Fotoplastikon Markiewicza: O wywoływaniu duchów i bezdusznej literze. Czyli prawo wczoraj i dziś

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Rafał Guz
fot. PAP/Rafał Guz

To Monteskiusz napisał "O duchu praw", które jednym się podoba, drugim nie, ale problem ducha prawa teoretycznie istnieje już od dawna. Gowin go tylko wywołał, a Kalisz podchwycił, a właściwie chwycił za gardło, jak na komunistę, który stał się socjaldemokratą, przystało.

Gowin powiedział:

Mam w nosie literę przepisów, ważny jest ich duch i ważne jest to, że Polacy mają prawo żyć w państwie, gdzie wymiar sprawiedliwości stoi na straży interesów obywateli, a nie na straży interesów sitwy tworzonej przez część środowisk prawniczych,

co wiązało się z żądaniem przekazania ministrowi akt dotyczących Amber Gold. Minister przeprosił, Kalisz grzmiał tubalnie i krytycznie, środowiska prawnicze się oburzyły i już była szansa na ważną dyskusję, ale skoro Pan Premier ministra natychmiast nie odwołał, to i dyskusja wygasła.

Wtrącił się jeszcze Pan Prezydent, nieco bez sensu zauważając, że :

 

w państwie jest ważny duch litery prawa, ale i litera prawa.

Okazał się w tym mędrcem nowatorskim, bo dotąd nikt o duchu litery nie mówił, chyba, że chodzi o litery stawiane przez Pana Prezydenta, z czym ma on problem, ale to zupełnie inna sprawa.

Najśmieszniejsze jest to, że minister ma prawo dostępu do akt. Paragraf 97 regulaminu sądów powszechnych mówi jednoznacznie:

 

Akta sprawy lub akta księgi wieczystej przesyła się na każde żądanie po wykonaniu niezbędnych czynności w sprawie: Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej, Ministrowi Sprawiedliwości, Sądowi Najwyższemu, Rzecznikowi Praw Obywatelskich, Rzecznikowi Praw Dziecka oraz sądowi odwoławczemu,

 

więc oburzenie posła Kalisza podstaw nie ma, chyba, że poseł za wszelką cenę broni i akt, i sędziów, i ich absolutnej niezależności, szczególnie gdy pojawił się termin "sitwa".

Oburzenie powinno iść w parze z pamięcią.

Jeśli jest prawdą, że Prezydent Wałęsa dostał część swoich akt, prawda że nie sądowych, ale tajnych, i że wróciły one niekompletne, a nikomu z tego powodu włos z głowy nie spadł, szczególnie bohaterowi tej niesłychanej afery, to niewątpliwie zabawy z aktami podlegają nierównej reakcji, i oburzeniu, a to i z literą, i z duchem prawa nie ma nic wspólnego.

Owa litera i duch powinny być ze sobą w zgodzie.

Problem jednak w tym, że już od dawna i sądy, i prawnicy i ich żarliwi obrońcy z żadnymi duchami nie chcą mieć nic do czynienia, wierząc tylko w literę przepisu.

Ma ten pozytywizm swoją nazwę w teorii, ma to swoje niebezpieczeństwa, które widać, niestety, coraz wyraźniej.

Oto na przykład przepis o rozwodzie - powstał w roku 1964, w innej rzeczywistości, za innych ministrów. Literalnie odczytany wskazuje, że rozwód jest wyjątkiem, że można go orzec, gdy spełnione są dość jasno wyliczone przesłanki. Zmieniły się czasy, litera pozostała, ale duch już taki, że nieorzeczenie rozwodu jest wyjątkiem absolutnym, niezgoda małżonka na rozwód anachronizmem, a powód rozwodu w istocie obojętny.

Jeszcze ciepły jest warszawski wyrok rozwiązujący małżeństwo, bo pozwany mąż jest chory, a męczy to żonę. Apelacja potwierdziła słuszność rozstrzygnięcia, które jednak wydane zostało nie w imieniu kodeksu rodzinnego, czyli litery prawa, ale Rzeczypospolitej Polskiej. Oznacza to tylko i aż tyle, że to Rzeczpospolitej się zmienił pogląd, przy niezmienionej literze.

Ale gdzie on został wyrażony, gdzie to napisano i powiedziano? Gorzej, że Konstytucja powiada, że małżeństwo pozostaje pod opieką Rzeczypospolitej, od czego sąd się uchylił i palcem nie kiwnął, by rodzinę chronić.

W tym przypadku ani litera, ani duch nie były za rozwodem, a jednak został orzeczony, więc między nimi musiał być jeszcze duszek dodatkowy - poglądów sędziego, któremu wydało się, że jest tak, a nie inaczej. Duszków i poglądów sędziów nikt nie bada, więc nie wiadomo, czy sędzia boleje w duchu nad starym ustrojem, czy chce dopełnić rewolucji, czy jest za Kaczyńskim, czy Tuskiem, za krzyżem, czy Kryżem, wreszcie - jak się to ma do sędziego wyroków.

To, że się ma - poświadczy każdy, kto choć kilka razy był w sądzie.

Skrajny liberał inaczej widzi krzywdę pracownika, niż konserwatysta lub komunista. Inaczej też myśli ten, kto żadnych poglądów nie ma, chodzi do roboty i potrzebuje mieć jakąś literę na podkładkę.

Nie miałoby to znaczenia, jak w innych stabilnych krajach, gdyby wiadomo było, jakie zasady przyjmuje samo Państwo, w imieniu którego wydawane są wyroki.

A u nas nie wiadomo.

Jeszcze dziś debata ekonomiczna pokazała skrajne rozbieżności priorytetów Państwa, realizowanych przez kolejne ekipy tej samej Rzeczypospolitej, przy tej samej literze prawa. Powiedziałby ktoś - to niech zmienią prawo.

Tyle, że każda z naszych mniejszości nie ma większości...

Oto przedstawiciel narodu głośno mówi ku radości dziennikarstwa, żeby zalegalizować posiadanie małych ilości narkotyków. Nikt nie zapyta - skąd się mają wziąć wagony marihuany, by każdy mógł ją posiadać w małych ilościach. Sądy, zgodnie z literą prawa, wsadzają na długie lata dilerów, którzy hurtowo dostarczają owe małe ilości, opinia publiczna dyskutuje i się ekscytuje, a naprawdę nikt nie wie - jak jest, jak ma być i co naprawdę myśli Rzeczpospolita.

Sama litera prawa urzeka dziś środowiska prawnicze.

Nie trzeba filozofować, nie trzeba się rozczulać, prawda też już ogon podwinęła, bo jak tu prawdę literami zapisać.

Problem powstał już dwadzieścia lat temu. Wtedy odrzucono zasady współżycia społecznego w PRL - i słusznie , wykreślono " w PRL" i do dziś nie wiadomo - gdzie szukać tych zasad, skąd się one biorą, bo ważne byłoby wiedzieć kto je wyznacza - sędziowie, wyborcy, czy kolejne rządy, jakże przecież różne.

W 1996 z kodeksu postępowania cywilnego wykreślono zapis:

 

Sąd powinien dążyć do wszechstronnego zbadania wszystkich istotnych okoliczności sprawy i do wyjaśnienia rzeczywistej treści stosunków faktycznych i prawnych. Sąd z urzędu może podejmować czynności dopuszczalne według stanu sprawy, jakie uzna za potrzebne do uzupełnienia materiału i dowodów przedstawionych przez strony i uczestników postępowania.

 

I teraz sąd tego nie musi, sąd jest arbitrem, tak zwana prawda obiektywna do nieba poszła, a proces jest tylko i aż kontradyktoryjny, jest ołtarzem procedury, i nikogo nie dziwi, że ktoś, kto ma rację przegrywa, choć racja jest nawet oczywista.

A co to jest litera? To tylko litera, którą ktoś, kiedyś napisał. Cynicznie mówiąc - Niemcy też tworzyli prawo, w Katyniu też każdy był osądzony.

Dwadzieścia lat temu przejęliśmy państwo ze starym prawem i hasłem zniesienia arbitralności wyroków i sądów na pasku władzy. Od pierwszych chwil rządzić miała litera prawa. Uczciwi tego nie zauważyli, bo nie chodzą do sądów, paradoksalnie więc gwarancje prawa posłużyły tym, których na ogół rewolucja wycina w pień w pierwszej kolejności, tworząc literę prawa, tyle że doraźną.

U nas nikt takiego prawa przejściowego nie wprowadził, bo woli politycznej nie było, więc i lustrację uchwalono w siedem lat po rewolucji i to na krótko, rozliczeń nie było, bo rozliczani albo chorzy, albo dowody spalili, albo się nie godzi, bo ludźmi honoru są.

Wszystko odbyło się w zgodzie z literą prawa i kto by tam nowego ducha szukał.

Więc duch, jak to duch - odleciał.

Została litera.

I sędziowie zostali - ani źli, ani dobrzy, bo nikt ich nie badał, przychodzą nowi, których uczą, że litera, litera i żadnych duchów, więc jak kowal do żelaza, tak sędzia do litery ma się nadać, jaki by nie był.

A tymczasem wokół nic nie jest jasne, wszystko zmienne, wszystko dozwolone.

Oto wódz lewicy, który przepraszał za komunizm - w majestacie liturgii wiedzie córę do ołtarza, więc chyba wierzący, choć wcześniej brak było danych. Oto jego poprzednik, z klęczek nie wstający - dziś pomstuje na ekshumacje, że za drogie, a motłoch radzi lać, jak to się wszędzie motłoch leje.

I jeden dobry, i drugi, a trzeci za stary na sąd, a czwarty władzę przejmował gorliwie, zanim zwłoki nawet rozpoznali, w "bulu" pozostając i "nadzieji", że jakoś to będzie.

I jest u władzy, i w sondażach króluje.

Nikt prawdy nie mówi - na przykładzie Pani Marszałek i wszystkich ministrów, o Panu Premierze nie zapominając. Tylko świadkowi nie wolno kłamać w sądzie, przynajmniej nazbyt jawnie.

A kogo świadek ma posłuchać - litery prawa czy obyczaju powszechnego i takiegoż dozwolenia?

Powszechnie krytykuje się wyrok na Breivika i brak rozumu Norwegów, że tak mało Breivikowi dołożyli. A u nas właśnie teraz wychodzą ci, których bez żadnego pomysłu wsadzono kiedyś na ćwierć wieku, z nadzieją, że sami się zmienią, bo Państwo tylko na jakiś czas usunęło problem drakońskimi wyrokami.

Jakoś nikt nie donosi, że Norwegowie nam się dziwią, że tak łatwo u nas na tak długo pójść do więzienia, chyba że się jest "niektórym", bo niektórzy nie wychodzą, bo nie wchodzą, jadąc na zawiasach, by powiedzieć to obrazowo, co w Norwegii nie do pomyślenia jest.

Jak się wydaje, dotknął Gowin sprawy ważnej.

Jak wyleci ze stanowiska - znak to będzie szczególny końcowego etapu walki z duchami.
Jak nie wyleci - to znaczy, że Premier ma inną kalkulację, a jaką - jak zwykle nie wiadomo...


I chciałoby się powiedzieć - wracaj duchu, bośmy Dziady.

W sam raz przed listopadem, choć listopad to dla Polaków niebezpieczna pora...







Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych