba sztaby przekonują oczywiście, że są silne i zwycięskie, próbując sprzedać własną opowieść, głównie mediom.

Według sztabowców Obamy, prezydent ma właściwie reelekcję w kieszeni. Od półtora roku jego sztab prowadził biura i organizował armie zwolenników w tak kluczowych dla wyborów stanach Ohio, Iowa, Wirginia czy Floryda, że zwolennicy prezydenta pójdą tam gremialnie do urn i wygrają te stany dla niego. Ale żeby mieć pewność, Obama do końca – do samego poniedziałku – będzie agitował w Ohio i Wisconsin, gdzie na wielkim koncercie wesprą go Bruce Springsteen i JayZ.

Sam prezydent, który spędził kilka dni w czasie trwania huraganu Sandy na doglądaniu reakcji władz na kataklizm, eksponuje jak może „stabilne przywództwo” w czasie kryzysu. Nawet strój ma trochę inny – zamiast dotychczasowej koszuli z krawatem, kryzysowa skórzana kurtka z logiem prezydenta i Air Force One.

 

Romney liczy na entuzjazm

W opowieści sztabowców Mitta Romney z kolei eksponowany jest entuzjazm partyjnych dołów. Ma on być o wiele większy niż zwolenników prezydenta, co ma być widać z dotychczasowych głosów oddanych w procedurze wczesnego głosowania (w tym roku takich głosów oddanych przed 6 listopada ma być nawet 40 procent). No i najważniejsze – co cztery lata Republikanie są dobrzy w zachęcaniu zwolenników, aby stawili się przy wyborczych urnach w samym dniu głosowania. A w tym roku ma być jeszcze lepiej, zwłaszcza że Romney cieszy się wielką popularnością wśród żarliwych pastorów protestanckich, którzy są prawdziwymi mistrzami w motywowaniu do głosowania swoich wyznawców.

Sztab Romneya wskazuje na wielkie tłumy na wiecach. W sobotę padł rekord w Ohio – aby zobaczyć republikanina i kandydata na wiceprezydenta Paula Ryana, przyszło na wiec 30 tysięcy ludzi. Dodatkowo republikanie w ostatniej chwili starają się poszerzyć mapę rywalizacji o stany, które nie były w grze wcześniej. To przede wszystkim Wisconsin i Pensylwania (do której Romney po raz pierwszy w kampanii ud się w niedzielę) oraz Minnesota. Choć demokraci uważają to za „akt desperacji” (bo Romney nie jest w stanie pokonać Obamy w kluczowym Ohio), to stara zasada wyborczej walki mówi tak: toczy się ona tam, gdzie przyjeżdża w ostatnich dniach kandydat i gdzie wydaje on dużo pieniędzy w ostatniej chwili (sztab Romneya i wspierające go organizacje wydały już w stanie miliony na telewizyjne reklamówki).

 

Ostatni apel

Obaj kandydaci starają się przedstawić ostatni apel do wyborców. Obama stara się odwoływać do faktu, że jest prezydentem i że to on jest gwarantem stabilności.

Zrobiliśmy prawdziwy postęp

– apelował Demokrata do wyborców w Ohio, przekonując że nie warto „zawracać” z obecnej drogi. Jednocześnie zarzucił Romneyowi, że jego propozycje to żadna „zmiana”.

Wiemy jak wygląda zmiana. I to, co proponuje gubernator żadną zmianą nie jest

– przekonywał Obama.

Jako prezydent, nie będę reprezentantem jednej partii, będę przedstawicielem całego narodu. Spróbuję pokazać to, co najlepsze w Ameryce

– przekonywał z kolei Romney. I wypomniał Obamie sobotnią wypowiedź o konieczności „głosowania z konieczności zemsty”.

On prosił o głosowanie z powodu zemsty, ja proszę Amerykanów aby zagłosowali z miłości do swego kraju

– mówił Romney na wiecu w Ohio.

 

Paweł Burdzy z Chicago

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych