Na łamach „Newsweeka” odbyło się pożałowania godne widowisko. Marcin Meller przesłuchał Krzysztofa Skowrońskiego, prezesa SDP, na okoliczność jego niezależności dziennikarskiej. Na przemian to go gromił i pouczał, to wypytywał o poglądy. Starając się za wszelką cenę wykazać, że Krzysztof to pisowiec.
Nic do tej pory na temat odbywającego się do wielu dni „sądu nad Skowrońskim” nie pisałem. Uważam, że podejmując się prowadzenia konferencji kandydata na premiera firmowanej przez PiS popełnił błąd. W różnych krajach i epokach są różne standardy izolowania się dziennikarzy od partii. W Polsce ukształtował się ostatecznie taki, że nie przyznajemy się do partyjnych afiliacji, nawet o własnych sympatiach piszemy nie wprost.
Dziś to już w dużej mierze ornament. Wobec siły politycznych sporów zaangażowanie dziennikarzy w politykę jest coraz większe. Ale właśnie dlatego warto może podtrzymywać ten ślad przeszłości. Choćby jako przejaw hipokryzji, która jest hołdem składanym dawnej cnocie.
Zarazem, i to jest największy paradoks tej całej sytuacji, kiedy oglądam albo czytam Krzysztofa zmuszonego do tłumaczenia się, ogarnia mnie zażenowanie. Bo on naprawdę jest daleko od wszelkich partii, jego poglądy odległe są od partyjnych zbitek, jego droga życiowa samodzielna.
Gdyby był partyjnym czynownikiem wróciłby do Trójki, którą mu kiedyś odebrano, a której szefa znowu obsadzała prawica. Wybrał mozolną pozytywistyczną drogę w Radiu Wnet. Czyli na swoim. Kiedy dziś okładają go po głowie gazety obficie subsydiowane przez obecny rząd, chciałoby się zawołać: trochę wstydu.
Dla mnie największą miarą zależności dziennikarza jest podejmowanie się przez niego brudnych politycznych robótek. I na przykład udział w rozmaitych kampaniach dyskredytujących przeciwników. Krzysztof zawsze od tego stronił. Jest w tej kwestii wręcz niedzisiejszy. Niedawno, jak opisywałem, znany dziennikarz ogłosił do kamery, że Jarosław Kaczyński jest antysemitą, bo mówił coś o nakryciach głowy. Prezesowi PiS chodziło o moherowe berety, ale co to szkodzi wymierzyć kolejną potwarz. Kiedy oglądam takie widowisko, nie interesuje mnie jak daleko jest dana postać od polityków, czy coś z nimi uzgadnia, czy działa na własną rękę.
To paradoks, ale to pewna niedzisiejszość Krzysztofa Skowrońskiego powoduje, że wobec mów prokuratorskich Mellera okazał się właściwie bezbronny. A to on powinien przesłuchiwać Marcina na okoliczność tego, jak to się stało, że czasem jeszcze niezależnie myślący autor czepia się „Newsweeka”, pisma, które pod kierownictwem Tomasza Lisa złamało chyba wszystkie standardy etyki dziennikarskiej.
Które uczciło na przykład nastanie nowego kierownictwa publikacją nieautoryzowanego wywiadu z Adamem Bielanem po to tylko aby zamieścić w rocznicę katastrofy smoleńskiej kilka wyrwanych z kontekstu zdań mających urazić Kaczyńskiego. A przy okazji przyciągnąć czytelników aurą skandalu. Gdyby Skowroński był brutalny spytałby, jakie są w tym względzie obyczaje w Ameryce. Że nie ma tam autoryzacji? Ale nie ma też zwyczaju publikowania cudzych wypowiedzi uzyskanych pod całkiem innym szyldem, dla kogoś innego. A redaktor Teresa Torańska występowała wobec Bielana jako ciekawa świata autorka przyszłej książki o Smoleńsku, a nie dziennikarka nowego politycznego tabloidu, w jaki przerobił „Newsweeka” Lis. Gdy ktoś nie ma pewności, gdzie jego słowa się ukażą, znika resztka zaufania do dziennikarskiej wiarygodności.
Łagodny Skowroński dał się też przesłuchiwać Mellerowi na okoliczność przyznawanej przez SDP „Hieny roku”. I to on się tłumaczy, a nie reprezentant pisma, które zamieściło reportaż Cezarego Łazarewicza o ojcu Lecha i Jarosława Kaczyńskich.
Pokażę ci dziesiątki przykładów strasznych rzeczy, które piszą prawicowi dziennikarze, na przykład że Lis byłby szmalcownikiem w czasie wojny, oskarżenia o zdradę, oskarżanie o krew na rękach i tu nikt nie dostał nominacji do Hieny
– dowodzi z adwokacką swadą Meller. I to prawda, język publicystyki staje się coraz cięższy, coraz brutalniejszy.
Nie przypominam sobie co prawda aby ktoś z autorów piszących pod imieniem i nazwiskiem porównywał Lisa do szmalcownika. Ale Meller pomija inną fundamentalną różnicę. Lis to postać publiczna. Równie mocno, czasem wręcz okrutnie punktująca innych jak przez nich punktowana. Cezary Łazarewicz zajął się za to życiem prywatnym nieżyjącego człowieka, który postacią publiczną nigdy nie był. Chciał poprzez ojca ugodzić w synów. Trudno sobie wyobrazić coś obrzydliwszego.
Skowroński powinien spytać: „Czytałeś gdzieś reportaż o romansach i charakterze ojca Lisa?” Niestety nie pyta. I oprawca (oczywiście piszę symbolicznie) występuje ze swadą w roli ofiary. Fakt, że prezes SDP się nam w tym wywiadzie miejscami pogubił, nie zmienia mojej oceny, kto się w tej sprawie zachowuje przyzwoicie, a kto się podjął zadania obrony zwykłego ludzkiego draństwa. I tyle.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/141938-to-skowronski-powinien-przesluchiwac-mellera-w-sprawie-jego-wspolpracy-z-newsweekiem-ktory-przekroczyl-wszelkie-granice-dziennikarskiej-etyki
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.