Było kilka minut po godzinie 14.00. Sobota 16 sierpnia 1980 r. Działaczka WZZ, pielęgniarka Alina Pienkowska krzyczy w Sali BHP w stronę Lecha Wałęsy: „Zdradziliście nas!!!”. To był moment krytyczny strajku. Najpierw, około godziny 13.30 dyrektor Stoczni Gdańskiej im. Lenina Klemens Gniech podpisał gwarancję, że każdy pracownik otrzyma 1500 zł podwyżki. Jednocześnie I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR Tadeusz Fiszbach udzielił gwarancji, że żaden ze strajkujących robotników nie będzie represjonowany. Komitet Strajkowy przegłosował zakończenie strajku.
Dokładnie o 17 tę decyzję ogłosił publicznie Wałęsa. Wstając od stołu w sali, zwrócił się do stoczniowców przez radiowęzeł:
Czy wszyscy mnie słyszą? Dajcie znać oklaskami [brawa]. Czy nikt nie będzie miał żalu i pretensji do mnie, jeśli ogłoszę, że strajk skończyliśmy? Czy mnie słychać? Czy kończyć? [brawa]. Delegaci i Komitet uważają, że mamy, co chcieliśmy. Dziękuję wam za wytrwanie. Że, jak obiecałem, wyjdę ostatni. Ja ogłaszam, że podstawowe sprawy zostały rozwiązane. Nadszedł moment zakończenia zmagań. Pozwalam do osiemnastej opuścić stocznię.
Ludzie rozeszli się, wzięli kombinezony i powoli szykowali się do wyjścia. Niemal w tym samym czasie dyrektor stoczni dziękował za spokój, porządek i dbanie o majątek stoczni. Żegnając się z reprezentacją strajkujących i stoczniowcami, mówił przez megafon:
Spotkamy się w poniedziałek wypoczęci i spróbujemy odrobić zaległości. Zrobię wszystko, żeby było zaopatrzenie, żeby była dobra praca.
Zebrał oklaski. W tym momencie ktoś zaintonował hymn narodowy. Wałęsa śpiewał przez megafon. W tym czasie, zaniepokojony sytuacją w Stoczni Gdańskiej Andrzej Gwiazda, pobiegł do swojego zakładu pracy – „Elmoru”, by poinformować załogę, że mimo „zdrady” stoczniowców należy kontynuować strajk. Nosił się także z zamiarem utworzenia Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego i zwołania spotkania delegatów strajkujących zakładów pracy w „Elmorze”. Później zakładowym „Żukiem”, m. in. razem z żoną Joanną, Marylą Płońską i Bogdanem Lisem, objechał jeszcze kilka najważniejszych zakładów wzywając do zjednoczenia wszystkich strajkujących załóg. Istniało bowiem zagrożenie, że wygaszenie strajku w stoczni pociągnie za sobą inne zakłady pracy. Stocznia była przecież najważniejsza. „Miejsce – miasto, gdańskie polis – ale jednocześnie polis wszystkich Polaków” – jak pisał Dariusz Gawin.
Sytuacja rzeczywiście wyglądała dramatycznie. Wydawało się, że strajk w stoczni jest nie do uratowania. Komuniści triumfowali. Zadowolony Gniech wrócił do swojego biura, wykręcił numer telefonu do ministra przemysłu maszynowego Aleksandra Kopcia i z satysfakcją zaraportował:
Wszystko poszło, jak się umawialiśmy… Tak… Skończony… Podpisaliśmy… Gładko… W poniedziałek przychodzą do pracy.
W tym czasie ktoś z tłumu przed budynkiem sali BHP zawołał: „Komitet Strajkowy »Lenina« zdradził ideały robotnicze!”. Próbowali protestować. wszystkim delegaci strajkujących zakładów pracy. W tym czasie Henryka Krzywonos krzyczała w stronę Wałęsy:
Sprzedaliście nas! Teraz wszystkie małe zakłady jak pluskwy wyduszą!.
W swoich wspomnieniach Droga nadziei Wałęsa przytacza relację jednego z robotników (Leona Stobieckiego), z którą nawet nie próbuje polemizować: „Wałęsa wstaje od stołu. Ogłasza przez mikrofon zakończenie strajku, podchodzi do drzwi, unosząc w górę zaciśniętą pięść, mówi do kolegów z WZZ: Zwyciężyliśmy! – Ci zaś zupełnie inaczej to widzą. Stałem ze Zdzichem Złotkowskim w głównych drzwiach wyjściowych [z] sali BHP na duży hall, gdzie jest szatnia. Kiedy było podpisywane porozumienie przy środkowym stole (były trzy rzędy stołów, cała grupa WZZ-etów i dyrekcji mieściła się przy jednym rzędzie stołów), sala była w połowie pusta. Lechu, widząc mnie i Zdzicha, podnosi ręce i mówi: Zwyciężyłem. – A ja mówię: – Ch... żeś zwyciężył. Ty żeś przegrał. Zobacz, co się robi na terenie Stoczni, masz pocięte kable, nagłośnienie jest porąbane siekierami, na murach wypisują tobie zdrajca, szpicel i cię opluwają. A jak wyjedziesz za bramę, to cię ukamienują. – Lecha zamurowało i pyta: Jezus, co ja zrobiłem? – A Zdzichu mu powiedział: – Co żeś zrobił, wszystkich nas sprzedałeś. Obroniłeś tylko siebie, twoją podwyżkę 1500 złotych. – A on mówi: – Co ja mam teraz zrobić? – Prawdziwy strajk w obronie małych zakładów, które dały ci poparcie, które stanęły w twojej obronie. – Lech wtedy mówi: – To pomóżcie.
Najgłośniej protestowali działacze WZZ i delegaci strajkujących załóg, którzy docierali do stoczni. Uważano, że w sytuacji rozszerzającej się akcji strajkowej w regionie i w kraju, mimo przegłosowania przez ogół Komitetu Strajkowego, Lech Wałęsa nie miał prawa zakończyć strajku.
Dlaczego to zrobił? Dlaczego zmarnował ogromną szansę, jaką był zgodny protest szesnastotysięcznej załogi stoczni i setek popierających nas zakładów pracy z całej Polski?
– zastanawiała się Anna Walentynowicz.
Z nadzieją patrzył na nas cały kraj, patrzył świat, a my? Co osiągnęliśmy? Dwie przywrócone do pracy osoby i parę złotych do kieszeni. Co z Wolnymi Związkami Zawodowymi?
Kiedy Andrzej Kołodziej – jeszcze przed poddaniem strajku – przypomniał Wałęsie, że stoi całe Trójmiasto, że jest okazja, żeby zalegalizować WZZ, ten zachrypiał:
Czego chcecie? Dyrektor więcej załatwił, niż żądaliśmy.
W pierwszym momencie ciężar kryzysowej sytuacji wzięła na siebie Alina Pienkowska, która z marszu przystąpiła do ratowania strajku. Naradzała się z najbliższymi – Bogdanem Borusewiczem, Anną Walentynowicz, Markiem Mikołajczykiem, Tadeuszem Szczudłowskim, Dariuszem Kobzdejem i Zdzisławem Złotkowskim. Szczudłowski rzucił w stronę Walentynowicz: „załatwiliście swoje sprawy, a co z resztą?”.
Czułam się jakby mnie ktoś spoliczkował
– wspominała Walentynowicz. Szczudłowski dobrze zapamiętał te dramatyczne chwile z 16 sierpnia:
Było wiele elementów wskazujących na to, że początkowa trzydniowa faza strajku w Stoczni Gdańskiej była kontrolowana przez SB i zakończona głosami tzw. delegatów wydziałowych. W rzeczywistości byli to miejscowi tajni współpracownicy SB i aktywiści PZPR, którymi pod pozorem konieczności podniesienia reprezentatywności Komitetu Strajkowego, za zgodą Lecha Wałęsy, wypełniono rano 16 sierpnia salę BHP. Po podpisaniu porozumienia, w atmosferze euforii z odniesionego sukcesu, oczywiście z głównym jego elementem »1500 zł dla każdego«, przystąpiono do wystawiania zagwarantowanych przez Wojewodę Gdańskiego Jerzego Kołodziejskiego »glejtów bezpieczeństwa« dla »przedstawicieli strajkujących« i tzw. osób wspierających strajk Na zewnątrz sali pod jej oknami i na placach wokół głośników wybuchły już ostre dyskusje, spory i protesty. Pytano: »Kto to jest Wałęsa? Jakim prawem on i ta zgraja popleczników dyrektora decyduje o nas?« Oskarżano: »Wyście załatwili swoje sprawy, a co stanie się z innymi zakładami, i które podjęły strajki na wasze wezwanie? Czy ma się powtórzyć scenariusz z roku 1970? Zakończenie strajku przez Stocznię Gdańską bez uzgodnień ze wszystkimi strajkującymi zakładami, to zdrada«. Postulowano: trzeba strajkować dalej, dopóki wszyscy nie załatwią swoich postulatów i żądań. Trzeba wywalczyć uznanie Wolnych Związków Zawodowych, które będą stać na straży, wywalczonych praw, bo komuniści, to co dziś dadzą, jutro zechcą odebrać. Niestety niewiele też pomogły wezwania do dalszego prowadzenia strajku pojedynczych osób stojących przy bramach. Za przykładem ubezpieczonych glejtami kapitulantów, gros robotników opuściło zakład. Tylko dzięki rzeczowej agitacji bohatera z Grudnia ‘70 Kazimierza Szołocha oraz takich działaczy WZZ jak Jan Zapolnik i Anna Walentynowicz, a także niemalże rozpaczliwym apelom Ewy Ossowskiej i Janusza Sobótki wygłaszanym przez jedyny czynny jeszcze głośnik przy bramie nr 2, pozostało w stoczni około 800 osób. Byli to przeważnie młodzi ludzie na ogół mający wcześniej kontakty z ROPCiO, RMP i WZZ a więc już znacząco uświadomionych społecznie i politycznie.
