W czasach, gdy budżety samorządów są wydrenowane przez nadmiar zadań specjalnych, gdy dofinansowanie państwa jest tak marne, że trzeba zaciągać kredyty w bankach, gdy długi liczone są w miliardach, a próba związania końca z końcem sprowadza się do masowych likwidacji szkół i prywatyzacji szpitali, Częstochowa pod rządami SLD opływa w dostatki. Tak się przynajmniej wydaje. Radni miasta podjęli dziś decyzję o dofinansowaniu zapłodnienia in vitro. Prezydent miasta Krzysztof Matyjaszczyk wpadł na pomysł poprawienia przyrostu naturalnego Częstochowian na drodze sztucznego zapłodnienia, a na swój szczytny cel przeznaczył 110 tys. złotych. Kuriozalna jest już sama kwota, nie wspominając o kwestiach etycznych.
Matyjaszczyk zlecił Polskiemu Towarzystwu Medycyny Rozrodu przygotowanie programu pt. "Dofinansowanie do leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego dla mieszkańców miasta Częstochowy w latach 2012-2014". W gronie autorów raportu, oprócz Towarzystwa, występuje m.in. były poseł SLD dr Marek Balicki oraz Stowarzyszenie "Nasz Bocian". Autorzy uznali, że problem niepłodności może dotykać 8 tys. par, a liczbę małżeństw wymagających zastosowania metody in vitro oszacowali na ok. 160. Tak zwaną pomoc otrzymają pary, które przejdą przez "casting" Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu.
"Wybrańcy" będą mogli liczyć na jednorazowe dofinansowanie zabiegu w wysokości 3 tysięcy złotych, pod warunkiem przeprowadzenia co najmniej jednej procedury. Pozostałe koszty będą musieli pokryć sami. Klinika in vitro, w której zostaną przeprowadzone zabiegi ma zostać wyłoniona w drodze konkursu.
Prawda, że ciekawe? W taki oto prosty sposób, władze miasta rzucając finansową przynętę, napędzają klientelę prywatnym, wybranym przez siebie wcześniej klinikom.
Jakie koszty będą musieli ponieść ci, którzy dadzą się złowić?
Samo podejście do programu to wydatek rzędu 7-15 tysięcy. Wszystko zależy od ilości i rodzaju leków, których użyje się do stymulacji, od ośrodka w którym przebiega leczenie i od protokołów stymulacji. Przyjmując założenie, że średni koszt jednorazowego podejścia to 10 tysięcy, a podejść w ciągu dwóch lat leczenia będzie 4, na całość trzeba przeznaczyć sumę ok. 40 tysięcy zł. Zawiera ona jednak tylko koszty samego leczenia, pomijając koszty diagnostyczne.
Wszelkie dyskusje o in vitro trzeba rozpatrywać w tym właśnie kluczu. To potężna machina finansowa, ogromny medyczny biznes, który żeruje na ludzkim pragnieniu posiadania dzieci. Ckliwe rozmówki o uszczęśliwianiu samotnych małżonków to tylko bezduszny lobbing.
Prawie nigdy nie mówi się o negatywnych skutkach zastosowania procedury in vitro, która dotkliwie uderza zarówno w matkę jak i dziecko. Wszystkich, którzy mówią o zabijaniu jednych poczętych dzieci kosztem drugich, uznaje się za niedorzecznych głupców. Zagłusza się też informacje o stosunkowo marnej skuteczności metody.
Lobbyści i zwolennicy in vitro starają się też zmarginalizować przy tym postęp naprotechnologii - naturalnej metody leczenia niepłodności, rozwijającej się w błyskawicznym tempie. W Polsce powstaje coraz więcej profesjonalnych ośrodków, pomagającym małżonkom powiększyć rodzinę bez konieczności uciekania się do wyniszczających i niemoralnych praktyk.
Jak przedstawia się kwestia finansów w naprotechnologii? Gdyby sięgnąć do wszystkich narzędzi diagnostycznych możliwych do wykorzystania na etapie diagnostyki wstępnej, koszt zamknąłby się w kwocie ok. 1500 zł. Gdyby dodać do tego specjalistyczne badania, jak laparoskopię i histeroskopię, wymagające pobytu w szpitalu, trzeba byłoby wydać ok. 2-3 tys. zł. To koszty badań diagnostycznych, które nie są zawarte w kosztach metody in vitro. Gdyby lekarz zalecił je przy tamtej okazji, należałoby przygotować się jeszcze i na ten wydatek. Samo leczenie za pomocą naprotechnologii, zawierające ultrasonografię, hormony, wizyty to suma ok. 200 zł raz na 2 miesiące plus leki, które mogą kosztować - w zależności od schorzenia - od kilku do kilkuset złotych. Przyjmując, że będzie to ok. 200 zł raz na dwa miesiące, a wizyt w ciągu roku 6, to koszty leczenia naprotechnologicznego są nieporównanie mniejsze od procedury in vitro. Dodatkowo, przy całościowej diagnostyce organizmu, udaje się często wykryć choroby, które przebiegały dotąd bezobjawowo. Wiele kobiet podkreśla, że mimo iż nie zdołały jeszcze zajść w ciążę, po kilku miesiącach leczenia czują się znacznie lepiej, ponieważ zaczęły prowadzić zdrowszy tryb życia, a gruntowne badania wykryły najdrobniejsze nieprawidłowości.
Takie formy leczenia jednak nie znajdują zwolenników w ośrodkach decyzyjnych.
Działalność prezydenta Częstochowy budzi wiele pytań. Kto naprawdę zarobi na dotacji z miasta? Na jakiej podstawie prawnej pan Matyjaszczyk zamierza zrealizować swój plan?
Na gruncie polskim w zasadzie nie ma możliwości skierowania tych pieniędzy na procedurę in vitro, bo jej finansowanie jest w Polsce nieuregulowane, a władza publiczna – jaką jest niewątpliwie jest samorząd i prezydent, jako organ tej władzy - musi działać w obrębie prawa.
- wyjaśnia poseł Bolesław Piecha, były minister zdrowia.
Przeznaczenie 110 tys. na pozyskanie pacjentów dla prywatnych klinik daje sporo do myślenia. Widać przy okazji, że prezydent Matyjaszczyk w obszarze zdrowia porusza się nad wyraz aktywnie. W tym roku wydał już 330 tys. zł na szczepienia ochronne przeciwko wirusowi brodawczaka (HPV). Szczepieniom przeciwko rakowi szyjki macicy poddano 880 dwunastolatek. O tym ile kontrowersji budzi sama szczepionka wystarczy poczytać w sieci. Jedno jest pewne. Ktoś tu na tym "zdrowiu" nieźle zarabia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/142677-populizm-lobbing-czy-polityczne-gwiazdorstwo-co-stoi-za-decyzja-wladz-czestochowy-o-dofinansowaniu-in-vitro