Demokraci zakrzyknęli, że w debacie – 69-letni wiceprezydent Joe Biden z pasją poobijał kandydata republikanów merytorycznie. Republikanie utrzymują, że w debacie to 42-letni kongresman Paul Ryan zachowywał się jak „jedyny dorosły na sali”. I pewnie oba obozy mają rację.
Demokratom spadł kamień z serca – po nieudanym występie prezydenta Baracka Obamy w pierwszej debacie, wiceprezydent Joe Biden nie zawiódł. Ku uciesze partyjnych dołów, mówił z pasją o wszystkich tak ważnych dla nich sprawach,. Tak, jak powinien mówić osiem dni wcześniej Obama. A więc było o „walczącej o przeżycie” klasie średniej, „milionerach” którzy powinni się więcej dołożyć do wspólnej kasy nawet o prawie o aborcji (bez tego dzisiaj nie ma szans być na szczycie w Partii Demokratycznej). Biden wspomniał też sławetne „47 procent”, nawiązując do słynnego stwierdzenia kandydata na prezydenta Mitta Romneya, o niepracującej i niepłacącej podatków prawie połowie amerykańskiego społeczeństwa.
Słowne ataki Joe Bidena na głównego wroga – czyli Romneya (kilkakrotne sugerowanie, że wybór republikanina to pewna wojna z Iranem) oraz zaciekła obrona dokonań obecnego prezydenta Baracka Obamy, głównie na polu polityki zagranicznej (najlepiej wypadła przy kwestii zakończenia wojny w Afganistanie), trzeba przyznać sprawiały wrażenie dobrej, merytorycznej debaty. Ale Biden nie byłby sobą, gdyby nie ubrał swych wystąpień w cały zestaw teatralnych zachowań. Niespotykanie szerokie uśmiechy, spojrzenia niczym amanta z Hollywood, wreszcie szerokie gesty rąk… Ale nad tym wszystkim dominowała skłonność do przerywania rywalowi, wtrącania mu się do wypowiedzi, co było mało dyplomatyczne a czasami wręcz chamskie (republikanie skrupulatnie wyliczyli, że Biden przerwał Ryanowi 82 razy) – momentami głosy nakładały się na siebie i słychać było niewiele.
Ryan, uważany za jeden z największych intelektualistów w partii, przetrwał ataki starszego i bardziej doświadczonego w politycznej wojnie Bidena (kiedy republikanin kończył trzy lata, Biden po raz pierwszy został członkiem Senatu USA). Nie dał się stłamsić i kilka razy udało mu się przebić z mocną kontrą. – Nie ma wystarczającej liczby bogatych i właścicieli small biznesu do opodatkowania, aby zapłacić za wasze wydatki – powiedział Ryan w celnej ripoście. Generalnie prezentował dobrze, mówił spokojnie i rozsądnie, jakby startując nieco w innej konkurencji niż rywal. I tak to trochę było. Biden apelował do oddanych zwolenników Partii Demokratycznej, starając się rozpalić entuzjazm już przekonanych i słuchając komentarzy po debacie, dobrze wywiązał się z tego zadania. Z kolei Ryan bardziej zwracał się do wyborców niezdecydowanych albo przynajmniej tych, którzy – rozczarowani obecnym prezydentem – szukają powodu, aby oddać swój głos na Mitta Romneya. I moim zdaniem obaj dobrze wywiązali się ze swego zadania.
Jeśli chodzi o wypowiedzi merytoryczne, to z tej debaty w pamięci nie zostanie wiele. Obaj kandydaci powtórzyli dawno wypracowane pozycje – czasami było widać jak automatycznie przełączają się i wygłaszają niemal na pamięć wyuczone formuły i przekazy. W przypadku Ryana zwróciło moją uwagę, jak przy okazji problemu Syrii, kilkakrotnie wspominał o pomocy Rosji dla syryjskiego reżymu, wymieniając nazwisko prezydenta Putina. Widać, że konfrontacyjny ton wobec Moskwy to świadomy wybór sztabu duetu Romney/Paul.
Ciekawe też było zadane pod sam koniec pytanie o aborcję. Obaj kandydaci pochodzą z rodzin o irlandzkich korzeniach, obaj są katolikami. Paul Ryan powiedział, że zawsze był i jest „pro-life”, opowiadając przy okazji o wrażeniu jakie zrobił na nim widok na monitorze USG jego siedmiotygodniowej wówczas córeczki (wielkości „fasolki”). Biden z kolei twierdził, że zgadza się z nauką Kościoła osobiście, ale jako polityk „nie będzie narzucał” własnych wartości innym obywatelom.
Na koniec obaj zaapelowali o poparcie dla swoich szefów – ostatecznie rola Bidena i Ryana jest wybitnie pomocnicza: Amerykanie wybierają prezydenta a wiceprezydenta tak przy okazji i na wszelki wypadek. – Komu możecie zaufać? – agitował Biden na rzecz Obamy. – Czy nie byłoby dobrze mieć w Białym Domu człowieka, który umie tworzyć miejsca pracy? – przekonywał Ryan na rzecz Romneya. Ostatecznie o wyniku wyborów decyduje przecież pojedynek kandydatów do pozycji nr jeden. Kolejne bezpośrednie, telewizyjne starcie Obama – Romney już w najbliższy wtorek. I zapewne po nim, już mało kto będzie pamiętał o debacie kandydatów na wiceprezydenta.
Paweł Burdzy z Chicago
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/142195-wicedebata-widac-ze-konfrontacyjny-ton-wobec-moskwy-to-swiadomy-wybor-sztabu-duetu-romneypaul
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.