Jeśli ktoś chce zostać nauczycielem, to nim zostanie. Bez względu na talent, dykcję, osobowość, język, którym się posługuje czy dysleksję

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. sxc.hu
Fot. sxc.hu

Minister edukacji Krystyna Szumilas zapowiedziała nowe standardy kształcenia nauczycieli. A może wcale nie nowe?

CZYTAJ WIĘCEJ: MEN chce zmienić kształcenie nauczycieli. Mają się lepiej opiekować uczniami i rozwiązywać problemy wychowawcze

 

Nacisk na praktyczność kształcenia nauczycieli to taki powracający od lat fetysz. Całe tabuny krytyków i pseudoznawców szkoły zarzucają studiom zbyt „teoretyczny” kształt. Co i rusz się słyszy, że młody nauczyciel jest „napakowany teoriami” i ma znikome umiejętności praktyczne. Standardem jest też indagowanie profesora pedagogiki, aby usprawiedliwił się z przygotowania kadr nauczycielskich.

Tymczasem trzeba odróżnić dwie sprawy. Pierwsza to fakt, że nauczycielem języka polskiego, historii, biologii czy matematyki nie zostaje się na wydziale pedagogicznym. Studenci studiują swoje dyscypliny wedle kanonu nauki, poznając dogłębnie tajniki swoich dziedzin i metodologię badań. Ci spośród nich, którzy chcą, mogą podjąć niejako równoległe studia uprawniające do nauczania w szkole. W ramach tych studiów są praktyki, ale przedmiotowe. Czyli kandydat na nauczyciela uczy się uczyć swojego przedmiotu. Praktyka w zakresie wychowania czy opieki nad uczniami w zasadzie nie wchodzi w grę. Najpierw hospitacje lekcji, a potem samodzielne prowadzenie pod okiem nauczyciela-opiekuna. I tutaj pierwszy zgrzyt.

Opiekę nad praktykantem sprawuje nauczyciel z danej placówki. Konsultuje, sprawdza, podpowiada – jednym słowem prowadzi nowicjusza. Niestety za zabawne wynagrodzenie. Najzwyczajniej symboliczne. Zdarzyło mi się, że nauczyciel nie chciał pieniędzy bo „wypełnianie tylu kwitów za taką sumę nie ma sensu”. No comments.

Druga sprawa to sami kandydaci na nauczycieli. Kształcący ich pedagodzy, starający się przekazać wiedzę o szkole i jej realiach, nie mają wpływu na to, kogo kształcą. Od lat chcąc być „na bieżąco” wykładam dla grupy składającej się z kandydatów na nauczycieli od matematyków po polonistów. Moje doświadczenie i wiedza pozwalają określić, kiedy aspiracje nauczycielskie danego studenta są uzasadnione, a kiedy mamy do czynienia z nieporozumieniem. No, ale co z tego? Wiedzę z wykładu można wykuć i zdać, a za praktykę odpowiedzialni są metodycy czyli specjaliści od nauczania danego przedmiotu.

Nikt zatem w praktyce nie weryfikuje kompetencji wychowawczych kandydata na nauczyciela. Nie znam przypadku, że jakiś student nie uzyskał uprawnień do nauczania, bo oblał praktykę. Nie zmieni tego również fakt zwiększenia liczby godzin praktyk szkolnych, bo nie o to idzie. Można nawet posunąć się do stwierdzenia, że o ile przedmiotów nauczają profesjonaliści, to cała grupa nauczycieli w zakresie złożonych kwestii pedagogicznych nękających polską szkołę to niemal w całości amatorzy. Oczywiście wieloletnia praca daje spore kompetencje wychowawcze, ale też krzywi, wypala i może utrwalać fatalne metody.

W tej chwili jeśli ktoś chce zostać nauczycielem, to nim zostanie. Zostanie nim bez względu na talent, dykcję, osobowość, język, którym się posługuje czy dysleksję. Nauczycielem w większości zostaje się z konieczności i nie z wyboru, raczej z jego braku.

Stażowanie w dowolnej szkole i u dowolnego nauczyciela mianowanego jest czystym rytuałem, którego zakres pani minister rozedmie w czasie. I tyle. Staż w złej fabryce pod okiem złego majstra nie jest dobrym stażem pracy. I nie ma co się łudzić, że cokolwiek się tu tak szybko zmieni.

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych