Dzięki gwałtownemu rozwojowi elektroniki, w tym przede wszystkim internetu możemy czuć się jak mieszkańcy "globalnej wioski", który to termin ukuto jeszcze w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Na Zachodzie, bo na Wschodzie, a konkretnie w PRL - u żyliśmy w wiosce, dosłownie i w przenośni i oglądaliśmy świat przez pryzmat kolejek za mięsem i talonów na malucha. I nawet dziś większość obywateli III RP koncentruje się na globalnej trosce o przeżycie od pierwszego do pierwszego, nie przejmując się wahaniami kursów tego i owego na giełdzie ani planowanym przez Angelę Merkel dozorem bankowym. Nawet ci rodacy, którzy mają coś w banku, martwią się tylko o to, czy ich bank nie okrada, bo banki już takie są. Zwłaszcza wtedy, kiedy na koncie mamy debet, a to jest niesprawiedliwe ze wszech miar.
Bywałam trochę na Zachodzie i to na dłużej, więc nabrałam dystansu nie tylko do "globalnej wioski" ale i do naszej, nadwiślańskiej. Im dłużej tam byłam, tym bardziej mierziła mnie propagowana przez biznes, politykę i cały świat poprawnych politycznie mediów "tolerancja", zbliżająca ponoć narody i jednocząca lepszy świat. Ale jeszcze trzydzieści lat temu nikomu się nie śniła ekspansja tej tolerancji hipokryzji i egoizmu państw uważających się za wybrańców powszechnej globalizacji. Przystępując do Unii Europejskiej w 2004 roku cieszyliśmy się jak dzieci, bo czuliśmy się lepsi, bardziej szanowani i kochani. A dziś już wiemy, że globalny świat nas zjada, a co gorsze, zanim nas zje to nas odczłowieczy. I właśnie globalizacja służy odebraniu człowieczeństwa ludzkim masom, podlegającym manipulacji sił wyższych, to znaczy globalnych.
Krzysztof Kłopotowski w swoim komentarzu "Tylko bez powstań" zachęca nas do poluzowania wodzy "wyobraźni geopolitycznej". I niestety, nie wyjaśnia, na czym to poluzowanie ma polegać. Na tym, żebyśmy na wzór dziewiętnastowiecznych powstańców nie ulegli pokusie nadmiernego patriotyzmu? Że to niby nie pora na takie ekstrawagancje, trzeba się układać, np. z Republiką Federalną Niemiec wejść w konfederację ale należy przy tym stawiać Berlinowi warunki. Polityka to skomplikowana materia. Nie tylko zwykli Polacy jej nie rozumieją, nie znają się na polityce również nasi politycy, wprawdzie nie wszyscy, ale większość. Zatem jak można zawiązać konfederację osła jakim jest III RP ze słoniem? Jak równy z równym? Dziś, w XXI wieku światem rządzi konfederacja gospodarczych i finansowych potęg, które nie mają najmniejszego zamiaru zaprosić do swego grona krajów przegranych, które nie potrafią zadbać o swoją pozycję w świecie, nawet tak małym jak Europa. Nasz premier, prezydent, ministrowie i posłowie w Parlamencie Europejskim mają takie pojęcie o funkcjonowaniu biurokratów z Brukseli, jak uczeń pierwszej klasy o konstrukcji rakiet kosmicznych. A europosłowie PO nawet nie wiedzą nad czym głosują, nie rozumieją treści rezolucji i jej celu, nawet gdy jest to cel dla Polski pożyteczny. Oni wolą siedzieć w kraju, gdzie walczą o swoje własne interesy, interesy narodowe mają gdzieś. Międzynarodowe czyli globalne, tudzież.
Na tzw. globalny świat należy patrzeć z dystansem i realnie. Na swój własny, rodzimy również. Jeśli nie wykażemy się poczuciem odpowiedzialności, konsekwencją i patriotyzmem, Niemcy nas wchłoną, bez konfederacji. Oni o niczym innym nie marzą i są w trakcie realizacji swoich planów zdominowania nie tylko Polski ale całej Europy. Pseudo globalnym spojrzeniem na politykę tylko im to ułatwiamy. Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji? Owszem, jest. Dbałość o rozwój i modernizację gospodarki, szacunek dla ludzi zdolnych i odkrywczych, dla młodego pokolenia, rozdartego dziś między wzbogacającą duszę i umysł tradycją a postpolityką. Tego nie jest w stanie osiągnąć obecna władza ludzi pozbawionych kompetencji, odpowiedniego poziomu inteligencji i wykształcenia, na dodatek pogardzających narodem. A poza tym, co może wiedzieć o finansach były nauczyciel historii i spawacz, czyli Donald Tusk. Mamiony przez niedorobionego ekonomistę Jacka Rostowskiego mirażem zielonej wyspy. Ale najważniejsza jest dla niego władza. I wcale mnie nie dziwi, że dzięki oportunizmowi Andrzej Wajda mógł zrealizować kilka wybitnych filmów. W kulturze tak jest, nie tylko w Polsce ale i w demokratycznej Europie. Państwo daje dotacje na kulturę i lubi dawać te dotacje twórcom popierających aktualną władzę. Nikt się nie utrzyma z malowania obrazów, mecenasi kultury w osobach władców istnieli od zawsze. To byli i są nadal tacy dobrzy panowie. A co gorliwsi artyści popierają ich publicznie. Dla dobra własnego.
Jaki to ma związek z polityką? Ano taki, że z powodu tego poparcia można się ześwinić i przejść bokiem do historii, zamiast przodem i z godnością.
A moja pointa jest następująca: Chińczyki trzymają się mocno, Rosja jest bankrutem, choć się do tego nie przyznaje, Stany Zjednoczone walczą o zachowanie prymatu w gospodarce i polityce, Azja się rozwija, Ameryka Południowa również, Bliskiemu Wschodowi zagraża wojna totalna. Demokracja wyeksportowana z Europy do krajów muzułmańskiej Afryki skończyła się krwawą jatką zamiast równouprawnieniem kobiet i mężczyzn. A Hugo Chavez czuje się dobrze. I jego wyznawcy na całym świecie oraz w Europie również. Tak wygląda globalny świat z dystansu. I my nie mamy na ten świat żadnego wpływu, ale mamy wpływ na losy naszego narodu, tylko musimy chcieć. Tego pragnie Ewa Stankiewicz, kobieta niezłomna i odważna. Nam potrzeba odwagi cywilnej i prawdy, o którą apeluje laureatka tergorocznej edycji Nagrody im. Jacka Maziarskiego.
Kłamstwo nie popłaca, o czym przekonują się coraz bardziej elity III RP, zbliżające się do kresu swego panowania. Prawda nas od nich wyzwoli.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/143335-konfederacja-osla-ze-sloniem-na-tzw-globalny-swiat-nalezy-patrzec-z-dystansem-i-realnie-polemika-z-krzysztofem-klopotowskim