POLECAMY: wywiad z Witoldem Gadowskim o jego powieści "Wieża komunistów"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Postanowiłem sam ze sobą zrobić wywiad i bezczelnie zareklamować własną książkę.

Nigdzie się nie wyśpisz tak jak we własnym łóżku, nikt cię tak nie wkurzy jak rodzona żona i nikt tak ładnie cię nie pochwali jak ty sam – własnomyślnie. Wybaczcie tedy, ale stosując się do przywołanych zasad, postanowiłem sam ze sobą zrobić wywiad i bezczelnie zareklamować własną książkę.

Na półki księgarskie, ku zgryzocie salonu (mam nadzieję) i radości ludzi wolnych (z takich pozycji była pisana) trafiła właśnie skandaliczna (w swej prostolinijności i braku niuansów) powieść „Wieża komunistów”.

Dlaczego ją napisałem?

No dlatego, że tylko w takiej, beletrystycznej formie mogę opowiedzieć o kulisach tzw „transformacji gospodarczej” po  1990 roku, czyli – mówiąc prosto z mostu – o gigantycznej operacji zakamuflowania władzy i nabicia kabzy komunistycznych aparatczykom i ich rodzinom.

To aż powieść trzeba napisać, aby przekazać kilka tak oczywistych prawd?

Powieść ma swojego bohatera, swoje środowisko, swój rytm – to nie jest książka reporterska, ani tym bardziej publicystyczna. Do jej napisania dojrzewałem przez kilka lat. Obserwowałem, zapamiętywałem, słuchałem. Nie chcę, aby kluczem do zrozumienia Wieży” była doraźna polityka. „Wieża” jest prozą, mam nadzieje, że krwistą, momentami skandalizującą. To chyba pierwsza próba literackiego uchwycenia dzisiejszości i mechanizmów, także jednostkowych i psychologicznych, powstawania tego – dziś.

Dziennikarz, reporter szuka nowego języka, aby mówić o rzeczywistości, to dotychczasowy warsztat już nie wystarcza?

Być może wystarczyłby w normalnym kraju i w sytuacji gdy funkcjonuje zdrowy rynek mediów, w Polsce jednak doszło do wolnościowej zapaści, postkomunistyczny salon znalazł sobie tak wygodną reprezentację polityczną, że bez żadnej żenady, siłowo, zakneblował swoich krytyków. Stąd też reporter Gadowski przesiadł się na niepewny stołek Witolda Gadowskiego – literata. Prawdę mówiąc od jakiegoś czasu chciałem przesiąść się na to miejsce, zakosztować trudu terminowania w całkiem nowym rzemiośle. Tak się rozpędziłem, że kończę już kolejną powieść.

Czy obawiam się zimnego przyjęcia przez czytelniczą publiczność, kpin i oskarżeń o uprawianie grafomanii?

Nie obawiam się tego, od dawna prowadzę swojego bloga, na którym zamieszczam prozatorskie miniaturki – zawsze znajdzie się kilku „recenzentów”, którzy wrzeszczą o grafomanii, jednak kilka moich opowiadań zostało potem przedrukowanych w poważnych pismach i zyskało dobre recenzje. Życie nauczyło mnie porządnego opowiadania historii, znam ich setki – prawdziwych, ciekawych, podsłuchuję ludzi, ich sposób mówienia, myślenia – w ten sposób gromadzę spiżarnię, z której, jako  terminujący literat, mogę wyciągać rzeczy o jakich nie mają nawet pojęcia pisarze piszący wyłącznie o sobie i skupiający się na „cierpieniach niemłodego już Wertera” - kapitalnie napisał o tym w „Uważam Rze” Andrzej Horubała opisując warsztat i horyzont pisarstwa Jerzego Pilcha.

Z Pilchem miałem okoliczność w końcu lat osiemdziesiątych, gdy dopiero szukał drogi do konfitur i niczym specjalnym nie wyróżniał się w ówczesnym „Tygodniku Powszechnym”, a tu masz – o wieszcza się ocierałem i nawet o tym nie wiedziałem, i nawet tego nigdy nie słyszałem, jak jeszcze go słuchałem. Nawet więc, jeśli napiszą o mnie – grafoman! To zapytam czy czytali ostatnie utwory Gretkowskiej, Vargi, Piątka et consortes. „Grafoman” z ich ust brzmi jak szczere wyróżnienie.

Po co więc całe to pisanie, nowa moda na prawicy czy co?

Nigdy nie byłem przesadnym modnisiem, lubię porządnie opowiedziane historie. Napisałem więc książkę, którą sam chciałbym przeczytać, a skoro znudziłem się tym czekaniem, to sam napisałem taką rzecz. „Wieżę komunistów” otwiera znaczące, moim zdaniem, motto: „tym, którzy wiedzą jak jest, a myślą, że są sami”.

Ile w „Wieży” jest prawdy, a ile literackiej fikcji?

Powieść rozpoczyna scena tajemniczego spotkania głównego bohatera z niemieckim maklerem. Spotykają się w Dusseldorfie.

W Dusseldorfie spotkałem się z Josefem Tkaczickiem, człowiekiem, który jako pierwszy złożył doniesienie do prokuratury w sprawie największej polskiej afery gospodarczej. Opowiadał mi jak pieniądze z tego przestępstwa były lokowane w polskie media, biznesy – jak oficerowie, z dnia na dzień, stawali się krezusami. W „Wieży” jest także echo moich spotkań z generałami wojskowej bezpieki i z oficerami Mosadu.

Bardzo się ubawię widząc jak niektórzy „biznesmeni”, czytając „Wieżę”, lub słysząc o jej treści, poczują na plecach nieprzyjemny, zimny dreszcz. To rozkoszne - literacko opowiadać o tym, co miało zostać pod skórą, ukryte, uklepane, zapomniane.

Poczytajcie „Wieżę”, bo to powieść napisana serdecznym atramentem, prawdziwymi emocjami i doświadczeniami wieloletniego dziennikarza śledczego.

Kupcie ją także dlatego, że dzięki temu Gadowski zarobi parę groszy, a to już naprawdę popsuje humor dzisiejszym bonzom PostPeerelu.

Witold Gadowski

Polecamy blog Witolda Gadowskiego na portalu Stefczyk.info. Wszystkie wpisy - TU!

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych