Tylko u nas. Fragment książki "Premier. Tajemnica poliszynela" wydawnictwa The Facto. Rzecz o tym, jak dobrym człowiekiem jest nasz premier

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. The Facto
Fot. The Facto

Polecamy dziś Państwa uwadze książkę, którą w czerwcu wydało wydawnictwo The Facto, pt. „Premier. Tajemnica poliszynela” autorstwa Znienacka. O tym kim jest Znienacek i o czym jest ta książka dowiecie się państwo od samego autora, złośliwie podszywającego się pod Znienacka. „Premier…” to świetne czytadło na wakacyjne upały oraz na jesienne słoty.

Od autora

Czy władzę można zagłaskać na śmierć? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że władza zagłaskiwana, wyczekująca samych pochlebstw, może zamienić się we własną parodię. I stać się śmieszna.

Bohaterem tej książki jest premier. Przyglądamy mu się oczami Znienacka – bliskiego współpracownika, który nie kryje swojego uwielbienia dla przełożonego. Znienacek w zamian za bezgraniczną lojalność otrzymuje od premiera prawo wstępu za kulisy władzy.

Przejęty wyróżnieniem zaczyna opisywać to, co widzi. Znienacek doskonale wie, czego się od niego oczekuje. Intuicyjnie wyczuwa, jak trzeba postrzegać rzeczywistość, aby nie stracić zaufania przełożonych. Obraz władzy, który wyłania się z jego opowieści jest obrazem pozbawionym jakiejkolwiek skazy, a entuzjazm, z jakim Znienacek odnosi się do premiera i jego ministrów, budzi rozbawienie. – Cóż za nieprawdopodobny lizus – pomyśli większość z nas. Czyżby?

A może Znienacek naprawdę istnieje. Może jego świat – choć przerysowany – aż tak bardzo nie odbiega od rzeczywistości. Pisząc tę książkę, często inspirowałem się mediami. Sposób, w jaki konstruowałem fabułę, był bardzo prosty, oglądałem kanały informacyjne, czytałem prasę – zwłaszcza popularne tygodniki opiniotwórcze, a potem dolewałem do tego więcej lukru i podkręcałem absurd. W rezultacie otrzymywałem obraz tak wysterylizowany, że aż groteskowy. Niejednokrotnie okazywało się jednak, że – pomimo tych zabiegów – wcale daleko nie uciekłem od świata realnego. Ten absurdalny świat gonił Znienacka i goni cały czas.

Kim jestem? Człowiekiem, który od dwudziestu lat zawodowo przyglądał się temu, co się dzieje w Polsce. I doszedł do wniosku, że nadszedł czas, aby ustąpić miejsca Znienackowi. Bo Znienacek jest lepiej dostosowany – to przecież człowiek bez właściwości, Zelig, który znajdzie swoje miejsce w każdych czasach i w każdej rzeczywistości.

Takich znienacków jest wielu, można ich znaleźć nie tylko w polityce. Są w mediach, wielkich korporacjach, na uczelniach, wszędzie. Dlatego niniejsza książka nie jest tylko opowieścią o premierze i jego dworzanach. Jest także przypowieścią o wielu z nas.

Na szczęście nie o wszystkich.

Opowiadanie Znienacka ujrzało światło dzienne w grudniu 2010 roku na popularnym serwisie społecznościowym Twitter. Twittera w Polsce szczególnie upodobali sobie dziennikarze, politycy i ci wszyscy, którzy chcą być uważani za dobrze poinformowanych. Nic zatem dziwnego, że właśnie tu zadebiutował Znienacek – insider głęboko ukryty w Kancelarii Premiera i ujawniający co tydzień swoim Czytelnikom kolejne informacje zza kulisów władzy.

Posty Znienacka spotkały się z życzliwym zainteresowaniem użytkowników Twittera. Trzeba tu podkreślić, że gdyby nie oni, ta książka z pewnością nigdy by nie powstała. Wszystkim Czytelnikom na Twitterze należą się za to ode mnie wyrazy wielkiej wdzięczności. Jest wśród nich mnóstwo wspaniałych ludzi, którzy są żywym dowodem na to, że rzeczywistość może być różnobarwna i wielowymiarowa.

Znienacek snuje swoją opowieść po dziś dzień. Książka, którą trzymają Państwo w ręku, jest oparta na tym, co ukazało się w sieci w 2011 roku. Kto chce poznać dalszy ciąg tej historii może w każdej chwili zajrzeć do Twittera. Być może na kanwie kolejnych odcinków powstanie druga część opowiadania.

A ja – na sam koniec – chciałbym podziękować jeszcze tym, którzy pomogli mi w wydaniu tej książki i od samego początku wierzyli w sens tego przedsięwzięcia. Oni wiedzą, o kim myślę.

Autor (podszywający się pod Znienacka)

 

***

1.

Proszę państwa, premier znów nie może zasnąć! Donośny komunikat z radiowęzła zatrząsł korytarzami kancelarii.

Właśnie kończyliśmy świąteczne przystrajanie gmachu: ze wszystkich okien uśmiechały się do przechodniów przyklejone do szyby aniołki, każdy aniołek miał twarz innego ministra. Funkcjonariusze BOR przymierzali czapki świętego Mikołaja. Tę radosną pracę przerwał nam dziki wrzask za oknem. Rzucamy aniołki i pędzimy na ulicę. Przecież premier nie może zasnąć.

Ledwie ich widać w ciemnościach. To rodzina, próbują uspokoić dziecko. Wstrętny bachor zamiast spokojnie spać, drze się wniebogłosy. Kapitan Sztama wyjmuje rewolwer. Kapitan odpowiada za bezpieczeństwo kancelarii. Jest bardzo skuteczny.

Rodzina na nasz widok zastyga w miejscu. Ojciec i matka natychmiast podnoszą ręce do góry. W tym samym momencie niemowlak znika w ciemnościach. Słychać tylko jego wrzask.

– Gdzie on jest? – kapitan Sztama przeczesuje trawnik.

Na bruku rozlega się tupot ciężkich butów, to funkcjonariusze BOR biegną nam na pomoc. Ustawiają się w trójszeregu, repetują broń, pompony na ich czapkach podskakują groźnie. Nagle bachor niespodziewanie milknie, zapada cisza.

– Co tu się wyrabia o czwartej w nocy? – słyszymy za sobą łagodny głos.

Nad wejściem do kancelarii zapala się lampa. Zgrzyt klamki, drzwi powoli się otwierają. Odwracamy się i dostrzegamy sylwetkę premiera. Jest ciemno, widać tylko obłoki pary, premier głęboko oddycha. Wyszedł na chwilę, zaczerpnąć świeżego powietrza.

Premier przechodzi przed szpalerem borowców, poprawia im pompony. Wszyscy wiemy, jak bardzo przywiązuje wagę do nienagannego wyglądu. Wzrok premiera przeszywa krzaki. Premier robi kilka zdecydowanych kroków naprzód, schyla się i już po chwili maluch kwili radośnie w jego ramionach. Rodzice spoglądają na premiera z ufnością, premier kołysze dziecko:

– Jak ma na imię? – pyta.

Rodzice zagryzają nerwowo wargi, najwyraźniej zapomnieli z wrażenia, to zrozumiałe.

Premier dyplomatycznie zmienia temat pogawędki. Rozmowa toczy się wokół przygotowań do świąt. Premier zdradza przepis na swój ulubiony barszcz z uszkami. Matka dziecka notuje wszystko na tablecie. Ojciec rejestruje spotkanie kamerą w telefonie komórkowym.

Tę spokojną, miłą wymianę zdań przerywa pisk opon. Tuż obok zatrzymał się samochód. Na jego burcie zauważamy logo największej prywatnej telewizji.

– Wracaliśmy właśnie z Sejmu i przypadkowo zauważyliśmy pana premiera – woła z oddali znany i lubiany reporter.

Dziennikarz bardzo prosi o kontynuowanie rozmowy:

– Nie będziemy przeszkadzać – obiecuje.

Makijażystka rozpyla puder. Premier chowa głowę w kołnierz:

– Jest zimno – tłumaczy.

Wszyscy wiemy, jak bardzo nie lubi eksponowania własnej osoby. Jednak media mają swoje prawa, a dla premiera wolność mediów jest kwestią fundamentalną. Kamery zostają dyskretnie uruchomione. Rodzice od razu pytają premiera o dopalacze. Premier zdradza szczegóły nierównej walki, jaką od lat toczy z handlarzami środków pobudzających.

Rozmowa w naturalny sposób przechodzi na problemy ze snem. Rodzice są zaskoczeni:

– Dlaczego nasz premier o tak późnej porze nie śpi? – rozlega się dramatyczne pytanie.

Premier wyjaśnia, że wiele rzeczy pozostało jeszcze do zrobienia:

– Nie wszystko, drodzy państwo, jest zapięte na ostatni guzik. Tak, tak – kiwa głową.

Rodzice nie dowierzają, chcieliby jakoś pomóc premierowi. Premier oddaje im dziecko.

Pożegnanie. Premier całuje panią w policzek, kobieta jest onieśmielona. Męski uścisk dłoni z jej małżonkiem. Oboje wsiadają wraz z ekipą telewizyjną do samochodu, wózek ląduje w bagażniku. Machają do nas zza szyby. Premier ich pozdrawia.

– Cóż za miłe spotkanie – wzdychamy.

Głośne klaśnięcie w dłonie budzi nas z letargu:

– Panowie, czas wracać do pracy. Za dwie godziny poranna operatywka – premier spogląda na zegarek. Po chwili w jego gabinecie zapala się światło. Premier wraca do obowiązków, kolejną noc będzie samotnie dźwigał swój krzyż.

 

* * *

 

Przed świętami miło zasiąść wieczorem przy biurku. Podelektować się codziennie nowym stosem życzeń od przyjaciół. Oto życzenia od byłego posła Ziemi Łódzkiej, a tutaj pozdrowienia nadsyła niezależny ekspert od polityki zagranicznej. Tu znany specjalista od wizerunku:

– Jak to miło z jego strony. Nawet nie wiedziałem, że on jeszcze żyje – myślę, przypalając cynamonowe cygaro. – O, jest nawet były producent telewizyjny. Ilu to człowiek ma znajomych – strząsam popiół do mosiężnej popielnicy…

Tę sympatyczną refleksję przerywa mi brutalne otwarcie drzwi na oścież. W progu stoi asystentka premiera, pani Bożenka. Dostrzegam w jej oczach przerażenie. Czyżby premier zasłabł?!!! Pani Bożenka z trudem łapie oddech:

– Śnieg! Śnieg pada! – pokazuje na okno.

Spoglądam we wskazanym kierunku. Za szybą, na gałęziach, na chodniku, na jezdni leży śnieg. Leży i się nie roztapia.

– Premier powołał Sztab Antykryzysowy. Za chwilę spotkanie – pani Bożenka wybiega z pokoju.

Na korytarzu spotykam rzecznika rządu. Jedna ręka w kieszeni, drugą niedbale podrzuca telefon. Mówię mu o śniegu. Rzecznik spogląda w okno i gwałtownie blednie – jest meteoropatą. Wsparty na moim ramieniu dociera do gabinetu premiera. Premier – jak zawsze – w bojowym nastroju. Zastajemy go pochylonego nad mapami barycznymi. Naprzeciwko biurka rozwieszona wielka mapa Polski z naniesionymi opadami. Najpopularniejszy telewizyjny prezenter pogody przedstawi nam za chwilę prognozy synoptyków. Teraz czeka skromnie pod paprotką. Zaczyna się posiedzenie. Premier długo wodzi wzrokiem po twarzach ministrów. Rozumiemy, że sytuacja jest poważna.

– Drodzy państwo, sytuacja jest poważna – potwierdza premier.

Głos z sali:

– Że też pod koniec roku musiało się nam coś takiego przytrafić.

