Dziś polecamy państwa uwadze leksykon „Kibice i okolice”, wydawnictwa The Facto. Książka pokazuje futbol nie od strony boiska, lecz trybun. Bohaterami są kibice, traktowani z sympatią i z przymrużeniem oka.
Z książki można się dowiedzieć komu fanatycznie kibicował Osama Bin Laden. O dziwo był to klub ze zgniłego Zachodu, a konkretnie z Londynu. Podobno nawet w ukryciu Osama słuchał wszystkich transmisji z meczów, w których grała jego ukochana drużyna. Można się też dowiedzieć dlaczego kibic jest zazwyczaj prawicowy i patriotyczny. I gdzie na świecie są najniebezpieczniejsi fanatycy. Polacy oczywiście w czołówce, ale mają sporą konkurencję choćby w państwach dawnej Jugosławii.
Autor, Krzysztof Prendecki jest wrogiem słowa kibol. Pochodzi ono z Poznania, gdzie po prostu oznacza kibica. On sam kibiców dzieli na pikników, fanatyków(ultrasów) i chuliganów. Jest wrogiem tych ostatnich, ale uważa, że fanatyków niepotrzebnie się zwalcza. Bez nich widowisko piłkarskie traci doskonałą oprawę. A poza tym to ludzie żyjący piłką i kochający swoją drużynę na śmierć i życie, a nie chodzący na mecze od wielkiego dzwonu.
Poniżej fragment książki "Kibice i okolice" Krzysztofa Prendeckiego.
DLOS
***
Aaaaaaaby wyjaśnić rodzaje kibiców
Wszyscy jesteśmy kibicami, ale nie okłamujmy się, kanapowo-fotelowymi. Dla 95 proc. rodaków wylegiwanie się przed telewizorem stanowi najważniejszą rozrywkę w życiu. Jeśli gimnastykujemy, to tylko kciuk, przerzucając kanały TV. Kiedyś, kiedy jeszcze nie było pilotów, to sobie choć człowiek zaznawał ruchu. Sportów nie uprawiamy, chyba że łóżkowy, o ile jeszcze mamy z kim. Zaroiło się od kapciowych ekspertów. Kibice Adama Małysza zostali meteorologami, potrafią rozróżniać rodzaje wiatrów, które targają skoczkami, lepiej niż pogodynka Zubilewicz. Fani Kowalczyk stali się fizjoterapeutami, bez problemu po minie Bjoergen są w stanie rozpoznać, co dziś rano wzięła na astmę. A sympatycy Kubicy, nawet ci jeżdżący w zimie na letnich oponach, mogliby otwierać serwisy oponiarskie i wulkanizacyjne, bo na czym jak na czym, ale na doborze ogumienia znają się lepiej od tej zgrai cwaniaczków z mikrofonami przy buzi i słuchaweczkami w uszach.
Nie jest żadnym odkryciem stwierdzenie: „Kibicuje się tym, którzy akurat wygrywają”. Jak się okaże, że w piłce wodnej i w krykiecie mamy szanse na jakikolwiek medal, będziemy śledzić te dyscypliny z otwartymi japami. I oczywiście z czasem nabierzemy kanoniczej wiedzy połączonej z podejrzeniami, dlaczego nasi nie wygrywają – czy woda nie za bardzo chlorowana i czy prędkość odbijanej piłeczki właściwa. Jest jednak taka dziwna mniejszość pośród nas, która zamiast w weekend pasjonować się oglądaniem „Familiady” i dostawać paroksyzmów śmiechu od dowcipów Strasburgera, wybiera się na obiekt górnolotnie nazywany w naszym kraju stadionem. Spróbujmy podzielić występujące tam towarzystwo:
▪▪ „ultrasi” to ci, którzy „nadają koloryt szarej polskiej piłce”. Ubrani w barwy klubu, ze śpiewem na ustach i oprawami meczowymi (flagami na kijach, serpentynami, kartonami, balonami, racami i innymi takimi) powodują, że trybuny żyją podczas meczów. Polacy osiągnęli w tej dziedzinie poziom mistrzowski, zbliżony do Argentyny i Brazylii, podczas gdy nasi boiskowi reprezentanci są w tyle za Gabonem i Burkina Faso. Tylko czekać, jak w rankingu FIFA przegoni nas Trynidad i Tobago czy Brytyjskie Wyspy Dziewicze.
▪▪„aktywni”, czyli mówiąc prosto z mostu: chuligani. Chłopcy, którzy nie radzą sobie z nadprodukcją testosteronu i siłownię przedkładają nad czytelnię, a jak jadą do lasu, to zamiast koszyczka na grzyby biorą ze sobą ochraniacz na szczękę. Babci nie zamierzają odwiedzić, za wilka robią zwolennicy innej drużyny, a myśliwym jest policja, która nie wiedzieć czemu, stara się zapobiec „boksowi grupowemu”, czyli tzw. ustawkom.
▪▪ „pikniki”, czyli zwykli widzowie kupujący bilet na mecz jak do kina objazdowego czy peep show. Na mecz przychodzą z obowiązkową gazetą, którą wyściełają brudne siedzisko, aby nie ufajdać sobie „kościołowych” podni. Ich nieodłącznym atrybutem jest również dostarczanie organizmowi białka i kwasów tłuszczowych poprzez dziobanie prażonego słonecznika. Albo zapychanie się batonikiem Picnic, w końcu nazwa zobowiązuje. Kibic „piknik” to najczęściej kibic sukcesu, który gotowy jest zapłacić za bilet tylko wtedy, gdy drużyna wygrywa bądź przyjeżdża co zacniejszy rywal. Podział ten nie jest do końca miarodajny, gdyż może się zdarzyć, że w wyniku emocji na boisku (sprzedajny piłkarz, ustawiony sędzia, skorumpowany działacz) czy na trybunach (nieprofesjonalna ochrona, obraźliwe epitety przyjezdnych kibiców) całkiem grzeczny na co dzień „ultras” czy spokojny „piknik” mogą się przyłączyć do zakłócania spokoju. Możemy sobie także wyobrazić sytuację, że stadionowy miłośnik sportu walki zamiast dresu założy klubową koszulkę, będzie się cieszył, że drużyna zdobyła jakże ważne mistrzostwo, a nawet zaśpiewa jedyną frazę, którą zna na pamięć: „We are the champions – my friend”, a potem łłłyyyyeeeee…Jeszcze innym kibicem specjalnej troski jest kibic na imprezach typu Euro 2012. Fani na takich spędach różnią się całkowicie od ligowego schematu. Na początku trzeba wylosować bilet, co jest znacznie trudniejsze niż trafienie szóstki w totka. Jeśli jest się jednak przedstawicielem sponsora lub działaczem, znajomym czy rodziną osoby związanej z PZPN, to nasze szanse zaskakująco rosną. Wobec powyższego możemy być spokojni – pojedynczy chuligan, jeśli się znajdzie na stadionie, nawet nie wstanie z krzesełka, bo za jego plecami będą krzyczeć, żeby nie zasłaniał. Publika na meczach reprezentacji niczym specjalnie nie różni się od uczestników koncertu zespołu U Dwa, obserwatorów walk rycerskich na zamku w Golubiu-Dobrzyniu czy oglądaczy wyścigu kumoterek w Bukowinie Tatrzańskiej.
Agresja
W temacie „agresja” psycholodzy, biolodzy, prawnicy i inni tacy opublikowali już takie stosy papieru, że spokojnie zapełniłyby wszystkie punkty skupu makulatury w całym kraju. Promotorzy i recenzenci prac dyplomowych, widząc tytuł „Agresja wśród młodzieży coś tam, coś tam”, ziewają przeciągle. Jednakże opisując półświatek kibicowski, nie napisać o agresji, to tak jakby omawiając fenomen golfa, nie wspomnieć o kochankach Woodsa. Fundamentalne pytanie brzmi: Dlaczego się biją? W miesięczniku „To My Kibice!” z roku 2003 pod tytułem „Męski sport” kryje się uzasadnienie: „Cóż, mają takie hobby, a może lepiej łazić po skałkach bez asekuracji, jeździć otorem na złamanie karku, skakać głową w dół na elastycznej linie?
Dlaczego walczą? Przez lokalny patriotyzm. Miejscowości leżące blisko siebie w zasadzie nigdy nie darzyły się sympatią. Innym powodem jest duma. Żaden kibic nie pozwoli sobie na lżenie jego klubu oraz miasta”. W tym samym periodyku w 2009 r. pod wszystko mówiącym tytułem „A co w tym… złego?” znajdujemy kolejne argumenty: „Dziesiątki milionów ludzi na całym świecie zachwyca oglądanie mężczyzn, którzy z pasji oraz za pieniądze okładają się pięściami. Więc pytam, dlaczego w Polsce ludzi, którzy robią to samo, ale za »darmo« i »po cichu« uważa się za »odpady społeczeństwa« i stawia przed sądem???”.
Nie brakuje obrońców i prób zrozumienia tych zachowań. Publicysta Janusz Korwin-Mikke na swoim blogu pisze: „Ja natomiast dziękuję Bogu, że taką młodzież jeszcze mamy. Skorą do bitki i do wypitki. Dawniej tacy się pojedynkowali, ale teraz jest d***kracja, więc walą się kijami do baseballa. Zgoda: czasem przesadzą i zabiją. Ale to ta potrafiąca zabić młodzież – a nie absolwenci filozofii UJ – będzie bronić kobiet, dzieci i nas, gdy przyjdą muzułmanie, Ukraińcy, Niemcy albo inni tacy!”. A pisarz Ian Buruma, wykładowca w Bard College, pisze wprost na łamach „Dziennika”: „Kraje potrzebują bohaterów i lepiej, żeby toczyli oni swoje wojny na stadionach niż na krwawych polach bitwy”. Socjolog prof. Tomasz Szlendak: „Wyjaśnienie agresywnych zachowań mężczyzn odwołuje się do dwóch faktów: młodzi mężczyźni wchodzą właśnie na rynek matrymonialny (okupowany przez mężczyzn starszych) i pragną za sprawą ryzykanckich zachowań przypodobać się kobietom oraz – to ten drugi fakt – wywrzeć odpowiednie wrażenie na innych mężczyznach”. No jasne. Przecież nad górnym Orinoko Indianie Waika (szczep puszczański) z rozpierającą dumą pokazywali sobie blizny po bójkach. W tym celu trzeba dokładnie ogolić sobie łepetynę (równie dokładnie jak współcześni skini), aby szramy uwidocznić. Wszystko dla przypodobania się miejscowym Pocahontas. Bo łyse, to bardziej męskie, falliczne, a jeszcze zadrapane i poobijane, to ho, ho. A potem już tylko „za warkocz i do jaskini”. Zobaczmy jeszcze, jak to jest u naszych starszych braci w ewolucji. Antropolodzy odkryli, że nasi krewniacy, tj. szympansy, potrafią się pozabijać w walce o nowe tereny. A samice dybią na tych samców, którzy triumfowali w potyczce o supremację. Samice przyłączają się do zwycięzców! (Mam nadzieję, że za porównywanie człekokształtnych do kibiców małpy się nie obrażą). A weźmy takie świnie, bardzo inteligentne istoty z IQ wyższym od psa. Specjaliści od trzody chlewnej stwierdzili, że agresja jest spowodowana:
▪▪ zbyt dużym zagęszczeniem zwierząt,
▪▪ nudą – obgryzają sobie wtedy uszy i ogony,
▪▪ łączeniem w czasie tuczu dwóch grup warchlaków ustalających przez walki hierarchię w stadzie.
Ileż tu podobieństw. Choćby takie przepełnienie w miejscu zamieszkania, w popularnych blokowiskach. Znaczący przykład dotyczy sławetnego Le Corbusiera i jego „megajednostki mieszkaniowej” w Marsylii z 300 mieszkaniami dla ponad 1500 osób. Na nic się zdały sugestie lekarzy, którzy uważali, że z powodu ścisku mieszkańcy będą zapadać na choroby psychiczne. W Nowym Jorku badacze wykazali zależność: im wyższy budynek, tym większa przestępczość.
Podczas deszczu dzieci się nudzą, a podczas meczu – kibice. Z powodu braku w naszym kraju Iniestów, Forlanów czy Messich obserwatorzy spotkań piłkarskich, zamiast ziewać, próbują się czymś zająć. Walka o dominację w grupie też ma swoje znaczenie. Wystarczy wspomnieć o bitwach między Polakami na meczach reprezentacji. Wiedzą także o tym kibice Jagielloni Białystok i Paris Saint-Germain, którzy na własnej skórze doświadczyli, jak to jest, gdy zwaśnieni sympatycy tego samego klubu biorą się za łby. A już mecze reprezentacji Polski przeszły do historii jako areny walk bratobójczych. Roman Zielińki w swym pamiętniku pisze: „Podczas meczu Holandia – Polska w Rotterdamie holenderskie służby porządkowe rozdzieliły antagonistycznych Polaków”. Takiego rozeznania nie mieli czescy policjanci, którzy na meczu Czechy – Polska w Ostrawie nie mogli dać sobie rady z bijącymi się w swoim sektorze Polakami: „Bijeta se sami Polacy?” – zapytał rozpaczliwie funkcjonariusz, którego zszokowanie zacytował „Super Express”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/138553-tylko-u-nas-fragment-ksiazki-kibice-i-okolice-czyli-min-o-tym-dlaczego-kibice-sie-bija-i-komu-kibicuje-bin-laden