Trzydzieści miesięcy po tragedii smoleńskiej prokuratura nie jest w stanie jednoznacznie stwierdzić czy na miejscu katastrofy są ślady materiałów wybuchowych. Pan prokurator Ireneusz Szeląg bawi się z opinią publiczną w potworne rebusy typu:
Nie mówię, że nie było, mówię, że nie stwierdzono.
I denerwuje się, że dziennikarze i Polacy nie rozumieją. Potem kolejne zagadki: są związki chemiczne, które mogły być w materiale wybuchowym, ale to nie znaczy, że były to materiały wybuchowe. Urządzenia kontrolne wariowały, ale to nie znaczy, że coś wykryto. Badania są prowadzone ale nie ma żadnych potwierdzonych wyników. Ponad dwa i pół roku po katastrofie! Prokuratorzy pojechali na miejsce bo była taka możliwość a mieli wątpliwości, ale co do czego - już nie wiadomo.
Kolejny raz opinia publiczna zobaczyła jak niepoważne jest oficjalne dochodzenie. Jak można po 30 miesiącach od 10 kwietnia 2010 roku nie mieć wiarygodnej, po trzykroć sprawdzonej, odpowiedzi na kluczowe pytania? Ekspertyz, analiz, badań. Jak można nie mieć opisanego i przeanalizowanego nagrania z Jak-a 40, który lądował tam wcześniej. I setek innych rzeczy. No nie mają, jakby to zdarzyło się wczoraj. Każą się po rękach całować jeśli kiwną palcem. Zazwyczaj nie kiwają. A świadków ubywa.
Dzisiejsza konferencja prokuratora Szeląga udowodniła po raz kolejny, że na oficjalne organa nie możemy liczyć. I potwierdziła: prokuratorzy znaleźli w Smoleńsku i we wraku ślady, które mogły być z dużym prawdopodobieństwem śladami materiałów wybuchowych. To, niezależnie od zamulania, przełom. Na resztę musimy poczekać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/143488-potworne-rebusy-prok-szelaga-zamiast-jasnych-stwierdzen-i-solidnych-analiz-nie-mowie-ze-nie-bylo-mowie-ze-nie-stwierdzono