Premier kontynuuje:

– Zima jest ciężkim przeciwnikiem. Zawsze uderza w najmniej spodziewanym momencie. Przekonali się o tym Niemcy pod Stalingradem i Napoleon pod Moskwą. Również my niejednokrotnie padaliśmy ofiarą pogodowych anomalii… – premier zawiesza głos. Przypominamy sobie los księcia Józefa Poniatowskiego, jego ostatnią szarżę nad Elsterą. Minister spraw wewnętrznych dyskretnie ociera pot z czoła. – …W roku 1979, na zimie stulecia wywrócił się Gierek – kończy swoją myśl premier.

Na sali milczenie. Po raz kolejny minister spraw wewnętrznych ociera pot z czoła.

– Propaganda sukcesu okazała się iluzją – ciszę przerywa nerwowe stukotanie dziesiątkami palców o blat stołu. – Ale za nami stoi potęga demokratycznego państwa. Nasz mandat nie zależy od aktualnej prognozy pogody – kończy premier.

Wzdłuż stołu przemyka świst ulgi. Premier zaprasza najpopularniejszego prezentera do przedstawienia najnowszych prognoz:

– Bardzo proszę, panie Tomku, niech pan wyjdzie spod paprotki.

Pan Tomek uśmiecha się telewizyjnie. Nabiera powietrza, wypuszcza, znowu się uśmiecha:

– Bardzo proszę, panie Tomku – ponagla premier.

– Dobry wieczór państwu. Sytuację nad Polską kształtuje głęboka zatoka niżowa znad Północnego Atlantyku. Niż przesuwa się w kierunku wschodnim – pan Tomek zatacza ręką wielkie kręgi na mapie. Premier niecierpliwie macha ręką:

– Do rzeczy, panie Tomku, do rzeczy…

Pan Tomek znów nabiera powietrza:

– Rozległy układ niskiego ciśnienia zasysa od południa wilgotną masę powietrza pochodzenia morskiego, które w zderzeniu z arktycznym powietrzem znad Skandynawii wywołuje niekorzystne odczucie zmęczenia.

Rzecznik ziewa, premier coraz bardziej zniecierpliwiony:

– Panie Tomku, proszę o konkrety. Jaka będzie pogoda w Polsce?

Pan Tomek drżącą ręką wyjmuje teleskopowy wskaźnik:

– Temperatury na Pomorzu Zachodnim będą się wahać od –3 stopni w Świnoujściu, poprzez –5 w Szczecinie i –7 w Koszalinie…

Bach! Premier uderza pięścią w stół:

– Śnieg! Co ze śniegiem?

– Śnieg pada. I będzie padać. Będzie lać! Do końca roku – pan Tomek chowa się za paprotką.

Premier marszczy brwi:

– Panie Tomaszu, jak pan może nam takie rzeczy mówić? Straciłem do pana szacunek. Proszę wyjść!

Pan Tomek wychodzi, wlokąc za sobą teleskopowy wskaźnik. Prychamy z oburzeniem.

 

* * *

Kancelaria Premiera opustoszała. Cały rząd i podlegli premierowi urzędnicy osobiście monitorują pogodę w każdym zakątku kraju. I choć to weekend, w niemal każdym polskim mieście znajduje się dziś specjalny wysłannik premiera do spraw walki z zimą.

Sam premier jako pierwszy dał wszystkim przykład i jeszcze w czwartek wyjechał do Sopotu. Zna te okolice jak własną kieszeń i nic się przed nim nie ukryje. Namawialiśmy go, żeby nie wyjeżdżał, ale przecież premier nie potrafi odpoczywać.

Mnie decyzja premiera rzuciła do Rzeszowa. Ucieszyłem się, bo nigdy wcześniej nie zdołałem dotrzeć do tego miasta. Pociąg z Warszawy jedzie tam niecałe 10 godzin.

– To nic takiego – uspokajał mnie premier. – Mnóstwo ludzi tak podróżuje, znajomy leciał z Warszawy do Los Angeles godzinę dłużej i przeżył.

Premier jest taki ludzki. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że linia do Rzeszowa nie będzie modernizowana w pierwszej kolejności. Przynajmniej do czasu, gdy w mieście nie powstanie odpowiednio duży stadion.

W pociągu miła, rodzinna atmosfera. Wszechogarniające poczucie bliskości nie ustępuje nawet w toalecie. Ludzie nie mają tu przed sobą nic do ukrycia. Uważnie słucham rozmów. Tematem głównym są oczywiście przygotowania do świąt. Pani z lewej nigdzie nie może kupić świeżego podgardla na pasztet. Jej sąsiadka narzeka z kolei na kiepską jakość ozdób choinkowych:

– Żarówki przepaliły się już pierwszego dnia – mówi.

Wszystko dyskretnie notuję. Premier bardzo prosił o przedstawienie mu ludzkich bolączek. Natychmiast będzie interweniował.

Za oknem kotłuje się śnieg, znów zadymka. Ale ludzie bardzo szczęśliwi. Są wyraźnie wdzięczni premierowi, że pomimo srogiej zimy, pociąg posuwa się naprzód, a oni zdołają wrócić do domu na święta.

Wśród gęstych pomruków zadowolenia, pojawia się pojedynczy frustrat. W świetle latarki lśnią jego długie, przetłuszczone włosy. Frustrat narzeka na brak ogrzewania w pociągu, złorzeczy.

– Bo zima jest, to jest zimno – słyszy ciętą ripostę. – Gdyby jeszcze ogrzewali, to udusilibyśmy się tu w czternaście osób.

Frustrat milknie jak niepyszny. Punktualnie po dziesięciu godzinach nasz pociąg dociera do Rzeszowa. Prosto z wagonu osobiście odbiera mnie wojewoda. Zmęczeni, ale szczęśliwi pasażerowie rozładowują tobołki na peronie. Dziękują wojewodzie, przekazują mu życzenia świąteczne dla premiera. Nie ma czasu na czcze egzaltacje. Prosto z dworca jedziemy na inspekcję. Najpierw budowa autostrady A4. Wojewoda zaprasza do baraku. Tu zostaje mi zaprezentowana makieta dwupoziomowego węzła. Węzeł w oryginalnym rozmiarze nie jest widoczny.

– Wszystko przykrył śnieg – kiwa ze smutkiem głową wojewoda.

Objeżdżamy centrum miasta. Panuje spokój. Ludzie chodzą po ulicach. Kawiarniane ogródki zapraszają do stolików. Wojewoda wydał polecenie, aby restauratorzy otworzyli parasole:

– Dzięki temu oszczędzimy na odśnieżaniu chodników – wyjaśnia.

No tak, budżet to sprawa fundamentalna.

– Na jezdni dużo śniegu – zwracam uwagę.

Wojewoda natychmiast łączy mnie w tej sprawie z komendantem policji. Ten melduje, że wedle jego wiedzy, wszyscy kierowcy wymienili opony na zimowe.

Jestem pod wrażeniem, ale drążę dalej, premier nalegał wszak na dociekliwość. Zapytuję o zapasy soli:

– Trzeba przygotować się na najgorsze – przekazuję słowa premiera.

W odpowiedzi jedziemy do najbliższej galerii handlowej. W miejscowym supermarkecie zostaję zapewniony, że zarówno zapasy soli jak i cukru są wystarczające. Wojewoda oprowadza mnie po galerii. Namawia do zakupów. Podziwiam liczbę sklepów.

– Zapasy czapek i szalików powinny pokryć zapotrzebowanie miasta – notuję w raporcie dla premiera.

Wszędzie dyskretnie zaglądam do toalet. Sprawdzam, czy w kranie jest ciepła woda. Premier jest bardzo wyczulony na tym punkcie. Na sam koniec wizyty koncert bożonarodzeniowy Adama Zwierza na scenie Estrady Rzeszowskiej. Opady atmosferyczne utrudniają mi dotarcie na dworzec. Na szczęście pociąg czeka na mnie na peronie.

– No, jest pan wreszcie – mruczy zawiadowca i natychmiast daje sygnał do odjazdu.

W środku nocy budzi mnie potężny huk. Krzyki dzieci i niesamowity fetor z toalety paraliżują mi myśli. Próbuję wyjść przez okno, ale jest zamarznięte. Okazuje się, że pociąg utknął w potężnej zaspie. Jestem wściekły, bo nie zdążę przekazać premierowi pomyślnych wieści. Na szczęście działają telefony. Łączę się z sekretarzem premiera, referuję sytuację. Będą konsekwencje!

Nad ranem docieram do Kancelarii Premiera. Na ulicach pusto. Wszyscy wyjechali na narty. Ale tutaj praca wre jak w ulu. Tłumy urzędników na korytarzach. Biegną z najnowszymi meldunkami ze stacji meteorologicznych. Pod oknem nerwowo krąży minister infrastruktury. Patrzy z niepokojem na padający śnieg.

W gabinecie premiera cisza. Premier siedzi przy laptopie. Za jego plecami wyczekuje grono doradców.

Klik, klik. Premier przegląda najnowsze wieści na portalach. Bach! – uderza pięścią w stół. Bach! Bach! – kolejne uderzenia.

Doradcy odskakują pod ścianę. Premier zrywa się na równe nogi i łapie za telefon. Wzywa pilnie ministra infrastruktury:

– Pociągi wymknęły się nam spod kontroli. Jeżdżą, jak chcą! Minister natychmiast wchodzi do gabinetu, jeszcze z telefonem przy uchu.

Premier żąda wyjaśnień. Jest wzburzony. Wie, że pasażerowie spóźnionych pociągów czekają na jego decyzje.

– Dlaczego nie obowiązują żadne rozkłady jazdy? – pyta premier. Ostrzega przed konsekwencjami. Grozi palcem.

Minister infrastruktury tłumaczy, że rozkłady jazdy zmieniane były do ostatniej chwili pod wpływem warunków atmosferycznych. Niestety, zawiedli podwładni, nie wszystkie informacje zostały przekazane pasażerom. Minister obiecuje znaleźć winnego. Premier się uspokaja.

 

* * *

Czekam na krótką rozmowę z premierem. Chcę mu przekazać raport. Ale premier cały czas ma urwanie głowy. Trudno mieć o to pretensje.

Na korytarzu spotykam niespodziewanie byłego wiceministra infrastruktury. Przyszedł oddać służbowy telefon. Chwilę rozmawiamy. Były wiceminister wie, że spaprał sprawę. Nietrudno było przewidzieć zimę i śnieg. Dostrzegam łzę w jego oku. Nie ma chyba żalu do premiera.

Późnym wieczorem pani Bożenka zaprasza mnie do gabinetu. Zastaję premiera przy stole, pochylonego nad mapą. Wokół grono doradców. Debatują nad tym, jak pomimo cięć budżetowych, uratować plan budowy autostrad.

– Oszczędności są priorytetem, ale słowa danego wyborcy lekceważyć nie można – naucza premier.

Bierze flamaster i rysuje nowy przebieg autostrady A4 koło Tarnowa. Zaoszczędzimy 15 kilometrów i kilkadziesiąt milionów złotych. Doradcy w milczeniu podsuwają kolejną mapę. Premier głowi się teraz nad obwodnicą Bolkowa. Flamaster w ręku. Szast, prast. Będą dwie jezdnie.

Dzwoni telefon. To oddzwania wicepremier. Premier pyta go o rosnące ceny ziemniaków. Wydaje stanowcze polecenie zapobiegania spekulacji w skupie. Premier opada wyczerpany na fotel. Nie spał już siedem nocy.

Skinieniem dłoni przywołuje mnie do siebie. Staję na baczność. Premier kiwnięciem głowy daje znak na spocznij. Po chwili wstaje i zaczyna krążyć po gabinecie. Kilkakrotnie podlewa paprotkę. Nerwowa atmosfera.

Przekazuję premierowi raport z Rzeszowa. Premier słucha na stojąco, podpierając podbródek. Twarz premiera rozdzierają troski. Widać, że bardzo trapi go los najsłabszych. Kilkakrotnie pyta mnie, czy ludzie dokarmiają ptaki.

Premiera nurtuje też problem zwisających sopli:

– Jak wiele gospodarstw domowych zagrożonych jest spadającym lodem? – pada pytanie, na które nie jestem w stanie odpowiedzieć.

Premier kiwa głową ze smutkiem. Wspomina, że gdy jako młokos pracował na dużych wysokościach, spadający sopel uderzył go z impetem w głowę.

– Zrobiłem się cały mokry… – wzdryga się premier.

– Od krwi? – załamuję ręce z przerażenia.

– Nie, od wody. Sopel ześlizgnął się po potylicy – premier obrazowo przeciąga długopisem po głowie – i wpadł mi za koszulę!

Tam rozpuścił się po kilku minutach. – Premier opowiada, że nabawił się wtedy wirusowego zapalenia pleców.

– Ale roboty nie przerwałem… – wspomina.

No tak, premier nigdy nie kończy rozpoczętego dzieła w połowie. Uścisk dłoni. Premier w kilku żołnierskich słowach dziękuje mi za raport. Kłaniam się, przed oczami mam lśniące buty premiera. Premier docenia profesjonalne podejście:

– Będę o panu pamiętał – mówi na pożegnanie.

Wychodzę z gabinetu na miękkich nogach.

 

* * *

Staram się zasnąć. Lśniące buty premiera nie dają mi spać. Nagle telefon. Dzwoni sekretarz premiera. Muszę zaraz przesłać dane o liczbie urzędników w administracji. Będą cięcia!

Zrywam się z łóżka. Nerwowo przeglądam spisy urzędników. W ostatnich dwóch latach zatrudniliśmy wielu profesjonalistów.

– Bez nich ciężko będzie nam naprawiać państwo – myślę, zarzucając płaszcz.

O szóstej nad ranem docieram do kancelarii. Premier wciąż pracuje. Na korytarzu wita mnie A., sekretarz premiera, człowiek, któremu zawdzięczamy porządek w administracji. Wchodzimy do gabinetu. Premier podlewa paprotkę. Ministrowie przyglądają się w milczeniu. Panuje atmosfera powagi. A. bierze do ręki spisy urzędników. Zwraca uwagę, że pozostało mnóstwo synekur po poprzednich ekipach.

– Trzeba je zlikwidować – mówi.

Włącza się premier:

– O nie, panowie. Żadnych czystek. Tylko merytorycznie.

Widać, że jest wzburzony.

Mamy twardy orzech do zgryzienia. Bo pan prezydent bardzo chciałby wreszcie zawetować jakąś ustawę, nawet dzwonił w tej sprawie do premiera. Premier zaproponował panu prezydentowi dwie ustawy do wyboru: o cięciach w administracji albo ustawę łowiecką przewidującą likwidację okresu ochronnego na młode żubry, tzw. „cielaczki”, jak mawia pan prezydent.

– I którą pan prezydent wybrał? – dopytujemy z niepokojem.

– Nie wiem. Jest niezależny – odpowiada krótko premier.

– A jeśli pan prezydent zawetuje nam cięcia?

– Trudno – rozkłada ręce premier. – Mamy konstytucyjny podział władz. Nic na to nie poradzimy. Niech każdy robi swoje – podkreśla.

Dla rozluźnienia atmosfery premier opowiada o meczu, jaki rozegrał z drużyną dziennikarzy „Faktu”. Rząd oczywiście wygrał. Wyrywamy sobie z ręki „Fakt”. Na zdjęciach głównie premier. W czarnej kominiarce i odblaskowej kamizelce. Podaje piłkę, drybluje, naciera na bramkarza. Robi wrażenie! Przywilej gry z premierem mają tylko wybrani. Grając z „Faktem”, premier dał do zrozumienia, jak bardzo docenia krytyczną rolę mediów.

Fragment książki "Premier. Tajemnica poliszynela". Wydawnictwo The Facto 2012.

DLOS

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych