NASZ WYWIAD. Konrad Szymański o unijnym zakręcie: powstaje wrażenie, jakby ktoś chciał sprowokować jak najwięcej państw do opuszczenia Unii

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Premier Wielkiej Brytanii David Cameron, PAP/EPA
Premier Wielkiej Brytanii David Cameron, PAP/EPA

wPolityce.pl: Coraz częściej słyszymy o pomysłach powołania odrębnego budżetu krajów strefy euro i osobnej izby parlamentarnej dla państw mających wspólna walutę. Często są to głosy zaprzeczające, potępiające, okraszone zaklęciami o konieczności utrzymania unijnej jedności, ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w środku jakiś nowy plan dojrzewa. Pańskim zdaniem - o co w tym chodzi? Co jest stawką w tej niezwykle niejasnej rozgrywce? Europa dwóch prędkości?

 

Konrad Szymański, europoseł Prawa i Sprawiedliwości: Europa wielu prędkości. Prędkości będzie tyle, ilu prawdziwych graczy zdolnych do realizacji swoich własnych scenariuszy. W tym sensie UE, jaką sobie obiecywaliśmy, gdzie napięcia i konkurencja miedzy państwami zanikają, jest już przeszłością. Osobne instytucje pewnie nie powstaną formalnie. Pewnie wystarczy, by państwa strefy euro silniej koordynowały swoje stanowisko przed kluczowymi decyzjami. Natomiast idea osobnego budżetu, najprawdopodobniej w mglistej formie zdolności budżetowej, czyli mechanizmu uruchamianego na wypadek problemów strukturalnych któregoś z krajów euro, będzie zrealizowana.

 

Mamy też wdrażany już pomysł Unii Bankowej, czyli oddania władzy nad bankami unijnemu centrum. Niespodziewanie, słyszymy, że projekt hamują teraz Niemcy. Dlaczego?

Niemcy uważnie liczą swoje interesy. Kasy pożyczkowe, podobne do naszych SKOK-ów, nie chcą unijnego nadzoru i dlatego Kanclerz Merkel chce korekty tych planów. Unia bankowa jest też elementem przetargu miedzy Niemcami, a Francją. Niemcy także przy tej okazji chcą uzyskać więcej kompetencji w zakresie zarządzania gospodarczego dla Brukseli. Francja przed tym się broni. Polska znów nie ma zdania. Natomiast nasz kraj powinien nie tylko popierać ograniczenia koncentracji władzy Brukseli w sprawach np. budżetowych, nie tylko popierać ograniczenie zakresu działania unii bankowej, ale w ogóle odrzucać udział w tej unii. Unia bankowa oznacza migrację ryzyka bankowego z krajów zagrożonych do Polski oraz migrację kompetencji polskiego, efektywnego KNF do Brukseli. To nonsens.

 

Czy zgadza się pan z opinią, że wyjście Wielkiej Brytanii z Unii jest dziś bardziej prawdopodobne niż kiedykolwiek?

Tak. Przy czym chodzi tu o efekt uboczny, niekontrolowany efekt renegocjowania relacji Wielkiej Brytanii z Unią Europejską przez premiera Camerona. Konserwatyści nie chcą opuszczania UE, chcą zmian relacji z Unią. Jednak może to się skończyć różnie. Byłoby szkoda, gdyby Wielkiej Brytanii zabrakło w UE. To nasz potencjalnie ważny partner w sprawach kluczowych, do jakich należy ochrona i wspieranie wspólnego rynku.

 

Wygląda na to, że znów spełniają się Pana przepowiednie: Unia reaguje na kryzys hasłem "jeszcze więcej tego samego". Już otwarcie mówi się o unii politycznej, te pomysły integracyjne idą coraz dalej, bez żadnej refleksji, że choćby przy budowie strefy euro - tak wiele założeń zawiodło. Unia chyba z natury nie potrafi się cofnąć, czy choćby zatrzymać?

Ciągłe mówienie o tym, że jedyną receptą na kryzys jest "więcej Europy", po tych wszystkich kłopotach z ratyfikacjami kolejnych traktatów, robi wrażenie, jakby ktoś chciał sprowokować jak najwięcej państw do opuszczenia UE. Wielka Brytania jest już na tym kursie. To nie ma nic wspólnego z racjonalnym rozwiązywaniem problemów strefy euro. Oczywiście, odgrywa tu wielką rolę parkinsonowskie trzymanie się własnych stanowisk i instytucji.

 

Jak powinna wyglądać polityka Warszawy w tym wszystkim? Co jest naszą racją stanu?

Naszą racją stanu jest zachowanie wspólnego rynku w UE i powstrzymanie wszelkich ingerencji w naszą politykę podatkową, monetarną, społeczną i budżetową. To nie Bruksela i harmonizacja, ale konkurencja tych polityk, czyli konkurencja, jest najlepszym środkiem odbudowy gospodarczej w Europie. Powinniśmy w tej sprawie zachować zdolność koalicyjną z krajami Europy Środkowej i krajami Europy Północnej, w tym z krajami Skandynawii i Wielką Brytanią. Te propagandowe ataki na Londyn, obliczone tylko i wyłącznie na użytek krajowej walki z PiS, są jaskrawym przejawem przedkładania interesów partyjnych nad interes kraju na scenie europejskiej. PO i rząd chcą wmówić Polakom, że jedynym krajem zmierzającym do mniejszego budżetu jest Anglia. W rzeczywistości do niedawna wszystkie, a dziś przygniatająca większość krajów chcących ograniczenia budżetu jest rządzona przez międzynarodówkę, do której należy PO - dotyczy to Austrii, Finlandii, Niemiec, Luksemburga, Holandii, czyli głównych oponentów dużego budżetu, który zaproponowała Komisja Europejska.

 

Czy rząd Donalda Tuska umie się odnaleźć w tej sytuacji?

Albo nie wie o co chodzi w tym przetargu o kompetencje w obszarze gospodarczym, albo boi się zająć jasnego stanowiska. W pełni świadome inwestowanie tylko w Berlin, kosztem Europy Środkowej, kosztem krajów Europy północnej, było klasycznym przykładem wkładania wszystkich jajek do jednego koszyka. To dziś się mści. Agresja i strach przed PiS ograniczają pole widzenia w sprawach budżetowych, które w przekazie rządu ograniczają się do problemu Wielkiej Brytanii. Tymczasem w poprzednich negocjacjach wieloletnich Brytyjczycy byli koalicjantem PO. Polityka brytyjska była wówczas taka sama, a nie słyszeliśmy takiej histerii. Mamy problemy z grą na więcej niż jednym instrumencie.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych