Miłość człowieka oraz konieczność bronienia go w obliczu zamachów na świętość życia ludzkiego to główne przyczyny troski bł. Jana Pawła II o małżeństwo i rodzinę – uważa dr Wanda Półtawska. Przez szereg lat współpracowała ona z księdzem Karolem Wojtyłą, następnie biskupem i papieżem. W związku z obchodzonym 14 października po raz 12. Dniem Papieskim pod hasłem „Jan Paweł II - papież rodziny” dr Półtawska udzieliła wywiadu Katolickiej Agencji Informacyjnej.
Pani Doktor, skąd u ks. Karola Wojtyły, później Jana Pawła II, brało się zainteresowanie, a może nawet zafascynowanie małżeństwem i rodziną? Dlaczego poświęcił im tak wiele uwagi?
- Nie wiem, czy odpowiednie jest tu słowo „zafascynowanie”. Natomiast, żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba się nieco cofnąć w dziejach. Proszę pamiętać, że nasze pokolenie (jesteśmy niemal z tego samego roku) obserwowało na przestrzeni lat degradację rodziny w świecie, a w Polsce w szczególności. Za naszego życia zaczęło się od zalegalizowania przez państwo rozwodów (czego wcześniej nie było), następnie aborcji, później zezwolono na antykoncepcję, eutanazję, zapłodnienie „in vitro”. Ks. Karol Wojtyła z powodu tych zamachów na rodzinę i świętość życia ludzkiego głęboko cierpiał. Cierpiał z powodu każdego dziecka zabitego w łonie matki. Wielokrotnie, już jako papież pytał mnie, jak ta kwestia wygląda w Polsce obecnie. Natomiast, kiedy ks. kard. Adam Sapieha skierował go do duszpasterstwa młodzieży akademickiej i lekarzy (bo taki dekret otrzymał), mogłam, będąc już wówczas lekarzem, bezpośrednio obserwować jego działania, jego spotkania zarówno z młodzieżą jak i lekarzami. Pamiętajmy, że jest to czas, kiedy w PRL zezwolono na bezkarne zabijanie dziecka w łonie matki. Podobnie jak ks. Karol Wojtyła widziałam kolejki młodych dziewcząt do ginekologa, który dokonywał aborcji. Fakt ten budził jego głębokie przerażenie, wstrząs i nie mógł zrozumieć tego zjawiska. Jest to bowiem ten grzech, którego on nie mógł pojąć – jak ludzie mogą zabijać własne dzieci! Na początku jego zainteresowanie kierowało się nie tyle ku rodzinie, ile było troską o los dziecka, los kobiety – matki samotnej, która cierpiała. Przecież kiedy został arcybiskupem, to jego pierwszą decyzją był list do diecezjan, zapewniający, że Kościół zabezpiecza pomoc zarówno moralną jak i materialną, finansową wszystkim kobietom, żeby mogły szczęśliwie urodzić dziecko.
Równocześnie ks. kard. Karol Wojtyła został wyznaczony w 1973 r. przez Pawła VI na przewodniczącego Komitetu ds. Rodziny, działającego wówczas pod auspicjami Papieskiej Rady ds. Świeckich. Jest to tym bardziej zrozumiałe, że metropolita krakowski w znacznym stopniu przyczynił się do wypracowania encykliki „Humanae vitae”, mówiącej o podstawach etyki życia małżeńskiego. Z Soboru wrócił przejęty wskazaniem Pawła VI skierowanym do biskupów, aby rodzina była na pierwszym miejscu w działalności duszpasterskiej Kościoła. Przejął się tym i zaczął to wskazanie realizować. Korzeniem tej działalności była troska o zbawienie Narodu Polskiego, który stał się narodem zabójców.
Czy możemy wskazać w takim razie dwa elementy: umiłowanie Ojczyzny i troska o kobietę?
- Trzeba to uściślić: o dziecko i jego rodziców. Kobieta jest pokrzywdzona, siebie krzywdzi, ale nie jest sama. Przecież każde zabite dziecko ma swego ojca. Tym niemniej ks. Karol Wojtyła, a następnie biskup i Papież zwracał się szczególnie do kobiet, aby je ratować, powstrzymać zanim będzie za późno. To trochę tak, jak działanie Pogotowia Ratunkowego: trzeba działać w tej chwili, bezzwłocznie. Ponieważ jednak jego wizja była dalekosiężna – pragnął on tak zmienić klimat w tym narodzie, aby nikomu do głowy nie przychodziło zabijanie dzieci. Dlatego jego działalność przeniosła się potem na młodzież, na przygotowanie do małżeństwa, przedstawienie koncepcji miłości mężczyzny i kobiety. I tutaj właśnie pojawia się jego zasadnicza troska o świętość małżeństwa i rodziny. Widział bowiem, jak rodziny pogrążały się w grzechu śmiertelnym. Żyły tak latami.
Czy Ojciec Święty otaczał szczególną troską rodziny, które były na krawędzi rozpadu, zagrożone rozwodem? Jak do nich przemawiał? Jak do tych ludzi podchodził?
- Ojciec Święty nie był działaczem społecznym, tylko duszpasterzem, profesorem. W takich sprawach zwracał się do mnie. Tu są korzenie naszej współpracy. Media wiele mówią o naszej przyjaźni, ale to nie wynikało z „patrzenia sobie w oczy”, tylko pracowaliśmy razem, żeby ratować zagrożone rodziny. To był mój problem. Uzyskałam w dziedzinie medycyny specjalizację z psychiatrii juwenilnej, czyli zajmowałam się trudnymi dziećmi i młodzieżą, a za każdym takim dzieckiem stała jego rodzina. Bardzo szybko doszłam do przekonania, że medycyna w takich przypadkach jest całkowicie bezradna. W pewnym momencie, szukając środków zaradczych, nie w farmakoterapii ani nawet w psychoterapii, poprosiłam ks. Karola Wojtyłę, żeby z grupą moich pokłóconych małżeństw z mojej poradni psychiatrycznej przeprowadził dzień skupienia, w sobotę i niedzielę - urszulanki dały kaplicę. Pamiętam pierwsze zdanie ks. Karola Wojtyły do tych ludzi: „Proszę Państwa: jest tylko jedno wyjście – furtka pokory. Niech każdy z was klęknie i powie «moja wina». Póki mówisz: «twoja wina» - nie ma wyjścia”. Ci ludzie, po zakończeniu tego dnia przyszli z prośbą, żeby kontynuować spotkania. Tak rozpoczęła się działalność, która spowodowała najpierw powstanie Studium Kurialnego, które prowadziłam wspólnie z ks. Juliuszem Turowiczem – ks. Karol Wojtyła jako biskup nie mógł podejmować sam wszystkich tematów – a ci ludzie prosili o różne tematy. Powstał program i tak powstało Studium Teologii Rodziny w Krakowie, aby ratować zagrożone rodziny.
Problem rodzin polega bowiem na tym, że przychodzą po pomoc za późno. Pamiętajmy, że małżeństwo jest najtrudniejszą drogą do świętości. Dlatego Pan Bóg obiecuje swoją pomoc. Natomiast, kiedy nie zwracają się o pomoc do Pana Boga, to im zawsze nie wyjdzie, bo ludzkie siły są wątłe i ludzie nie potrafią sami przezwyciężyć siebie samych. Stąd w całym nauczaniu Ojca Świętego przejawia się troska o uratowanie nie sytuacji finansowej, choć to też brał pod uwagę, nie innych sytuacji społecznych, tylko chodzi o zagrożenie świętości, wieczności rodziny. Temu służyła cała działalność księdza, biskupa i papieża - Karola Wojtyły i tego ludzie nie zauważają. Chciał, aby rodzina - i mężczyzna i kobieta - odnaleźli swoje sacrum i zrozumieli, co to jest sakrament małżeństwa. O to sacrum ludzkiego ciała, ciała kobiety i mężczyzny cały czas walczył z ludźmi. Pokazywał im tę perspektywę. Przychodziły do niego tłumy ludzi. Zapytałam kiedyś po jednej z pielgrzymek, czy Ojca Świętego nie męczą te tłumy ludzi, które wciąż chcą coś od niego? Zapytał mnie wtedy: „Tłum? Ja nigdy nie mówię «tłum». To jest grupa osób”. Miał indywidualny stosunek do każdego i stąd jego kontakty z rodzinami. On nie tylko głosił kazania, odprawiał Mszę św, ale nawiązywał kontakty zwyczajne ludzkie, przyjazne. Studenci, z którymi chodził dorastali, były małżeństwa, chrzcił ich dzieci, obchodził imieniny, nawiązywał kontakt, który nie jest rzeczą częstą u kapłanów, traktujących czasami ludzi świeckich z rezerwą. Karol Wojtyła szedł do ludzi i dlatego w jego życiorys wplecionych jest tak wiele osób. Nie był samotnikiem. Był otoczony kochającymi go ludźmi, bo on ich kochał i chciał ich zbawienia.
Na ile błogosławiony Jan Paweł II postrzegał problem rodziny jako kwestię wiary? Wskazywał na rodzinę jako uprzywilejowane miejsce ewangelizacji?
- Myślę, że był to człowiek, który widział znacznie więcej niż inni i znacznie więcej, niż ujawniał, że widzi. Jasno wskazywał, że w świecie działa diabeł – osobowe zło, który chce niszczyć. Dla niego było jasne, że toczy się nieustannie walka dobra ze złem. Podkreślał, że człowiek musi wybrać i wywalczyć dobro. Uważał, że rodzina wymaga pomocy w walce o swoja jakość. Dla niego oczywiste było to, że wszystkie problemy rodzinne i małżeńskie rozwiązuje Genealogia Divina, czyli fakt, że człowiek stworzony jest na obraz Boga, dopuszczony jest do synostwa, może nazywać Boga Ojcem i musi żyć na miarę tego, kim jest. Chciał pokazać ludziom ich własną świętość. Młodzieży w Paryżu w 1997 r. powiedział, że życie tu na ziemi jest drogą do nieba: człowiek nie jest stworzony dla ziemi, ale dla nieba. Chciał to pokazać, bo w to wierzył. Rodzi się wówczas pytanie: „A co z niewierzącymi, skoro nie wierzą w niebo? Wobec ateizacji czy odchodzenia od praktykowania wiary Karol Wojtyła miał wyraźną postawę. Nie przeczył, że wiara jest łaską, ale wskazywał na rozum, który musi podyktować, wolę wiary. Jeśli nie będziesz chciał wierzyć – to nigdy nie uwierzysz. Bo nie jest tak, że łaska spada na ludzi, którzy nie chcą, tylko ludzie o tę łaskę proszą i chcą jej. Karol Wojtyła podkreślał dynamizm osoby, która się rozwija. Podobnie w małżeństwie – jest ono zadaniem. Bowiem człowiek, który wiąże się przymierzem małżeńskim czyni to nie po to, aby ułatwiać sobie życie, ale aby zwyciężyć ze złem, które jest. On potrafił powiedzieć: pamiętajcie ze diabeł został stworzony przed człowiekiem i miał gotowy plan niszczenia ludzkości jako dzieła Bożego i uderza w najsłabsze ogniwo, czyli przez problem człowieka wobec własnego ciała, jego płciowości. Stąd brała się później cała tzw. „teologia ciała” – nauczyć ludzi o co tu chodzi, dlaczego człowiek ma ciało, po co ma ciało.
Pewnie to właśnie było przyczyną, dla której Jan Paweł II wygłosił podczas kolejnych audiencji ogólnych 127 katechez poświęconych miłości małżeńskiej?
- Tak. Wracając do Księgi Rodzaju przypomniał, że Pan Bóg najpierw stworzył czyste istoty duchowe – anioły, nie posiadające ciała, których zadaniem było oddawanie chwały Bogu. Pojawia się jednak nie pojęty dla nas bunt, walka niektórych z tych duchów czystych z Bogiem. Nieco antropomorfizując można powiedzieć, że Pan Bóg „zawiódł się” na tych duchach czystych. Dlatego stwarza świat, człowieka posiadającego w przeciwieństwie do aniołów ciało – mężczyznę i kobietę. Stworzył ich, aby włączyli się w Jego dzieło stwórcze - powołując do istnienia nowe życie, będące owocem miłości. O tym mówi encyklika Pawła VI „Humanae vitae” z 1968 r., którą kard. Wojtyła bardzo się przejął i po powrocie z Rzymu - a byłam tego świadkiem powiedział wszystkim księżom, iż obowiązuje ona w sumieniu. Przypominał, że obowiązkiem człowieka jest realizacja planu Bożego – przekazywanie życia aż po kres czasów. Ludzie nie rozumieją wielkości daru otrzymanego od Boga i obdarzeni wolnością mogą w tym planie uczestniczyć, ale niestety mogą go również odrzucić. Przecież nasze pokolenie jest świadkiem degradacji i desakralizacji rodziny. Jan Paweł II wyraźnie wskazywał na zło antykoncepcji, która jest grzechem przeciw samemu Bogu - stworzycielowi, jakby próbą „poprawienia” Pana Boga, który sprawił, że konsekwencją jedności małżeńskiej jest we współpracy z Nim potencjalna możliwość powołania do istnienia nowego życia. Tę płodność człowiek usiłuje wykluczyć, ale w ten sposób buntuje się przeciw samemu Bogu. Jest to grzech tragiczny w swojej głupocie – bo całkowicie niepotrzebny. Problem odpowiedzialności za rodzicielstwo jest rozwiązany w strukturze biologicznej kobiety. Wystarczy poznanie naturalnego rytmu płodności.
Czy takie właśnie stanowisko kard. Wojtyła przekazał Pawłowi VI w okresie prac nad „Humanae vitae”? Przypomnijmy, że wówczas istniały wielkie problemy z możliwością udziału ekspertów z Polski, aby osobiście udać się do Rzymu i włączyć w wypracowywanie tego dokumentu.
- Tak, z inicjatywy kard. Wojtyły powstał przygotowany przez zespół teologów, tzw. memoriał krakowski, który w znacznej mierze wpłynął na kształt encykliki. Przypomnijmy, że pojawiły się wówczas także protesty i to nawet całych episkopatów, które nie chciały przyjąć tego dokumentu, właśnie dlatego, że Kościół jasno stwierdził, że nie wolno stosować tego typu środków. Ta walka trwa do dzisiaj i dlatego wiele opracowań dotyczących życia i działania Jana Pawła II pomija jego zaangażowanie w jasne określenie zła i niedopuszczalności antykoncepcji.
Jan Paweł II wskazywał nie tylko na zło istniejące w świecie, ale także ukazywał program pozytywny...
- Wystarczy wziąć do ręki List Apostolski „Novo millennio ineunte” (6 stycznia 2001 r.), wytyczający program na nowe tysiąclecie i proponujący wszystkim ludziom świadome dążenie do świętości. Ojciec Święty wskazywał, że zadaniem chrześcijanina jest odzwierciedlanie tego, czego nauczał Chrystus. Cała socjologia, psychologia, teologia, medycyna wtedy jest wierna prawdzie, kiedy zgadza się z tym, co objawił Bóg ludziom w Chrystusie i czego naucza Kościół. Przecież we wszystkich swoich encyklikach Jan Paweł II odnosił tę prawdę dotyczącą powołania człowieka do świętości do konkretnych wyzwań współczesności, wskazując na konieczność radykalizmu i realizmu wiary, konieczność świadectwa. Nie można bowiem wyznawanych prawd jedynie głosić, ale trzeba też o nich zaświadczyć: że możliwe jest wytrwanie w czystości do ślubu, że miłość małżeńska może być czysta i uczciwa, bez antykoncepcji, ale i „używania” jednego przez drugie, że różnice zdań nie muszą prowadzić do rozwodu. Innymi słowy Karol Wojtyła był przekonany, że każdy człowiek stworzony jest dla nieba i dlatego może być święty. Uważał, że świętość jest prosta, że jest zwykłym posłuszeństwem Woli Bożej. Jeśli pojawia się nieposłuszeństwo, to dlatego, że ciało ludzkie zawsze poddane jest duchowi, ale albo Duchowi Świętemu, albo duchowi tego świata. Nie możemy patrzeć obojętnie na to, że tak wielu ochrzczonych katolików opuszcza niedzielną Mszę św. Przecież oni wszyscy - a przeciętnie w skali Polski jest to około 60 proc. - w poniedziałek rano jest w stanie grzechu ciężkiego, stają się narzędziami diabła. Kiedyś zapytałam Ojca Świętego jak rozmnażają się diabły? Najpierw się roześmiał, a potem powiedział poważnie: przez ludzi, którzy stają się jego narzędziami. Każdy, kto winien jest nieobecności na Mszy św., staje się narzędziem diabła. Nikt o tym nie mówi tym ludziom. Środków obrony przed diabłem upatrywał we wstawiennictwie Matki Bożej, św. Michała Archanioła, w odmawianiu różańca, który wręczał wielu ludziom i którego nauczał. W ten sposób chciał ratować rodzinę, aby odnalazła swój osobisty kontakt z Bogiem-stworzycielem. Myślę, że dzisiaj ludzie nie dostrzegają tego, co było istotne dla Jana Pawła II – koncepcji Boga-Stwórcy, który jest sprawiedliwy i wymagający od swego stworzenia. Dlatego w 1991 r. podczas swej pielgrzymki do Polski Ojciec Święty przypomniał przykazania jedno po drugim. Powrót do Dekalogu rozwiązuje problemy rodziny.
Pamiętamy, że kiedy w 1991 r. Jan Paweł II mówił w Kielcach o rodzinie, domagając się poszanowania świętości życia ludzkiego oraz małżeństwa, podniósł głos, tłumacząc, że jego nauczanie wypływa z umiłowania swojego narodu i tej ziemi, która jest jego matką.
- Dla Jana Pawła II Ojczyzna była nie tylko „matką”, ale wręcz „Ukochaną Matką”. On nie deklarował miłości Ojczyzny, on ją realizował. Miłował język. To jeden z niewielu ludzi w moim życiu, a mnóstwo przez te długie lata poznałam, który mówił piękną polszczyzną. Kochał poezję i był poetą. Kochał tę ziemię, którą przemierzał i znał, kochał historię, uważał Wawel za miejsce wielkie, święte. On jeden odprawiał prymicyjną Mszę św. na grobach królewskich. Żył i uczył ludzi, że człowiek bez korzeni nie może prosto rosnąć. Żył Bogiem, i jak się z nim przebywało, to było wiadomo, że Bóg jest obecny. Jego programem było ratowanie świętości człowieka i rodziny ludzkiej, uratowanie narodu i wierzył w ducha narodu.
Ojciec Święty jako papież podejmował także działania strukturalne na rzecz rodziny: zwołał specjalny Synod, dotychczasowy Komitet ds. Rodziny podniósł do rangi Papieskiej Rady, utworzył Akademię „Pro Vita”. Czasami decyzje te były powiązane z osobistym cierpieniem. Skąd wypływały?
- Rzeczywiście tak się złożyło, że 13 maja 1981 były gotowe do podpisania dwa dokumenty: powołanie Papieskiej Rady ds. Rodziny, której wraz z mężem przez wiele lat byliśmy członkami oraz Papieski Instytut Rodziny przy Uniwersytecie Laterańskim. Jan Paweł II uważał, że te dwie instytucje zostały opłacone jego krwią. Przeniósł do Rzymu program krakowskiego Instytutu Teologii Rodziny, który tutaj realizował. Było to jedynie poszerzenie działania na cały świat, ale nie nowa jakość. Pokazywał światu, że rodzina ma być święta. To jedyna dykasteria, której członkami są świeccy – bo to oni są podmiotem sakramentu małżeństwa, a kapłan jedynie asystuje. Podkreślał, że to ludzie świeccy mają być ekspertami od świętości małżeństwa, mają dawać świadectwo. Tej linii był wierny od święceń kapłańskich. Pragnął pogłębiać życie wewnętrzne, duchowe człowieka, chciał przypomnieć ludziom, że mają duszę nieśmiertelną.
Pani Doktor spotykając się z ks. Karolem Wojtyłą, następnie biskupem i Ojcem Świętym wiele zapewne czerpała dla swojego życia rodzinnego...
- Od razu zaprotestuję. Ja się nie spotykałam. Od samego początku to była współpraca. Dał mi swój pokój w apartamencie, abym miała się gdzie spotykać z pacjentami. Razem pracowaliśmy z rodzinami: ja jako lekarz, a On jako duszpasterz. Uważał zresztą, że każdy ksiądz musi mieć zaplecze lekarza i pracować z nim razem, aby leczyć i duszę i ciało człowieka. Zaproponowałam cykl spotkań „kler-med” – studenci VI roku teologii co tydzień spotykali się ze studentami VI roku medycyny, poruszając kwestie życia rodzinnego i wiedząc, że w przyszłości wspólnie będą troszczyć się o człowieka, będą ludziom doradzać. Cały czas zajmował się lekarzami, uważając, że nie może być skutecznego duszpasterstwa, jeśli ksiądz nie pozna problematyki także od strony ciała, a lekarz do strony ducha. Dopiero poznając obydwa te aspekty nie krzywdzą oni człowieka. Cały czas chodzi o uświęcenie medycyny. W październiku ubiegłego roku zaproszono mnie, by mówiła na temat „Niespełnione pragnienie Jana Pawła II”. Apelował cały czas: „Stwórzcie mocny związek lekarzy katolickich, żeby zapanować nad opinią publiczną”. Niestety nigdy ani Polacy ani też w lekarze na świecie nie stworzyli mocnego stowarzyszenia lekarzy katolickich. Co prawda są, ale za słabo działają i nie mają wpływu na opinię publiczną. W takiej sytuacji wielu lekarzy opowiada się za opiniami dyktowanymi przez ludzi, którzy nie znają ani działania organizmu, ani też działania duszy ludzkiej. Dlatego ludzi trzeba nauczyć kim są. Boli mnie to, kiedy dostrzegam, że najmniej znają naukę Jana Pawła II Polacy. Francuzi - katolicy, będąc w swoim społeczeństwie w mniejszości natychmiast interpretowali każdy dokument papieski. Natomiast Polacy często zadowalali się jedynie tym, co zechciała napisać prasa, jedynie informacją. A kto zna teksty? Kto domaga się ich znajomości?
Jan Paweł II stał się patronem rodzi i obrony życia ludzkiego.
Powiedziałabym inaczej: Jan Paweł II – specjalista od miłości człowieka – ponieważ on naprawdę kochał ludzi. Zajmował się wszystkimi ludźmi, zarówno starszymi, jak i dziećmi, ale widział, że najbardziej zagrożona jest rodzina. W imię tak zwanej „miłości” są przecież popełniane zbrodnie. Takiej głębi myśli antropologicznej, jak on, nie miał nikt. Jego widzenie było bardzo szerokie, obejmowało bardzo wiele, ale tak jak w medycynie na pierwszym planie jest pogotowie ratunkowe, tak on chciał ratować przede wszystkim rodzinę, bo jest zagrożona, jest chora, jest biedna. Chciał ją ratować na całą wieczność, dlatego przypominał ludziom, że mają zwyczajnie umrzeć i nie bał się im mówić, że mają się do tej śmierci zwyczajnie przygotować.
Wszystko, co robimy, jest przygotowaniem do śmierci, szczęśliwej albo tragicznej. Mówię studentom: „Nie znam was, ale wiem o was jedną pewną rzecz: że wszyscy tu obecni kiedyś umrzecie. Dlaczego tego jednego, pewnego faktu nie bierzecie pod uwagę?”. Ludzie w ogóle nie myślą o śmierci, a przecież to jest zasadniczy impuls do życia. Masz ograniczony czas i w tym czasie masz coś zrobić. A oni nie chcą myśleć o śmierci. Boją się, chcą śmierci łagodnej, przez zastrzyk. Odwrotnie: myśl, człowieku, codziennie, że masz umrzeć to zaczniesz inaczej żyć. Może coś wtedy zrozumiesz.
Rozmawiał o. Stanisław Tasiemski OP - KAI
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/142074-dr-poltawska-jan-pawel-ii-troszczyl-sie-o-malzenstwa-14102012-dzien-papieski-pod-haslem-jan-pawel-ii-papiez-rodziny