W czasach II RP niektórzy sądzili, że do rozwiązania licznych problemów gospodarczych, społecznych i etnicznych Polsce potrzebne są terytoria zamorskie. Czy ich uzyskanie - np. w Afryce było w ogóle możliwe? I co się działo na Czarnym Lądzie w czasach II wojny światowej, kiedy to kontynent ten faktycznie był domem dla tysięcy Polaków, którym udało się wyjechać ze Związku Sowieckiego?
Odpowiedzi na te pytania znajdziecie Państwo w tekście Janusza Wróbla pt. „Polskie dominium w Afryce”, zamieszczonym w październikowym numerze biuletynu IPN „pamięć.pl”.
Polskie dominium w Afryce?
Janusz Wróbel
Marzenia o zamorskich koloniach Rzeczypospolitej snuło w okresie międzywojennym wielu polskich polityków. W czasie II wojny światowej w dalekiej Afryce osiedliły się tysiące Polaków – uchodźców, którzy opuścili Związek Sowiecki wraz z Armią Andersa.
W pochmurne grudniowe popołudnie 1928 roku z portu w Marsylii wyruszył w zamorską wyprawę książę Leon Sapieha. Kilkanaście dni później był w Port Sudan nad Morzem Czerwonym, skąd pociągiem dotarł do Chartumu. Dalszym etapem wyprawy była podróż statkiem w górę Białego Nilu, a potem samochodami terenowymi do granic Konga Belgijskiego. W ten oto sposób rozpoczynało się jedno z wielu przedsięwzięć, które miały torować Polsce drogę do Afryki.
Kolonialne mrzonki
W Kongu książę, zapalony myśliwy, znalazł się w swoim żywiole. Na rozległych sawannach mógł polować na grubego zwierza. Podróże i polowania na pograniczu Konga, Rwandy, Ugandy i Tanganiki zajęły mu kilka miesięcy. Samych bawołów upolował osiemnaście, od kuli z książęcego sztucera padł też potężny, dwustukilogramowy goryl. Chodziło jednak nie tylko o myśliwskie trofea. Książę, jeden z największych właścicieli ziemskich w Polsce (m.in. majątku i pięknego pałacu w Krasiczynie), był zdecydowany zakupić w Kongu kilkaset hektarów żyznej ziemi i założyć plantację. Po dłuższym rekonesansie wybrał teren pomiędzy jeziorem Mokoto a wulkanem Nyamuragira na wschodnim pograniczu Konga.
Sprawy urzędowe związane z zakupem ziemi zostały pomyślnie załatwione i książę stał się właścicielem posiadłości Ngesho, która dzięki pracy stu wynajętych murzyńskich robotników szybko zamieniła się w pola uprawne kawy i herbaty. Gdy wracał do kraju, oczami wyobraźni widział już „gotowe plantacje, drogi, aleje, domy i ogrody”.
Leon Sapieha nie miał wątpliwości, że dobrze wypełnia „misję białego człowieka” w Czarnej Afryce. Kwintesencją jego stosunku do kontynentu i jego mieszkańców był fragment wspomnień opublikowanych w roku 1934: „Europa wydała białą rasę ludzi, lecz jest ona za mała, by móc pomieścić cisnące się w niej narody. Więc co silne i zdrowe ku południu niech ciągnie, do tej wielkiej części świata, gdzie od spiekłych piasków Sahary do chłodnych, dżdżystych, górskich wyżyn są kraje, które wszystkie upodobania zaspokoić mogą”.
Książę Leon Sapieha nie był jedynym Polakiem owładniętym myślą o ekspansji na Czarnym Lądzie. Lata trzydzieste XX stulecia to apogeum polskich marzeń o koloniach w Afryce. Na wielką skalę rozwinęła działalność Liga Morska i Kolonialna, licząca trzysta kół i setki tysięcy członków w całym kraju. To właśnie w kręgu przywódców hojnie dotowanej przez państwo Ligi rodziły się pomysły polskiego osadnictwa w portugalskiej Angoli, na francuskim Madagaskarze czy w poniemieckim Kamerunie. Najdalej zaawansowane były starania o pozyskanie dla polskiego osadnictwa terenów w Liberii, dokąd ze specjalną misją rekonesansową wyruszyła delegacja Ligi Morskiej i Kolonialnej.
Wprawdzie Czarny Ląd był od dawna prawie w całości podzielony pomiędzy mocarstwa kolonialne, ale wydawało się, że duży potencjał ludnościowy Polski i szybki rozwój polskiej marynarki handlowej i wojennej będą stanowić mocne argumenty w przetargach z kolonialnymi potęgami, które same nie były w stanie zagospodarować olbrzymich terenów afrykańskiego interioru. W najśmielszych marzeniach Leon Sapieha nie przewidział jednak, że za kilka lat w Afryce zamieszka blisko dwadzieścia tysięcy Polaków, a w niektórych krajach staną się oni największą grupą ludności pochodzenia europejskiego. Zrządzeniem losu nie przybyli tu jednak urzeczywistniać mocarstwowych ambicji Ligi Morskiej i Kolonialnej, lecz jako uchodźcy, którzy na Czarnym Lądzie szukali bezpiecznego schronienia, a nie zysków i apanaży.
Niechciani Polacy
Klęska wojenna we wrześniu 1939 roku wykazała, jak kruche podstawy miały mocarstwowe aspiracje władz II Rzeczypospolitej. Kraj znalazł się pod okrutną okupacją dwóch totalitarnych potęg, hitlerowskich Niemiec i stalinowskiego Związku Sowieckiego. Ziemie polskie padły ofiarą czystek etnicznych, miliony Polaków wywieziono na roboty przymusowe. Na tułaczych szlakach znalazły się setki tysięcy polskich obywateli uchodzących przed prześladowaniami.
Promyk nadziei na odmianę losów Polaków wywiezionych na Syberię i do Kazachstanu pojawił się po ataku Hitlera na Związek Sowiecki. Porozumienie pomiędzy Rządem Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie a rządem sowieckim podpisane 30 lipca 1941 roku w Londynie miało otworzyć nowy rozdział w stosunkach pomiędzy oboma krajami. Konflikt datujący się od 17 września 1939 roku miała zastąpić sojusznicza współpraca, skierowana przeciwko wspólnemu wrogowi – nazistowskim Niemcom. Układ przewidywał m.in. uwolnienie Polaków uwięzionych w łagrach i miejscach pracy przymusowej.
Niestety, szybko okazało się, że trwałe porozumienie jest niemożliwe. Rosjan i Polaków dzielił spór terytorialny, jak również podejście do kwestii wykorzystania Armii Polskiej w ZSRS. Nad stosunkami polsko-sowieckimi od początku ciążyła też sprawa zaginionych oficerów polskich, którzy w 1939 roku znaleźli się w sowieckiej niewoli.
O ewakuacji części Polaków z ZSRS w celu uzupełnienia szeregów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie premier Władysław Sikorski rozmawiał ze Stalinem już podczas wizyty w Moskwie w grudniu 1941 roku. Sprawa ta wróciła w początkach 1942 roku, gdy narastały trudności w stosunkach polsko-sowieckich.
Ewakuacja polskiego wojska i rodzin żołnierzy odbyła się w dwóch etapach, w marcu–kwietniu i sierpniu–wrześniu 1942 roku. Na pokładach sowieckich statków Polacy odpłynęli z Krasnowodzka do Pahlevi na irańskim wybrzeżu Morza Kaspijskiego. Część cywilów, głównie dzieci, wywieziono drogą lądową z Aszchabadu do Iranu i Indii Brytyjskich.
Według danych zawartych w raporcie brytyjskiego oficera, płk. Alexandra Rossa – które uwzględniają obie fazy ewakuacji i wszystkie jej kierunki – ze Związku Sowieckiego wywieziono 75 003 żołnierzy i 41 128 cywilów, łącznie 116 131 osób. Chociaż Iran gościnnie przyjął polskich cywilów, kraj ten nie nadawał się na miejsce stałego pobytu. Decydowały o tym zagrożenie ze strony wojsk niemieckich, trudności aprowizacyjne i niesprzyjające warunki klimatyczne. Konieczne było więc znalezienie azylu dla kilkudziesięciu tysięcy polskich kobiet i dzieci w innych krajach.
Rząd polski liczył w tej sprawie na pomoc przede wszystkim Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych oraz sprzyjających Polsce krajów neutralnych. Dyplomaci polscy napotykali jednak wszędzie przeszkody nie do pokonania. Amerykanie nie chcieli przyjąć Polaków, powołując się na obowiązującą restrykcyjną ustawę imigracyjną. Kraje neutralne również nie zamierzały brać na swoje barki ciężaru ich utrzymania.
Gościnna Afryka
Anglicy od początku uważali, że najlepszym rozwiązaniem będzie ewakuacja polskich uchodźców do posiadłości brytyjskich w Afryce. Uznano, że najprościej będzie skierować ich do Afryki Wschodniej: Kenii, Tanganiki (dziś Tanzanii) i Ugandy. Kolonie te znajdowały się dość daleko od teatru wojny, a wiodące tam szlaki morskie były stosunkowo bezpieczne. Mankamentem tego rozwiązania był niski stopień rozwoju cywilizacyjnego tych terenów oraz uciążliwy dla Europejczyków tropikalny klimat.
Pierwsze transporty polskich uchodźców przybyły z Iranu do portów Tanga i Mombasa na wschodnim wybrzeżu Afryki w sierpniu i wrześniu 1942 roku. Kierowano je w głąb kraju, gdzie pospiesznie tworzono osiedla uchodźcze. Dwie duże osady Koja i Masindi powstały w Ugandzie. Spośród kilku polskich ośrodków w Tanganice największym był Tengeru, położony w masywie górskim Kilimandżaro. W Kenii utworzono ostatecznie tylko jedno osiedle szkolne w Rongai, ale za to w Nairobi ulokowano kilka placówek zajmujących się organizacją życia zbiorowego w polskich osadach.
Brytyjskie władze kolonialne na ogół dobrze przygotowały się na przyjęcie uchodźców. Korzystne wrażenie robiła dbałość o warunki podróży do osiedli w głębi kontynentu. Polskie transporty umieszczano w wagonach osobowych, często nawet pierwszej klasy. Dłuższe trasy przerywano kilkudniowym odpoczynkiem, a na ważniejszych stacjach i u celu podróży miejscowe społeczeństwo urządzało przyjęcia dla przybyszów; podawano zakąski, ciasta, owoce i napoje. Niekiedy witano Polaków muzyką i rozdzielano między nich upominki. Wychodzący w Nairobi „The East African Standard”, donosząc 5 września 1942 roku o spodziewanym przybyciu transportu kilkuset polskich cywilów, apelował do czytelników, aby przeprowadzili zbiórkę słodyczy i zabawek dla polskich dzieci.
W 1943 roku polscy uchodźcy zaczęli napływać również do Południowej Rodezji (obecnie Zimbabwe) i Północnej Rodezji (Zambia). Dla przybyszów z Iranu utworzono nowe osiedla w Rusape, Marandellas, Digglefold (Południowa Rodezja) oraz w Abercorn i Bwana-Mkubwa (Północna Rodezja). Polskich uchodźców przyjęła też Unia Południowej Afryki (obecnie Republika Południowej Afryki): statek z polskimi sierotami z Iranu zawinął do Port Elizabeth 1 kwietnia 1943 roku. Po kilkudniowej kwarantannie pięćset dzieci i 38 wychowawców zeszło na ląd i specjalnym pociągiem udało się do osiedla uchodźczego w Oudtshoorn.
Ogółem w latach 1942–1943 w Afryce Wschodniej (Kenia, Uganda, Tanganika) rozmieszczono ponad 13 tys., a w Afryce Południowej (Północna Rodezja, Południowa Rodezja i Unia Południowej Afryki) – ok. 5 tys. Polaków. Łącznie znalazło się tam ponad 18 tys. obywateli Rzeczypospolitej. W Ugandzie, Tanganice i obu Rodezjach liczba Polaków przewyższała liczbę ludności białej mieszkającej tu przed 1939 rokiem. Było to wydarzenie bez precedensu w całej historii Polski i historii kontynentu afrykańskiego. Podczas gdy w stolicy Kenii Nairobi mieszkało wówczas około 2 tys. Europejczyków, głównie Anglików, a w stolicy Ugandy Kampali – ośmiuset, tylko w Tengeru zamieszkało około 4 tys. Polaków.
Wśród tych, których wojenne losy rzuciły na Czarny Ląd, był również książę Eustachy Sapieha, krewny Leona. W czasie wojny polsko-bolszewickiej pełnił funkcję ministra spraw zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej i odegrał ważną rolę w mobilizowaniu poparcia zagranicy dla walczącej Polski. W 1939 roku został uwięziony przez Sowietów i dopiero układ Sikorski–Majski przyniósł mu wolność. Po wyjściu armii gen. Władysława Andersa z ZSRS znalazł się w Nairobi, gdzie pełnił funkcję delegata Polskiego Czerwonego Krzyża, niosąc rodakom pomoc medyczną i humanitarną.
Wzorowe osiedla
Przed wojną Polska nie miała w Afryce placówek dyplomatycznych i konsularnych, dlatego w Nairobi powstał Konsulat Generalny RP, a podległe mu placówki utworzono w Kampali (Uganda) i Dar es Salaam (Tanganika). Polskie konsulaty zaczęły pracę również na południu Afryki w obu Rodezjach i w Unii Południowej Afryki. Ważną rolę odgrywały też delegatury poszczególnych ministerstw. Sprawami bytowymi zajmowała się Delegatura Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej, a kwestie oświatowe znalazły się w gestii Delegatury Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego.
Każde z afrykańskich osiedli polskich uchodźców miało własną specyfikę, wynikającą z miejscowych uwarunkowań, ale bez wątpienia na szczególną uwagę zasługuje osiedle Tengeru w Tanganice.
Położone było niedaleko Aruszy, ośrodka administracyjnego prowincji, kilka kilometrów od stacji kolejowej Tengeru, skąd kursowały pociągi do nadmorskiego miasta Tanga. Osiedle zlokalizowano na stoku góry Meru (4556 m n.p.m.) w kompleksie wulkanicznym otaczającym najwyższy szczyt kontynentu, Kilimandżaro. Ze względu na położenie na dużej wysokości i niewielką ilość opadów panowały tam znośne warunki klimatyczne.
Osiedle Tengeru powstało od podstaw na terenie będącym własnością Zarządu Tanganiki. Administracja brytyjska przeznaczyła na jego budowę sporo środków i materiałów. W ekspresowym tempie wybudowano 947 domków – okrągłych chatek, przypominających domostwa tubylców. System ich budowy był prosty. Ustawiano drewniany szkielet i oblepiano go gliną. Stożkowy dach wykonywano z liści bananowca. Wyposażenie domostw było skromne, ale zaspokajało podstawowe potrzeby. Nie narzekano na wyżywienie, chociaż okresowo brakowało jarzyn. Aby temu zaradzić, utworzono 250-hektarową farmę. Hodowano tam około trzystu sztuk bydła, owce i konie. Uprawa warzyw z czasem pozwoliła nie tylko na zaspokojenie potrzeb osiedla, ale nawet na sprzedaż nadwyżek. Gorzej było z odzieżą, która szybko się zużywała. Stopniowo i to jednak się poprawiło, gdyż nadeszły transporty z odzieżą z Ameryki.
Dobrze zorganizowane było również duże osiedle w ugandyjskiej miejscowości Koja, chociaż początki były trudne. Jedna z jego mieszkanek – wówczas kilkuletnia dziewczynka – tak po latach wspominała pierwsze dni w osiedlu nad Jeziorem Wiktorii: „Moje pierwsze niezatarte wrażenia to wysiadanie z ciężarówek z nędznymi bagażami, kiedy oczom naszym ukazała się dzika panorama: w oddali zielona, tajemnicza dżungla, jezioro, jakieś pagórki i nic ze znajomej cywilizacji. Wśród wysokiej trawy stały naprędce zlepione z trzciny i gliny, nieotynkowane, słomą kryte domki dla nas przeznaczone”. Przybysze wkrótce uporządkowali osiedle, zaczęto uprawiać ogródki, powstały warsztaty, standard życia poprawiał się z każdym miesiącem.
Dzięki aktywności samych uchodźców, wytrwałym zabiegom Rządu RP na Uchodźstwie i brytyjskim kredytom w ciągu kilku lat stworzono bogatą tkankę życia społecznego, o której mogli tylko marzyć rodacy w kraju i uchodźcy przebywający w innych państwach. Przedmiotem dumy władz polskich był rozbudowany system oświaty, obejmujący przedszkola, szkoły powszechne oraz gimnazja i licea ogólnokształcące. W końcu 1944 roku w polskich szkołach powszechnych w Afryce Wschodniej i Południowej pobierało naukę 5342 uczniów, a personel nauczycielski liczył 178 pedagogów. Chlubą polskiej oświaty były szkoły średnie. W ugandyjskim osiedlu Masindi działało Państwowe Gimnazjum Ogólnokształcące i Liceum Humanistyczne, liczące pięć klas i 274 uczniów. W Tengeru istniało pełne koedukacyjne gimnazjum, uzupełnione przez klasy licealne. W rodezyjskim Livingstone założono Państwowe Liceum Humanistyczne i Gimnazjum Męskie, a w Digglefold Państwowe Żeńskie Gimnazjum Ogólnokształcące. W przedostatnim roku wojny w klasach gimnazjalnych i licealnych naukę pobierało ponad ośmiuset uczniów. Pod koniec wojny coraz częstszą praktyką było wysyłanie polskich dzieci do miejscowych szkół z angielskim językiem wykładowym.
Zorganizowano sieć bibliotek i domów kultury. Działały liczne stowarzyszenia społeczne, harcerstwo, a nawet partie polityczne. Na dużą skalę rozwinięto akcję wydawniczą. W Nairobi ukazywało się profesjonalnie redagowane pismo „Polak w Afryce”, prawie każde osiedle miało własną gazetkę. Za pośrednictwem brytyjskich rozgłośni nadawano polskojęzyczne programy radiowe.
Polska młodzież poznawała nową ojczyznę. Nawiązywano przyjaźnie z rodzimą ludnością murzyńską, czemu krzywo przyglądali się Anglicy, zachowujący dystans wobec tubylców. Polscy harcerze z osiedla Tengeru w Tanganice wspinali się na szczyt Kilimandżaro, mieszkańcy osiedla Koja żeglowali po Jeziorze Wiktorii. Chłopcy i dziewczęta z osiedla Oudtshoorn wakacje spędzali na pięknych plażach Afryki Południowej.
Bez możliwości powrotu
Zakładano, że Polacy będą przebywać w osiedlach uchodźczych tylko do końca wojny i że z chwilą wyzwolenia kraju nastąpi ich repatriacja. Jednak większość naszych rodaków, którzy znaleźli się w Afryce, pochodziła z Kresów i nie mieli dokąd wracać. Zresztą odstraszała ich perspektywa życia w kraju rządzonym przez komunistów.
Już przed końcem wojny Brytyjczycy zorientowali się, że zdecydowana większość Polaków odmówi powrotu do kraju. Komisarz ds. uchodźczych A.L. Pennington z Tanganiki informował Londyn, że Polacy na podlegającym mu obszarze przepojeni są głęboką nieufnością do Związku Sowieckiego i rządu w Warszawie, który uważają za „sowiecką kreaturę”. Dla poparcia swej opinii zacytował wypowiedź jednego z polskich uchodźców, który miał mu oświadczyć, że gotów jest wrócić do wolnej Polski i pracować nad jej odbudową, ale jeśli ma się ona stać jedną z republik Związku Sowieckiego, woli raczej poderżnąć sobie gardło, niż przyjechać do kraju.
Z chwilą wycofania przez Wielką Brytanię uznania dla Rządu RP na Uchodźstwie w lipcu 1945 roku, osiedla polskie w Afryce straciły oparcie polityczne i znalazły się pod kuratelą władz brytyjskich i organizacji międzynarodowych. Coraz aktywniej poczynały sobie władze komunistyczne, które wysłały do Afryki misję repatriacyjną. Jej członkowie spotykali się jednak w osiedlach z otwartą wrogością. Doszło do ostrego konfliktu, bo władze w Warszawie domagały się „oddania” polskich sierot z afrykańskich osiedli, czemu zdecydowanie sprzeciwiały się polskie komitety opiekuńcze.
Marzenia o dominium
Tymczasem wśród polskich polityków przebywających w Londynie rodziły się fantastyczne projekty, których realizacja miała zatrzymać Polaków w Afryce.
Generał Marian Januszajtis proponował podjęcie rozmów z rządem brytyjskim na temat utworzenia Dominium Polskiego w ramach imperium brytyjskiego. Ta nowa jednostka terytorialno-polityczna miała uzyskać pełną niezależność polityczną, gospodarczą i kulturalną, a nawet prawo posiadania własnych sił zbrojnych. Na jej terenie mieli zostać skoncentrowani wszyscy Polacy, którzy znaleźli się poza granicami Polski wskutek działań wojennych. Januszajtis szacował, że będzie to od trzech do pięciu milionów osób.
Inny projekt przewidywał powołanie Kompanii Polskiej pomyślanej jako prywatna spółka o charakterze społeczno-gospodarczym z ośrodkiem dyspozycyjnym przy Rządzie RP na Uchodźstwie. Pozwalałoby to uniknąć komplikacji na forum międzynarodowym, gdyż przewidywano, że otwarte postawienie sprawy zamorskich posiadłości dla polskich emigrantów może spowodować protesty w Warszawie i Moskwie.
To, czego nie dopowiedziano w obu tych projektach, otwarcie sformułował minister Wiktor Podoski w ściśle poufnym piśmie z maja 1945 roku. Proponował niezwłocznie podjąć starania o uzyskanie przez Polskę jednego z krajów afrykańskich, najlepiej spośród byłych kolonii niemieckich (Tanganika, Kamerun, Afryka Południowo-Zachodnia), które po I wojnie światowej stały się terytoriami mandatowymi Ligi Narodów, zarządzanymi przez Wielką Brytanię i Unię Południowej Afryki. Przypuszczał nawet, że Brytyjczycy zgodzą się „odstąpić” Polakom jedną ze swoich kolonii, na przykład Kenię. Podoski był przekonany, że jego projekt ma duże szanse powodzenia, bo podobno słowa zachęty dla polskich planów kolonialnych usłyszał z ust liczących się polityków brytyjskich.
To, o czym polscy politycy emigracyjni dyskutowali w zaciszu gabinetów, stało się przedmiotem otwartej debaty publicystów i zdymisjonowanych wojskowych. Podpułkownik Stanisław Pstrokoński lansował teorię, że Rząd RP na Uchodźstwie powinien domagać się od Brytyjczyków zagwarantowania emigracji polskiej specjalnego „statutu narodowego” opartego na własnym obszarze osiedleńczym w ramach Wspólnoty Brytyjskiej lub powstałej po wojnie Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jako wzór podawano zakończone sukcesem starania Żydów o utworzenie własnej siedziby narodowej w Palestynie. Pstrokoński, tak jak Podoski, myślał głównie o byłych koloniach niemieckich w Afryce, ale nie wykluczał pozyskania którejś z kolonii włoskich (Libia, Somalia).
Wszystko to okazało się nierealne. Polscy politycy w Londynie stracili poczucie rzeczywistości. Nie dostrzegali, że stare mocarstwa kolonialne znalazły się w odwrocie i że w koloniach narastał ruch wyzwoleńczy. Zaczynała się era dekolonizacji, która w ciągu zaledwie kilkunastu lat miała doprowadzić do rozpadu starych imperiów kolonialnych. Działo się to zresztą często z inspiracji nowych supermocarstw: Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego, które podzieliły wkrótce cały świat na strefy własnych wpływów. Z planów polskich polityków emigracyjnych nic wyjść nie mogło, a polska diaspora w Afryce w większości opuściła ten kontynent.
Rozsiani po świecie
Rozsiedlenie polskich uchodźców z najliczniejszych afrykańskich osiedli trwało długo, aż do początku lat pięćdziesiątych. Tylko ok. 20 proc. uchodźców wróciło do Polski. Większość wyjechała do Wielkiej Brytanii w ramach akcji łączenia się z krewnymi, żołnierzami 2. Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa. Znaczące grupy wyjechały do USA, Australii i Kanady. Na miejscu w Afryce pozostało około tysiąca osób, które uzyskały pozwolenie na zamieszkanie tu na stałe w ramach specjalnych kwot osiedleńczych.
O stosunku Polaków do repatriacji najlepiej świadczą dokumenty zachowane w archiwum narodowym w Pretorii. W Kapsztadzie 19 września 1946 roku odbyło się przesłuchanie grupy trzydziestu polskich chłopców z osiedla w Oudtshoorn. Jego celem było wyjaśnienie ich podejścia do repatriacji. Przesłuchanie prowadziła specjalna komisja rządowa. Tylko trzech na trzydziestu chciało wrócić do Polski, dziesięciu zamierzało wystąpić o prawo stałego pobytu w Afryce Południowej. Największa grupa, licząca trzynaście osób, zamierzała pozostać w Afryce Południowej do czasu, gdy warunki w Polsce poprawią się na tyle, że powrót będzie możliwy.
Władze południowoafrykańskie miały świadomość, że polska młodzież jest głęboko przywiązana do swojej ojczyzny. Urzędnik prowadzący rozmowy z polskimi chłopcami w Kapsztadzie był zdania, że byłoby rzeczą „niemądrą” przyspieszać proces ich asymilacji. „Oni nadal są Polakami i fakt ten nie powinien być ignorowany” – zapisano w oficjalnym dokumencie władz Unii Południowej Afryki. Władze tego kraju zezwoliły polskiej młodzieży na dalszy pobyt, zadbały też o jej wykształcenie i ułatwiły zawodowy start w dorosłym życiu.
Epopeja uchodźstwa polskiego ze Związku Sowieckiego nie zakończyła się szczęśliwym powrotem do kraju. Większość mieszkańców osiedli afrykańskich pozostała na obczyźnie. Osobliwie potoczyły się dalsze losy obu książąt Sapiehów. Leon, przebywający pod okupacją niemiecką, nigdy już nie miał ujrzeć swojej afrykańskiej plantacji. Zginął pod koniec wojny. Książę Eustachy Sapieha, którego wojenny los rzucił na Czarny Ląd, pozostał tam aż do śmierci w 1963 roku. Jego syn, książę Eustachy Seweryn Sapieha, który dołączył do rodziców w Kenii, zakochał się w Afryce i został zawodowym myśliwym. U schyłku życia wspominał: „Byłem wolny jak ptak. W Afryce znalazłem swój raj na ziemi”.
dr hab. Janusz Wróbel – historyk, pracownik OBEP IPN w Łodzi
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/142854-polskie-dominium-w-afryce-marzenia-o-zamorskich-koloniach-rzeczypospolitej-snulo-w-okresie-miedzywojennym-wielu-polskich-politykow
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.