Po chwili Pienkowska chwyciła Walentynowicz ją za rękę mówiąc: "Ogłaszamy strajk solidarnościowy”. Najpierw pobiegły w kierunku bramy nr 3 Stoczni Gdańskiej im. Lenina, skąd tłum stoczniowców z wydziału kadłubowego kierował się na dworzec PKP Gdańsk Stocznia. Zamknęły bramę wejściową. Pienkowska, stojąc na jakiejś plastikowej beczce, wezwała robotników do kontynuacji strajku.
Pamiętam do dziś ten widok: tysięcy ludzi na moście wychodzących ze stoczni
– relacjonowała przed laty Pienkowska.
Wymusiłam na strażnikach zamknięcie bramy i zaczęłam mówić, że strajk przy drugiej bramie został przedłużony i nawoływałam do solidarności z kolegami. To poskutkowało – tłum cofnął się od wyjścia. Oczywiście znalazło się trzech panów z teczkami pod pachą krzyczących »Wychodzimy!«, ale zostali wykopani za bramę.
Później obie działaczki WZZ rozbiegły się do poszczególnych bram stoczniowych (nr 1 i 2), ale tam sytuacja była w miarę opanowana. Walentynowicz dobiegła do bramy nr 1, wychodzącej na Stare Miasto. Tam spotkała zdezorientowanego Wałęsę, szarpnęła go za rękaw, chciała przemówić. Stanęła na akumulatorowym wózku i przemówiła do robotników. Oznajmiła, że właśnie proklamowano strajk solidarnościowy. Obserwujący ją TW ps. „Antoni” (gdański literat Stanisław Załuski) napisał w doniesieniu, że Walentynowicz krytykowała opuszczających stocznię robotników. Miała też wyznać, że „w tej chwili wszystkie wywalczone przez Wałęsę postulaty są świstkiem do podarcia”. Później znów pobiegła pod bramę nr 2. „Stoczniowcy!” – wołała – „Dyrektor, jak szczur z tonącego okrętu uciekł ze stoczni. Teraz tylko my jesteśmy odpowiedzialni za nasz zakład pracy. Proponuję zamknąć wszystkie wydziały tam, gdzie jest to możliwe i przynieść klucze do Sali BHP, do Komitetu Strajkowego. Proszę też, żeby we wszystkich miejscach, w których mogłoby dojść do prowokacji, dyżurowali przez cały czas trzyosobowe patrole”.
O zakończeniu strajku przypominał w tym czasie dyrektor Klemens Gniech w specjalnym oświadczeniu kolportowanym na terenie stoczni. W zakładzie z kilkunastu tysięcy strajkujących pozostało jedynie niespełna tysiąc robotników. „Wszyscy szli jak gdyby rzeka płynęła, ten widok i ta obojętność załogi pozostała głęboko w mej pamięci” – wspominał w 1980 r. Edmund Soszyński z Wydziału S-4 Stoczni Gdańskiej. Na szczęście część z nich zawróciła. Wieczorem w stoczni było około tysiąca osób.
Ziarno zostało zasiane
– powiedziała wówczas Walentynowicz. Ludzie WZZ i RMP ocalili protest.
Bramy stoczniowe są zamknięte, na płotach i murach siedzą stoczniowcy. Ponadto zauważono dwa transparenty. Jeden z nich znajduje się na murze między bramą nr 3 a halą stoczni. Transparent ten znajduje się na wysokości ok. 3 metrów. Wykonany jest na szarym papierze, litery o wysokości ok. 0,5 m. Treść napisu: «My z ludem, lud z nami, my stoczniowcy się nie damy»
– raportowała bezpieka. To była klęska komunistów. W kronice gdańskiej MO i SB czytamy:
Znaczna część stoczniowców opuściła teren zakładu. Pozostała grupa około 1200 osób na czele z B. Borusewiczem A. Walentynowicz zorganizowała wiec i nawoływała do kontynuowania strajku. Wałęsa jednoznacznie oświadczył, że sprawę strajku uważa za załatwioną. Borusewicz i Walentynowicz oraz Szołoch wraz z grupą postanowili nadal strajkować, zarzucając Wałęsie zdradę. terenie Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni dostarczono ło 500 sztuk ulotek »Ruchu Młodej Polski« nawołujących do rozwijania strajkowej. Do stoczni przy był B. Borusewicz. Przemawiając z Kołodziejem zebranych, nawoływali do kontynuowania strajku aż do całkowitego zwycięstwa. Powiedział Wałęsie, że rezygnując ze strajku, popełnił duży błąd. L. Wałęsa pod presją przyłączył się do strajkujących i pozostał na stoczni.
Anna Walentynowicz udała się do Gdańskiej Stoczni Remontowej, której załoga była oburzona decyzją Komitetu Strajkowego Stoczni Gdańskiej o zakończeniu strajku.
Podeszliśmy do bramy, którą stoczniowcy nie tylko zamknęli, ale zaspawali. Kiedy się zbliżyliśmy, oni do nas: – Wy zdrajcy, łamistrajki! Wyzywali nas od najgorszych. Bałam się, że posypią się kamienie. W ogóle nie chcieli z nami rozmawiać
– wspomina. Będąc kobietą, w dodatku ze „zdradzieckiej” Stoczni Gdańskiej, nie była w stanie od razu poderwać załogi „remontówki”. Strajk został wprawdzie podtrzymany, ale nieufność do tych „z Lenina” na jakiś czas pozostała. Świadek tamtych wydarzeń, Krzysztof Wyszkowski wspominał:
Pamiętam ówczesny niepokój Anny i jej próby docierania do robotników Stoczni Remontowej przez zaufanych kurierów. Wszystkie działania pozostawały bez skutków. Kierownictwo strajku w Stoczni Remontowej nakazało zaspawanie bram łączących ze Stocznią Gdańską i zakazało jakiejkolwiek łączności pomiędzy załogami. Wówczas Anna znowu zdecydowała się na zdecydowane działanie. Pod bramę »remontówki« podjechała na wózkach akumulatorowych delegacja MKS. Najpierw przemówił Wałęsa. Zza bramy odezwały się tylko gwizdy. Wtedy na dach wózka weszła Anna. Nie pamiętam ani słowa z tego co mówiła. To, co wówczas się stało było ważniejsze od wszelkich słów. Stałem obok wózka i patrzyłem na Annę, a po plecach przechodził mnie dreszcz i do oczu napływały łzy. Nigdy nie przeżyłem równie wstrząsającego wydarzenia i nigdy nie wyobrażałem sobie, że coś podobnego może się w ogóle wydarzyć. Na dachu wózka stała drobna kobieta przemieniona w potężną skoncentrowaną energię. Była to energia tajemnicza, zapewne dostępna tylko kobietom, ale tylko obdarzonym wielką moralną siłą i absolutnym poczuciem przeznaczenia. Siła jej krzyku, natężenie emocji, gwałtowna – tragiczna i heroiczna – wyrazistość przygiętej w kolanach sylwetki była tak wielka, tak wspaniała i sugestywna, że aż straszna. Strach było wziąć na swoje sumienie odmowę wobec jej wezwania. Po drugiej stronie bramy panowała cisza. Anna zeszła z wózka i nie byłem pewien, czy ma poczucie zwycięstwa. A następnego dnia rano biegną do Sali BHP młodzi chłopcy i krzyczą: »remontówka idzie!«. I to był widok godny historycznych legend – przez most zwodzony z rozwiniętymi sztandarami maszerowały karnie uformowane szeregi w niebieskich kombinezonach”.
Pomimo publicznie formułowanych wobec Wałęsy oskarżeń o zdradę i pretensji związanych z zakończeniem strajku, zdołał on uratować swoją pozycję i stanął na czele Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, który jeszcze tego samego dnia późnym wieczorem ukonstytuował się w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Cytowany już wcześniej Aleksander Kopeć zapisał w swoim pamiętniku:
Moim zdaniem był to przełomowy moment w życiu L. Wałęsy: postanowił zerwać współpracę z SB, postanowił służyć kolegom robotnikom i związkowcom, a później etosowi »Solidarności«.
Ale w środowisku WZZ nie było aż takiej pewności, co do Wałęsy…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/138073-slawomir-cenckiewicz-dzieki-bohaterskim-kobietom-z-wzz-wybrzeza-narodzil-sie-strajk-solidarnosciowy-i-powstala-solidarnosc