Barbara Nawratowicz (TW „Sportowiec”) chwali się publicznie statusem kombatanta RP. Niesmaczne

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot.wpolityce
fot.wpolityce

Barbara Nawratowicz, związana niegdyś z Wiesławem Dymnym, jak i on czołowa artystka krakowskiej Piwnicy pod Baranami, gościła w Polskim Radiu Kraków, gdzie 1 października 2012 otwarto wystawę „Głos Wolnej Europy” poświęconą Radiu Wolna Europa z okazji mijającej w tym roku 60. rocznicy powstania Rozgłośni Polskiej RWE (3 maja 1952), nadającej z Monachium w ówczesnej Republice Federalnej Niemiec.

RWE uruchomili Amerykanie w 1949 roku dla zniewolonych przez Związek Sowiecki słuchaczy zza „żelaznej kurtyny”, tj. obywateli państw Europy środkowej i wschodniej.

Senat RP uczcił rocznicę, ogłaszając rok 2012 „Rokiem Radia Wolna Europa”. Senatorzy w okolicznościowej uchwale o RWE mówią o „głosie  wolnej  Polski  odzywającym  się z zagranicy”, przygotowującym nas „do wolności, która przyszła w roku 1989, i do nowych zasad współżycia międzynarodowego, według których działamy dziś w ramach Unii Europejskiej i Przymierza Północnoatlantyckiego”.

Owego wolnościowego patosu nie zabrakło w podczas otwarcia wystawy w Radiu Kraków. Dostojnym gościem zaproszonym przez organizatorów była wspomniana już Barbara Nawratowicz, od 1965 roku pracująca w RWE przez kolejnych dwadzieścia lat. W swojej mowie przedstawiła codzienną pracę w RWE nad wolnym słowem transmitowanym wytrwale do kraju.

Nadobną atmosferę zepsuło pytanie z sali o to, jak Nawratowicz godziła pracę w RWE ze zobowiązaniem do współpracy z PRL-owskim Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego jako tajny współpracownik o pseudonimie „Sportowiec”. Zobowiązanie takie napisała własnoręcznie w momencie zwerbowania jej przez krakowski UBP w 1954 roku. Pytanie zadał Aleksy Leszek Śledź, człowiek przedsierpniowej opozycji, związany z powołanym w Krakowie w 1977 roku Studenckim Komitetem Solidarności, potem uczestnik solidarnościowego podziemia. Swoją wypowiedzią wywołał nie tylko konsternację, ale i niesmak u swoich kolegów z czasów SKS. Uznano, że nie po to się zasłużoną osobę zaprasza, żeby narażać ją na takie wstręty. Nie miał większego znaczenia fakt, że Śledź oparł się na dokumentach zgromadzonych w krakowskim IPN, wśród których są doniesienia kompromitujące Nawratowicz.

Ona sama sprawiała wrażenie wcale niezaskoczonej pytaniem. A to z tego powodu, jak oświadczyła, że jakiś pismak wyciągnął przed laty jej zobowiązanie do współpracy z UB, żeby zrobić na tym pieniądze. „Takie zobowiązanie – powiedziała Nawratowicz – musiał przecież podpisać każdy, kto chciał wyjechać za granicę”. Podpisała też i ona, więc co w tym nadzwyczajnego? Może jednak to, iż zobowiązanie złożone zostało na 10 lat przed wyjazdem i wcale nie było bezpośrednio z nim związane. A poza tym, broniła się Nawratowicz, ma ona dziś status kombatanta RP i pobiera z tego tytułu rentę (nie powiedziała przez kogo przyznaną – obecnie mieszka w Australii).

Wobec tego nieprzyjemności ze strony dawnych opozycjonistów spodziewa się teraz Śledź, choć to nie on był owym pismakiem, który przed laty czepił się zasłużonej osoby z niskiej chęci zysku. Był nim Stanisław M. Jankowski, współautor książki „Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentach Służby Bezpieczeństwa”, wydanej w 2006 roku, opisującej współpracę z PRL-owską Służbą Bezpieczeństwa ludzi ze środowiska krakowskiej Piwnicy pod Baranami. Pisze tam również o Nawratowicz. Książka przyjęta została przez tzw. krakówek z nastawieniem pełnego rozgrzeszenia dla tajnych współpracowników SB z „Piwnicy”, bo przecież – według panującej opinii – ktoś to robić (to znaczy donosić władzy) musiał. Jeśli trafiło na Nawratowicz, to trudno, trzeba to zrozumieć.

Nastawienie takie trwa nadal, a uległy mu, niestety, także osoby naprawdę zasłużone w walce z komuną, a przy tym niesprzedajne, z kręgu krakowskiego SKS, współorganizujące wystawę o RWE w Radiu Kraków. Ludzie ci przestali dostrzegać fałsz i obłudę serwowane publiczności, gdy zacne osoby z ich środowiska – jak właśnie Nawratowicz – głoszą publicznie i bez żadnego wstydu, że we własnych odczuciach doskonale godzą współpracę z UB i SB z kombatanctwem przyznanym im, jak na ironię, z tytułu walki z komunistycznym zniewoleniem. Wobec takiej postawy pozostaje wstydzić się za te osoby. Ale jest na to sposób. Gdy nie udało się zabetonować na wieki SB-eckich archiwów, jak to postulował po upadku PRL Adam Michnik, należy niezwłocznie spalić wszystkie książki, które zdążyli napisać inni po przeczytaniu IPN-owskich dokumentów.

Władysław Tyrański

 

 

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych