Informacja na temat ekshumacji to ciężka próba dla Gowina. I tak naprawdę okazja dla Tuska aby osłabić jego pozycję języczka u wagi w tym Sejmie

PAP/Rafał Guz
PAP/Rafał Guz

Dziś Jarosław Gowin odniósł może wymęczony, ale jednak sukces – Krajowa Rada Sądownictwa zgodziła się na odwołanie prezesa sądu okręgowego w Gdańsku Ryszarda Milewskiego, co pozwala odegrać ministrowi rolę czyściciela wymiaru sprawiedliwości. Przymierza się do tej roli coraz chętniej.

Ale jutro z kolei stanie przed poważnym wyzwaniem. Przypadnie mu w udziale rola osoby składającej sprawozdanie na drażliwy do granic temat ekshumacji smoleńskich ofiar, a tak naprawdę wpadek rządu i prokuratury.

Choć członkiem rządu w 2010 roku jeszcze nie był, a na prokuraturę wpływ ma, po jej wyodrębnieniu, niewielki.

Gowin jest postacią mocno kontrowersyjną.

Ostatnie tygodnie upłynęły pod znakiem całkiem absurdalnej nagonki na niego ze strony środowisk liberalnych i lewicowych. Po wypowiedzi, że ma w nosie literę prawa, Jacek Żakowski zażądał jego dymisji, a radiowe i telewizyjne dyskusje zmieniły się w sabaty. Zdaniem mainstreamowców minister nic nie robi (choć rząd zatwierdził po kilkumiesięcznym blokowaniu jego deregulacyjny pakiet), jest katolickim fundamentalistą i niepotrzebnie toczy wojny z prawnikami.

Tę niechęć podziela także spora część polityków PO. Zapraszani do rozmowy na te tematy przed kamery lub radiowe mikrofony, bronili kolegi bardzo powściągliwie.

Ten klimat polowania wywołał wrażenie, że Gowin jest w przededniu dymisji. Z satysfakcją przyjmuje to też część prawicowych komentatorów, dla których Gowin to z kolei farbowany konserwatysta, a nawet kandydat do tworzenia „łżeprawicy”. Niechęć do niego dyktowana jest często przekonaniem, że polska polityka to w istocie starcie sił dobra (PiS) z siłami zła (Tusk), a wszystko co ten obraz komplikuje, jest nieautentyczne lub niepotrzebne.

Niezależnie od tego, ile jest racji w krytyce poszczególnych wypowiedzi Gowina z prawej strony, ten nieustanny ton zdziwienia, że minister PO broni rządu PO pobrzmiewa absurdem. Taka jest natura polityki w ogóle, a polskiej, wyjątkowo upartyjnionej, wręcz wodzowskiej, w szczególności. Czasem pobrzmiewa w tym też ton zawiedzonych nadziei. Szpakowaty, spokojnie mówiący katolik z Krakowa miał być inny, a inny nie jest.

Co zabawne, zupełnie inaczej reagują na Gowina politycy PiS (choć i niektórzy komentatorzy prawej strony). Wbrew temu, co napisała niedawno Janina Jankowska, prawie go oni nie krytykują, a w przypadku oskarżeń o sięgnięcie po akta sprawy Amber Gold, wręcz go półgębkiem bronili. W całej zresztą sprawie Amber Gold Gowin był (podobnie jak prokurator generalny Seremet) zaledwie lekko zahaczany, a często oszczędzany. Mimo, że kilka razy, momentami zresztą w dość niedorzeczny sposób, bronił premiera.

Dlaczego tak jest? Różne są tego przyczyny – w grę wchodzi resztka dawnej kurtuazji, wynikająca z tego, że Gowin zawsze unikał frontalnych starć z tą stroną. I poczucie ideowej bliskości.

Ale powód zasadniczy jest inny. Politycy PiS wciąż nie tracą nadziei, że silniejszy konflikt w PO wypłucze Gowina z tej partii, może z kilkoma kolegami, konserwatystami, a to może oznaczać wywrócenie całego Tuskowego układu wiszącego dziś na włosku. Dlaczego więc mają go sobie zrażać? Trzeba przyznać, że w tym względzie linia prawicowej opozycji, oskarżanej o zbytni radykalizm, jest do bólu pragmatyczna.

Ta pozycja swoistego języczka u wagi w tym parlamencie czyni Gowina jeszcze mocniejszym wobec Tuska. Ma go spychać do opozycji i stracić większość? Stąd pogłoski o dymisji Gowina są zdecydowanie przedwczesne.

W tym momencie szef Platformy miałby zresztą dodatkowy kłopot aby wyrzucić kogoś, kto żądał akt Amber Gold do wglądu. Przecież to jest afera samego Tuska i jego rodziny, więc jak by to wyglądało. I Gowin korzysta. Z jednej strony spłaca partyjne powinności, na przykład broniąc samego lidera. Z drugiej w wywiadzie dla Onet.pl zarysował program aktywnej polityki rządowej, wyraźnie polemiczny z tym, co Tusk robił przez ostatnie 5 lat.

Jednak tematyka smoleńska wystawi po raz pierwszy tę jego szczególną pozycję na ciężką próbę. Jeśli dotknie PiS-owskiej wrażliwości (a jest trochę na to skazany, bo musi bronić kolegów, zgodnie z regułami partyjnej polityki), może być nagle wciągnięty na listę wrogów, na której nie był. To z kolei osłabi jego pozycję wobec Tuska, bo Gowin przestanie być tak potencjalnie obrotowy jak do tej pory. Więc choć minister przemawiać ma na żądanie PiS, radość jego partyjnych kolegów musi być niezmierna.

Skądinąd trzeba sobie szczerze powiedzieć: Tusk najchętniej pozbyłby się go. I dlatego, że zawadza mu w rozmaitych aspektach jego polityki (sprawy światopoglądowe), i dlatego, że nie lubi on w swoim rządzie solistów, którzy samodzielnymi wystąpieniami budują sobie pozycję. To kiedyś będzie musiało nastąpić.

To z kolei skazuje Gowina na długi marsz. Długi dlatego, że on sam jest na tyle pragmatyczny, że – jak zapewniają najbliżsi współpracownicy – nigdy nie pozwoli sobie na awanturę tworzenia
własnej kanapowej partyjki z Pawłem Kowalem czy kimkolwiek innym. Ma świadomość, że Polacy mają dziś tak poważne problemy na głowie, że odebraliby podobne inicjatywy
jako politykierstwo. Jeśli zostanie wypłukany z głównego nurtu PO, raczej zaczeka na swój moment (tak jak czekali kiedyś, czasem przez lata, bracia Kaczyńscy). A w przyszłości niczego nie można wykluczyć. Nawet tego, że kiedyś zobaczymy go w barwach pisowskiej prawicy.

Tylko ta uprzykrzona jutrzejsza informacja…

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych