Paweł Burdzy z Tampy: Czekając na Izaaka. Może dokonać zniszczeń takich jak Katrina, która 7 lat temu zmyła Nowy Orlean

Fot. PAP / EPA
Fot. PAP / EPA

Nie widać go, ale wszyscy w Tampie go wyglądają. Ma imię biblijnego Izaaka (Isaac), ale wszyscy tutaj mają nadzieję, że skutki jego działań nie będą biblijnych rozmiarów. Na razie to burza tropikalna, która przeszła na południe od Florydy. Kiedy piszę te słowa po północy czasu miejscowego, obecność Izaaka przejawia się w lekkich porywach wiatru i padającym deszczem. Ale tego deszczu może dużo, dużo więcej nawet za parę godzin, co może spowodować prawdziwą powódź w Tampie i okolicach.

Może, ale nie musi. Jednak organizatorzy konwencji Partii Republikańskiej nie chcieli ryzykować. Uroczystość, której kulminacją ma być czwartkowe przemówienie oficjalnego już wtedy kandydata na prezydenta, Mitta Romneya, skrócono o jeden dzień. Poniedziałek rozpocznie się tradycyjnym uderzeniem młotka, po czym w wielkiej hali sportowej (kiedyś zwanej „Pałacem Lodowym”, bo grają tam swoje mecze… hokeiści Tampa Bay Lightings) tego dnia nie będzie działo się nic. W trosce o bezpieczeństwo – cztery dni skompresowano do trzech, głównie skracając przemówienia.

Druga Katrina?

Jeśli skończy się na solidnej ulewie w poniedziałek, to pół biedy. Ostatecznie Izaaka będzie można podciągnąć do kategorii – jak zażartował sobie Romney – „wiatrów, niosących zmiany”. Gorzej, że burza tropikalna po wejściu na ciepłe wody Zatoki Meksykańskiej może nabrać siły i zamienić się w huragan. I uderzyć na ląd gdzieś w paśmie stanów Luizjana, Missisipi, Alabama (w trzech stanach ogłoszono już stan wyjątkowy) a nawet na zachodni skrawek Florydy. I to jeszcze w czasie konwencji Republikanów, a wtedy… Kiedy będą latały w powietrzu powyrywane drzewa i zniszczone domy trudno będzie przedstawiać kandydata Romneya amerykańskiej publice przed telewizorami. Tym bardziej, że już pojawiły się spekulacje, że w przypadku, gdyby Izaak rzeczywiście uderzył na południowe wybrzeże, skutki mogłyby być katastrofalne. Jak napisał tygodnik „Forbes”, Izaak może dokonać zniszczeń porównywalnych do huraganu Katrina, który dokładnie siedem lat temu zmył Nowy Orlean oraz resztki popularności ówczesnego prezydenta George’a W. Busha. Poza stratami w ludziach i ich dobytku – jak zauważa tygodnik - huragan może zniszczyć znajdujące się na jego trasie przy brzegu liczne platformy wydobywcze ropy i gazu oraz rafinerie. A to z kolei spowodować drastyczne podwyżki cen energii.

Ale to wszystko „może”. Pomimo możliwych kaprysów natury, wśród tysięcy polityków, delegatów i aktywistów (przyjechało ich do Tampy nawet 30 tys.) Partii Republikańskiej panują świetne nastroje. Większość z nich bawiła się podczas trzygodzinnego powitalnego party, zorganizowanego w wielkiej hali sportowej w pobliskim St. Petersburg. W tym roku ludzie od Romneya bardzo zadbali o donatorów, bez których szczodrości, kampania Republikanina nie mogłaby się pochwalić wielkim osiągnięciem: po raz pierwszy w historii, urzędujący prezydent zebrał mniej funduszy wyborczych niż jego rywal.

Naprawdę, po raz pierwszy potraktowano nas tak dobrze

– zachwalał organizatorów restaurator z Teksasu, który nie szczędził grosza aby tylko pokonać Obamę. Jak na razie sztabowcy Romneya doskonale radzą sobie z tym, aby bardzo przewidywalna konwencja, stała się autentycznym przejawem entuzjazmu.

Jak Mitt Rona zneutralizował

Na pewno starali się, aby nie powtórzyła się sytuacja sprzed czterech lat, gdy na konwencji Republikanów nominujących sen. Johna McCaina robiono wszystko, aby nie dopuścić do głosu i kamer, kongresmana Rona Paula. W tym roku zastosowano metodę „kija i marchewki” zamiast konfrontacji. Naginając nieco reguły nie dopuszczono do oficjalnego wystąpienia kongresmana Paula – prawdziwego wodza „libertariańskiej rewolucji”, ale z drugiej strony uczyniono kilka gestów pod jego adresem. Uczestnicy konwencji zobaczą film o kongresmanie z Teksasu, a z mównicy przemówi jego syn, Rand Paul, senator z Kentucky (typowany na jego następcę, a nawet na kandydata na prezydenta w 2016 r.). Dodatkowo w programie partii uwzględniono kilka postulatów – jest m.in. obietnica powołania komisji prezydenckiej ds. zbadania kwestii możliwości powrotu do parytetu złota.

Ale niedziela należała w pełni do Rona Paula i jego zwolenników, którzy podczas trwającego sześć godzin wiecu na kampusie uniwersyteckim głosili pochwałę libertarianizmu. Najważniejsze: Paul nie udzielił nawet pół czy ćwierć-poparcia Mittowi Romneyowi. Chwalił za to osiągnięcia swojej kampanii – w prawyborach oddało na niego głosy dwa miliony osób i odbył spotkania na 33 kampusach studenckich. Do starych pomysłów – jak likwidacja Rezerwy Federalnej, cięcia wydatków na zbrojenia czy zakończenie przez rząd federalny tzw. wojny z narkobiznesem – dorzucił apel o obronę twórcy Wikileaks.

Ale to było też pożegnanie, bo po dwóch kampaniach (2008-12) i trzydziestu latach w Kongresie, Ron Paul przechodzi na emeryturę. Zaapelował do swoich zwolenników, aby walczyli dalej.

Nie powinniśmy popadać w depresję. Wiemy teraz więcej, niż poprzednio. To nie będzie łatwa jazda, ale mamy powody do optymizmu, że wiele zdołamy osiągnąć

– mówił do swoich wyznawców. Co ciekawe, Paul podkreślał, że libertarianie mają swoje miejsce w Partii Republikańskiej, mimo że partyjny establishment im nie sprzyja.

Znajdziemy się pod tym partyjnym namiotem, bo on stanie się nami. Jestem pewien, że to oni będą nas błagać i apelować do nas, abyśmy byli w partii

– przekonywał Ron Paul. Ale to już zadanie dla kolejnego pokolenia, które reprezentuje syn, sen. Rand Paul. W niedzielę przedstawiał swego ojca jako „największego obrońcę idei wolności w naszych czasach”. Wielu z zebranych liczy zapewne, że za cztery lata role się zmienią – i to starszy Paul przedstawi młodszego, ale na głównej scenie konwencji, jako kandydata Partii Republikańskiej na prezydenta.

Paweł Burdzy z Tampy

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych