Pomysł z Glińskim ma dla PiS tyleż plusów co minusów. Ale jest sygnałem ciekawej zmiany społecznego klimatu

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP / Radek Pietruszka
Fot. PAP / Radek Pietruszka

Podobno przez chwilę (pytanie jak długą?) Jarosław Kaczyński wierzył, pod wpływem rad Artura Balazsa, że realne jest wywołanie wnioskiem o konstruktywne votum nieufności zamętu w szeregach samej PO. Dziś już w to naturalnie nie wierzy, gołym okiem zresztą widać, że profesor Piotr Gliński raczej nie uzyska w parlamencie poparcia nikogo poza wnioskodawcami.

Także gołym okiem zauważamy, że profesor jest kandydatem zapewne którymś z kolei – nie pasuje wszak do opisu przedstawionego w TVN przez Mariusza Kamińskiego, kiedy cały pomysł się pojawił. W tym sensie początkowe ambitne założenia tej akcji zderzyły się z realiami.

Co do bilansu zysków i strat samego PiS, podzielam w ogólnych zarysach poglądy na ten temat Łukasza Warzechy - o czterech plusach i czterech minusach, jakie wynosi z tej inicjatywy główna partia opozycji.

Jedni będą akcentowali złe wrażenie wynikłe z sejmowej porażki poprzedzonej przez upokorzenia, jakich nie oszczędzą całkiem nieznanemu Glińskiemu zarówno pozostałe partie, jak i główne media. Inni podkreślą dobre wrażenie, jakie pozostanie po wystawieniu bezpartyjnego profesora z trochę odmiennej bajki, przez partię wciąż pomawianą o radykalizm. Moim zdaniem tego dziś nie da się po aptekarsku zmierzyć.

Dorzuciłbym kolejne obserwacje: program profesora streszczony dziś przez Rzeczpospolitą, mało ma wspólnego z programem samego PiS. Jest i bardziej niekompletny, a i w sferach poza gospodarką wręcz liberalny (służba cywilna, rewizja karty nauczyciela). I znów jedni będą mówili, że lepiej, aby PiS nagłaśniał własny program i swojego lidera. A inni podkreślą, że pozwalając „pohasać” swemu kandydatowi, partia Kaczyńskiego pokazuje swoją otwartość.

Gdy życzliwi recenzenci wysuwają swoje obiekcje, często z obawy o szanse PiS, są zagłuszani po raz kolejny donośnym „sto lat” padających z twardego jądra prawicy. Trochę się temu trudno dziwić, zważywszy na to, że ta prawica miała ostatnio kilka celnych trafień.

Debata z ekonomistami była ruchem w stronę nie własnego wyborcy, z kolei sobotnia demonstracja dała PiS-owskiemu elektoratowi więcej śmiałości i poczucia siły – także w swoich naturalnych środowiskach. Pojawiła się wręcz interpretacja, umacniana także przez mainstreamowych komentatorów (Paweł Śpiewak), że to PiS przejmuje inicjatywę. Że określa agendę. Gdy ktoś teraz ten optymizm choć odrobinę zakłóca, jest zakrzykiwany.

Ale po drugiej stronie pojawiają się z kolei wcale liczne komentarze, że ruch z bezpartyjnym premierem warto docenić, czy może raczej rozpoznać jako potencjalną groźbę odbudową wpływów PiS. Te komentarze nie wywołują masowej histerii.

Nie wywołują, bo zmienia się trochę społeczny klimat. Piotr Skwieciński zauważa w dzisiejszej „Rzeczpospolitej” wstrzemięźliwe mimo wszystko reakcje lewicy i PSL (choć nie Palikota) na całą tę konstrukcję. Zaczynamy sobie wyobrażać świat bez Tuska na samym szczycie.

Można też czytać inne znaki, na przykład wstrzemięźliwsze niż zwykle reakcje głównych mediów. A gdy wziąć pod uwagę ciekawy wywiad tygodnika „Wprost” z Joanną Racewicz, smoleńską wdową, która przeszła długą drogę od wiary w oficjalną wersję zdarzeń do nieufności, można powiedzieć, że nawet temat smoleński jest trochę odczarowywany.

Wpływa na to kryzys, zmęczenie Tuskiem, jego kompromitacje. Jak długo to potrwa, jak PiS to wykorzysta? Nie wiem. Jeśli trend się utrzyma. mam dla PiS dwie wiadomości: złą i dobrą.

Zła jest taka, że złagodzenie polaryzacyjnego napięcia może być też szansą dla nowych bytów czy ludzi. Kto na tym skorzysta? Niezmiennie nadstawia nogę do podkucia Marek Migalski, ale mowa o poważniejszych podmiotach. Czy to szansa dla SLD? Albo dla, z zupełnie innej strony, Jarosława Gowina? Zobaczymy.

Ale jest i wieść dobra. To oznacza przesunięcie punktu ciężkości mainstreamu. Wiele poglądów i twierdzeń PiS może przestać uchodzić za „obciach”. Kaczyński nie rezygnując ze zrębów swego prawdziwego programu, może po raz pierwszy od dawna naprawdę zawitać do nowych środowisk. Zwłaszcza, że przykład profesora Glińskiego jest sygnałem szerszego zjawiska. Fermentu wśród tej części inteligencji, która szuka poważnego stosunku do państwa, do społecznej służby, i coraz mniej go znajduje po stronie Platformy. To może być tendencja rozwojowa.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych