Smoleńska gra w słówka, czyli dlaczego minister zdrowia mówiła to, co mówiła i co właściwie miała na myśli

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP?Tomasz Gzell
fot. PAP?Tomasz Gzell

Myślę, że ostatnią rzeczą, którą zajmowali się w kwietniu 2010 r bliscy ofiar, zwłaszcza ci, którzy pojechali do Moskwy, by zidentyfikować ciała swoich bliskich, było łapanie za słówka członków rządu.

W tych pierwszych dniach większość wierzyła, chciała wierzyć, lub po prostu nie dopuszczała innej możliwości niż ta, że w obliczu niewyobrażalnej tragedii, która się wydarzyła, wszyscy – niezależnie od barw politycznych i różnic światopoglądowych - znajdujemy się po jednej stronie. Po stronie ofiar katastrofy. Jako obywatele Polski, jako znajomi, przyjaciele, krewni pasażerów tragicznego lotu. Że wszyscy przeżywamy te same emocje. Że nikt nikogo nie zamierza wprowadzać w błąd. Nie tym razem. Nie w tej sytuacji.

A jednak. Dziś okazuje się, że biblijna zasada:"Niech mowa wasza będzie: tak-tak, nie – nie" nie miała tu najmniejszego zastosowania. Punkt po punkcie padają twierdzenia forsowane przez polski rząd. A te wygłaszane przez panią Ewę Kopacz w szczególności.

I tak zapewnienia, że polscy lekarze patrzyli na ręce swoim rosyjskim kolegom nie oznaczało ani uczestnictwa w sekcjach, ani prawidłowej identyfikacji ciał.

Informacja, że trumien nie wolno otwierać nie oznaczała żadnego formalnego zakazu.

Oświadczenie o znakomitej współpracy ze stroną rosyjską nie oznaczało właściwe nic. Było jednostronną deklaracją dobrej woli. Bez odzewu. Nie popartą żadnymi umowami.

Przekopywanie ziemi na głębokość metra na miejscu katastrofy i staranność w dochowywaniu procedur to już była czysta fikcja. (Oczywiście próba zatuszowania tej nieprawdziwej wypowiedzi w sejmowych stenogramach - okazała się wyłącznie błędem redaktorów).

To już wiemy od kilku dni.  Od dziś wiemy też, że pani Ewa Kopacz – może po raz pierwszy od czasu objęcia  laski marszałkowskiej –  boi się. Wbrew deklaracjom o odwadze. Na nic też zdało się kreowanie kolejną na ofiarę mediów. Ani pretensje, wobec dziennikarzy, że każą jej precyzyjnie odpowiadać na pytania, ani drżący głos.  Wrażenie pozostało niezatarte. Z precyzją, żeby nie powiedzieć z prawdą, pani marszałek ma wyraźny problem.

Pierwszy z brzegu przykład: na pytanie o to, czy informowała bliskich ofiar, że nie można otwierać trumien – marszałek Kopacz wygłosiła długą tyradę o warunkach pobytu w Moskwie, zakończoną stwierdzeniem, że być może w nocy, rozmawiając z rodzinami coś takiego padło z jej ust.  Ale oczywiście dokładnie tego nie pamięta. Pamiętają za to rodziny.

Najłagodniejsza z interpretacji przyczyn formułowania licznych nieprawd przez Ewę Kopacz, jest taka, że usiłowała wykreować się na Matkę Teresę katastrofy smoleńskiej, osobę która otacza opieką ludzi dotkniętych nieszczęściem, zdobywając tym samym miłość opinii publicznej.

I tak bardzo przywiązała się do tej roli, że mimo iż jej nie sprostała, nie zdołała dopilnować procedur, ani zapanować nad rosyjskim bałaganem –  kłamała uwypuklając swoją rolę, zaangażowanie, a przede wszystkim skuteczność przez wzgląd na swój prestiż - by zamaskować bark kompetencji, nieudolność i bezradność. To interpretacja najłagodniejsza.

Niestety w kontekście innych działań rządu i przebiegu śledztwa smoleńskiego jest to również interpretacja bardzo mało prawdopodobna.

Byłam osobą, która pani minister chciała wierzyć. Wtedy – w kwietniu i w maju 2010. Słuchalam jej relacji w mediach i jako osoba obdarzona plastyczną wyobraźnią byłam w stanie odtworzyć sobie skalę okropieństw, których przyszło jej być świadkiem. A, że wolę dopatrywać się dobrych niż złych intencji w ludzkich działaniach wierzyłam, że taki bezmiar nieszczęścia zaciera różnice polityczne i niweluje zaszłości historyczne, a już na pewno wyklucza cyniczne plany na przyszłość. Dziś mam głębokie przekonanie, że uległam złudzeniu. I to złudzeniu wykalkulowanemu na zimno. Takiemu, jakiemu ulec miała większość Polaków. I z którego na szczęście powoli się otrząsa.

Bo nawet teraz jestem w stanie uwierzyć, że wyniku szoku i chaosu panującego w Moskwie Ewa Kopacz powiedziała o kilka słów za dużo. Ale, gdy wróciła do Polski – szok minął. A opowieści pani minister niosły jednoznaczny przekaz – państwo polskie dopilnowało wszystkiego. I o ile można tłumaczyć "nieprecyzyjność" w pierwszych godzinach po katastrofie, o tyle jej liczne wywiady w polskich mediach i znajdują już żadnego usprawiedliwienia.

Zwłaszcza, gdy weźmie się pod uwagę dalszą jej karierę i awans z ministra zdrowia na marszałka Sejmu. Pani minister była w Moskwie jako urzędnik państwa polskiego. Jaką misję realizowała? Opieki nad rodzinami? Niestety jej słowa nie wytrzymują konfrontacji z faktami. I żadne "przepraszam" tego nie zatrze.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych