Po ulicach islamskich stolic rozlała się rzeka nienawiści przeciwko Ameryce i innym państwom zachodnim. Nienawiści przeciwko zachodniemu pojęciu wolności, prymatu jednostki nad kolektywem, wyrzuceniem Boga z życia publicznego i zachodniemu modelu demokracji.
Oficjalnym powodem protestów i ataków jest dostępny w internecie dosć prymitywnie zrobiony film: „Niewinnosć muzułmanów”, w reżyserii egipskiego kopty Sama Bacile (był w więzieniu za malwersacje finansowe, obecnie mieszka w Kalifornii), przedstawiający w złym swietle proroka Mahometa, mówiący również o jego 9-letniej żonie. Oczywiście inną okolicznoscią jest rocznica zamachu na WTC w Nowym Jorku (11 IX), oraz uśmiercenie dronem (urodzonego w Libii) drugiego rangą dowódcy Al Kaidy w Pakistanie.
Prezydent Obama, przemawiając w Kairze w 2009 roku, ogłosił nową erę wielkiego otwarcia na kraje muzułmańskie, przepraszając za minione praktyki supermocarstwa, którego on został prezydentem informując o zakazie tortur i planach zamknięcia kubańskiego obozu GITMO.
Obama wychodził z założenia, że ukazując muzułmanom ludzką, przyjazną twarz i wyciągając dywan spod nóg latami popieranych przez US dyktatorów w tej części świata, zaskarbi sobie wdzięczność, autorytet i zaufanie. Następnie przez świat islamski przelało się zjawisko wolności nazwane „Arabską Wiosną”, upadały wspierane dotąd przez USA i zachód reżimy, czym zachwycały się main stream media w US, wybuchła wolność.
Było do przewidzenia, że w tych krajach w pierwszych demokratycznych wyborach zwyciężą dotąd trzymane krótko ruchy fundamentalistów islamskich, takich jak Bracia Muzułmańscy, czy Solafiści. Tak też stało się w najludniejszym państwie arabskim, Egipcie, gdzie prezydentem został lider Braci: Mohamed Morsi (inżynier, studia ukończył w Kalifornii).
Proces zdobywania władzy przez Braci przypomina sytuację przed rewolucją bolszewicką w Rosji, najpierw widzimy mniej radykalnych liderów (np. Kiereński), a następnie całą władzę przejmuje ugrupowanie, którego religią jest władza absolutna.
Egipt to 84 milionowy biedny kraj, w którym dochód na głowę mieszkańca nie przekracza 6,6 tys. $, kraj z 25% bezrobociem, który żyje z turystyki (w samym tylko 2010 r. Egipt odwiedziło 350 tys. Amerykanów) i amerykańskiej pomocy (ok. 2 mld $ rocznie). Kraj z ok. 10% mniejszością chrześcijańskich koptów.
Obama sponsorując usunięcie lojalnych amerykańskim interesom dyktatorów, naiwnie popierał tam nowy porządek demokratyczny. Ale demokracja to przecież nie tylko głosowanie populacji w wyborach. Demokracja to szacunek do autonomicznego współobywatela, to wreszcie przestrzeganie praw człowieka. Więc demokracja to nie nowe zasłony, demokracji po prostu nie da się zainstalować w krajach z dużym podciśnieniem religijnego fanatyzmu. Biedni ludzie w krajach islamskich niewiele mają, ale im są biedniejsi, tym bardziej wierzą w Boga, przemawiającego do nich ustami mułłów w madrasach i meczetach.
Ten moment zderzenia się Obamy z Historią przypomina sytuację prezydenta Jimmy'ego Cartera z 1979 r. i potraktowanie Shaha Rezy Pahlawi (ten zdołał uciec na Zachód), podobne do potraktowania przez Obamę prezydenta Egiptu Hosni Mubaraka, które to tylko rozzuchwaliło fundamentalistów i zachęciło do nowych protestów i akcji.
Rewolucje w historii mają miejsce nie w okresie największego dokręcania śruby, ale właśnie w okresie jej rozluźnienia. Problem zwykle powstaje, kiedy teoretycy i akademicy dorwą się do władzy, demontując zastany porządek i zderzając się z rzeczywistością uwalniają śpiące w społeczeństwach demony wytaczając w imię szczytnych celów morze niewinnej krwi.
Społeczeństwa na Bliskim Wschodzie nie mają szacunku do przywódców okazujących miękkość, słabeuszy, oni ocierają się o Boga, najpotężniejszy byt absolutny i będą mieli szacunek tylko dla takich liderów i takim liderom potrafią się oddać i zaufać. Nie chcą oni eksperymentować z zachodnim modelem demokracji, oni pragną zaprowadzić porządek w społeczeństwie według religijnych praw szariatu. Podobnie do ortodoksyjnych Żydów żyjących według praw Tory i regulacji Talmudu.
Praktycznie cały islamski świat Bliskiego Wschodu i Azji zapłonął nienawistnym ogniem przeciwko Ameryce i jej sojusznikom. Demonstracje połączone z atakami na ambasady amerykańskie, palenie i niszczenie amerykańskich szkół, sklepów, rozlały się na ponad 20 państw, od Egiptu, Libii, Tunezji, Sudanu, Libanu, Jemenu, przez Afganistan, Irak, Syrię, Turcję, Pakistan, Indie (Kaszmir), Bangladesz, Katar, Bahrajn, Nigerię po nawet Anglię, Niemcy i Australię. Na miejscu zniszczonej flagi USA, w kilku ambasadach, atakujący powiesili czarną flagę Al Kaidy. Najbardziej popularnym zawołaniem pozostaje: „Śmierć Ameryce!”.
Według międzynarodowego prawa i tradycji ambasada jest częścią macierzystego kraju, za której bezpieczeństwo i zewnętrzną ochronę odpowiada kraj, w którym się znajduje. Każdy atak, przy braku reakcji miejscowego rządu, na ambasadę innego kraju jest atakiem na terytorium kraju reprezentowanego przez tę ambasadę.
Największa tragedia rozegrała się w libijskim Benghazi, gdzie zorganizowana bojówka zaatakowała konsulat USA, w którym akurat przebywał 52 letni ambasador Chris Stevens (pochodzi z Kalifornii, studiował w Berkeley, w Libii od początku rewolucji). Zamordowany ambasador był, według pewnych źródeł, torturowany, a nawet zgwałcony. Zginęło jeszcze dwóch amerykańskich ochroniarzy i pracownik ministerstwa. Libijscy ochroniarze konsulatu podejrzani są o wspomaganie atakujących.
Wywiad dostarczył informacji na temat przygotowywanych demonstracji z okazji rocznicy 11 września, mimo to ministerstwo spraw zagranicznych (State Department) kierowane przez Hillary Clinton, nie zrobiło nic, aby zabezpieczyć swoje placówki, co więcej np. Marines chroniący ambasadę w Kairze, nie mieli pozwolenia na ostrą broń. Nie ogłoszono nawet stanu podwyższonej gotowości w zagrożonych placówkach, co przyczyniło się w dużym stopniu do śmierci amb. Chrisa Stevensa.
Protestujący żądają wyrzucenia Amerykanów ze swoich krajów, a nawet nawołują do ich zabijania. Obecne wydarzenia na pewno nie zasmucają liderów pokroju Putina czy prezydenta Syrii, Asada. Obama nie bierze odpowiedzialności za sytuację, zaatakował jednak swojego konkurenta do prezydentury Mitta Romneya, który wydał oświadczenie potępiające pasywną i przepraszającą postawę administracji ws. islamskich ekscesów i protestów. Jak zwykle murem za Obamą stanęły main stream media przypuszczając koszący atak na Romneya, jakby to jego polityka była winna sytuacji w świecie islamskim. W polityce amerykańskich wyborów prezydenckich doszło w tym tygodniu do pewnego przełomu: prezydent Obama przestał obwiniać za wszystkie niepowodzenia byłego prezydenta Busha na celowniku ustawiając republikańskiego konkurenta do prezydentury Mitta Romneya, w czym dziarsko sekunduje mu chór dziennikarzy.
Wypada się zastanowić jak ukazana nowa gniewna i nienawistna twarz wyznawców islamu będzie odbierana wśród europejskich gościnnych i tolerancyjnych do tej pory państw i społeczeństw Europy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/140256-bliski-wschod-plonie-smierc-ameryce-rewolucje-maja-miejsce-nie-w-okresie-najwiekszego-dokrecania-sruby-ale-wlasnie-w-okresie-jej-rozluznienia
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.