Felieton ukazał się na portalu SDP.PL - POLECAMY!
Wysłuchałem wywiadu z zasłużonym sprawozdawcą sportowym. Pochwalił się, że był na 11 olimpiadach, a „obsługiwał” ze dwadzieścia. Po czym przez mniej więcej 11 minut wypowiadał banały i wielokrotnie powtarzane „mądrości o sporcie”.
Skąd ta nieporadność sprawozdawców? Najwyraźniej odwróciły się role. Kiedyś sportowiec to był osiłek z niezbyt rozgarniętą gębą. Dziś przyjemnie jest słuchać właśnie sportowców – Majewskiego, Małysza, Błaszczykowskiego, Hołowczyca czy Langa. Gorzej z dziennikarzami. Oni ufają swojej wiedzy fachowej. Ale opanowanie wiedzy o metrach, sekundach i kilogramach to za mało. Trzeba się przygotować do rozmowy, zastanowić o co pytać, by nie powtarzać ciągle tego samego. Dziennikarz da szansę swojemu rozmówcy, jeśli zapyta o coś nowego. Można. Wcale nie trzeba wałkować i powielać tego, co już wszyscy wiemy. Aby zainteresować pytaniem sportowca, zwrócić uwagę słuchaczy, trzeba po prostu pomyśleć wprzód, nie liczyć na spontan i domniemany własny wdzięk. Inaczej kończy się to mizdrzeniem i banałem.
Oczywiście sprawozdania są różne. Np. relacje z ciężarów prowadzone były niby spokojnie, ale z napięciem i to zupełnie bez krzyków, którymi partacze zastąpić chcą zawodową indolencję.
Kochać sport można dwojako – albo uprawiając go nawet bardzo amatorsko, ale w miarę możności codziennie albo mówiąc o nim pięknym słowem. Wprawdzie Parandowskiego, chłopaki, nie dogonicie! Przynajmniej jednak poczytajcie sobie tego też olimpijskiego medalistę i mistrza polszczyzny.
Mniej komunałów i wyświechtanych zbitek językowych! Odsłuchujcie własne relacje. Można je sobie nagrać. Może to pomoże?
I te miny! Po co! Można być łysym, chudym albo grubym. Widz jest w stanie zaakceptować nawet potwora, byleby miał coś do powiedzenia i nie był sztuczny. Niestety obserwujemy mizdrzenie się objawiane w formie skrzywienia imitującego uśmiech albo demonstrowany ubaw po pachy z własnych pseudo-dowcipów i porównań. To tak jak z facetem, który opowiadając kawały, mimo że jeszcze nie skończył, a już się zarykuje.
Telewizyjny ekranowiec witany winien być na zasadzie „gość w dom – Bóg w dom”. Tymczasem często to intruz, włamujący się nachalnie, zupełnie nieproszony. „Spieprzaj dziadu” – chciałoby się powtórzyć za klasykiem. Ale intruz i tak nie usłyszy.
Wolałbym z Londynu słuchać kilku wybranych głosów sprawozdawców, komentatorów, do których bym się szybko przyzwyczaił i w sposób wiarygodny słuchał. Taki odbiór pozostawia coś w pamięci. Inaczej to tylko naprzykrzający się szum. Zgiełk, który przechodzi obok. Psu na budę kosztowne widowisko, które niczego naprawdę ważnego w pamięci nie zostawi.
A przecież sport to nie tylko zdrowie fizyczne. Sport to lekarstwo na skołataną psychikę. Brzęczymuchy tego nie załatwią, ARTIFICIAL – to po angielsku – sztuczny.
Agnieszka Radwańska na pewno porozmawiałaby po klęsce, którą przeżyła. Ale musi mieć z kim. Może wywiady ze sportowcami powinni (przynajmniej na początek od czasu do czasu) prowadzić właśnie nie tzw. dziennikarze sportowi. W końcu najlepszą rozmowę na Euro 2012 – jaką usłyszałem – przeprowadziła Monika Olejnik ze Zbigniewem Bońkiem. Myślę, że znaleźliby się i inni chętni - np. Karnowscy, Kłopotowski, Rolicki, Wierzyński lub Ziemkiewicz. I nie byłoby to ple ple.
SPORT JEST NAPRAWDĘ WSPANIAŁY!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/137727-brzeczymuchy-londynskie-skad-ta-nieporadnosc-sprawozdawcow-najwyrazniej-odwrocily-sie-role