Czekając na przesłanie Cerkwi i Kościoła: chrześcijaństwo nie może oznaczać naiwności, zgody na manipulację i fałsz

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Jak wynika z naszej sondy - i nie tylko, także z licznych listów do redakcji - zapowiedziane na 17 sierpnia podpisanie przesłania Cerkwi i polskiego Kościoła do narodów polskiego i rosyjskiego budzi duży niepokój wielu środowisk. W ogromnej większości środowisk bliskich Kościołowi.

Szanując intencje Kościoła, uważam, że decyzja o przygotowaniu i podpisaniu przesłania jest bardzo ryzykowna. Przede wszystkim dlatego, że współczesna Rosja, stosunki polsko-rosyjskie, Cerkiew prawosławna oraz liczne postaci funkcjonujące na styku Wschód-Watykan to strefa cienia, szara  strefa, nasycona aktywnością dawnych i obecnych służb specjalnych. Trudno tu rozróżnić co jest uczciwą intencją wypływającą z wiary, a co misterną grą służb specjalnych i ich agentury (lub wręcz oficerów kadrowych). Człowiek rozumny wie, że to nie jest dobry grunt na zbyt śmiałe gesty, wymagające wiarygodności i zaufania, wręcz zawierzenia. Tym bardziej, że ta strefa cienia ma swoje źródła w najbardziej szatańskim z totalitaryzmów.

Do tego współczesna Rosja to kraj, który swojej historii nic a nic nie przetrawił. To nie są zdenazyfikowane Niemcy z lat 60.

Chrześcijańskie wezwanie do miłości bliźniego nie może być odczytywane jako wezwanie do publicznej ślepoty, jako rezygnacja choćby z próby rozeznania, kto jest kim. Przypadek Tomasza Turowskiego pokazuje nam, że nasza ostrożność znajduje twarde potwierdzenia.

Jeżeli Kościół polski chciał odpowiedzieć na gest ze strony Patriarchatu Moskiewskiego w postaci wizyty prawosławnych mnichów z klasztoru św. Niła Stołobieńskiego na wyspie Stołobnoje koło Ostaszkowa na Jasnej Górze - mógł odpowiedzieć gestem o podobnej randze. Małymi krokami trzeba iść do przodu. Duże skoki grożą pułapką.

Zwłaszcza, że wizyta patriarchy Cyryla zostanie wpisana w polityczne zamówienie na "pojednanie", które - obawiamy się - jest de facto początkiem, albo kolejnym krokiem w kierunku ponownej wasalizacji Polski. "Pojednanie", które próbuje się budować na śmierci śp. Lecha Kaczyńskiego - całkowicie zarzucając przy tym jego wschodnią politykę - politykę solidarności z małymi narodami dawnego imperium.

Ale poczekajmy. Ufajmy biskupom, ufajmy, że wiedzą co robią. Ufajmy w Bożą Opatrzność.

W wywiadzie dla KAI arcybiskup Józef Michalik, przewodniczący Episkopatu Polski, ostro, moim zdaniem zbyt ostro, ocenił także wysiłki obozu dążącego do prawdy w sprawie Smoleńska:

Dialog z naszymi Kościołami nie ma nic wspólnego z polityką przeciwników porozumienia i zaczął się znacznie wcześniej niż zaistniała katastrofa pod Smoleńskiem. „Smoleńsk” jest tragedią samą w sobie. Tragedią niezwykle bolesną w wielu wymiarach i dla licznych osób, środowisk i całego narodu. Wydarzenie takiej miary powinno się traktować w kategoriach symbolu a nie w kategoriach politycznego interesu.

Co do tego konkretnego pytania: po pierwsze powiedziałbym, że człowiek mądry w takiej sytuacji opiera się na faktach a nie na teoriach, zaś człowiek sumienia rozważa każde słowo i troszczy się, aby nie naruszało prawdy. Żeby o kimkolwiek, największym nawet wrogu, powiedzieć tak mocne słowa, trzeba znać fakty, mieć pewność. Tymczasem tej pewności nie ma. Dlatego ci, którzy posługują się takimi teoriami i hasłami robią sobie i tragedii smoleńskiej największą szkodę! I to trzeba im powiedzieć: robią krzywdę tragedii smoleńskiej, bo na tym etapie trzeba ograniczyć się do poszukiwań i badań. Można mieć postulaty, żądać powołania takich czy innych międzynarodowych komisji i dochodzeń, ale dopóki nie przyniosą one efektów, nie wolno używać zbyt mocnych słów, bo w ten sposób robi się krzywdę prawdzie i w niewłaściwą stronę ukierunkowuje się ból osób oraz myślenie całego społeczeństwa.

Trzeba też pamiętać, że w katastrofie smoleńskiej nie zginęli przedstawiciele jednego tylko nurtu politycznego, ale różnych środowisk. Pamięć ofiar Katynia chcieli uczcić wszyscy. W tej sprawie trzeba lać oliwę na wzburzone morze, nie zaś dolewać ją do ognia.

Nie zgadzam się stanowczo z głosami, które twierdzą - na razie po cichu - że to cios w plecy obozu prawdy smoleńskiej. Warto wsłuchać się w wezwanie do słownej ostrożności, warto przyjąć je także do siebie. Ale trzeba też powiedzieć, że abp Józef Michalik popełnia jeden, zasadniczy błąd: posługuje się bowiem w sprawie Smoleńska alternatywą "symbol - kategoria politycznego interesu". Smoleńsk nie jest ani jednym, ani drugim. Jest tragedią wciąż niewyjaśnioną, jest także najważniejszym jak dotąd testem dla Polaków w XXI wieku. Smoleńsk jest pytaniem o naszą przyszłość, o naszą małość - lub wielkość.

Warto to podkreślić: Smoleńsk nie jest żadnym symbolem - jest rzeczywistością bardziej wszechobecną w Polsce niż się nam wszystkim wydaje.

Prawda, pamięć Katynia chcieli uczcić wszyscy. Niestety, nie wszyscy chcą wiedzieć, jak i dlaczego zginął urzędujący prezydent Polski.

Chrześcijaństwo nie może oznaczać naiwności, zgody na manipulację i fałsz. Czują to nawet słabo wykształceni katolicy. Dlatego tak wielu z nich popiera starania o prawdę smoleńską. Intuicyjnie wyczuwają, że bez prawdy o Smoleńsku - a tej prawdy nikt nam nie da, jeżeli jej sami nie wyrwiemy - utopimy naszą przyszłość w gęstym bagnie. Bo oni kłamią w twarz, i porzucili prezydenta. I przed, i po 10/04.

Owszem, starania o prawdę nie zawsze doskonałe - ale czy mogą być doskonałe działania tej części społeczeństwa, którą de facto wypchnięto na margines, pozbawiając innych niż obywatelskie środków szukania prawdy?

Róbmy swoje, i za bardzo się nie dziwmy. W końcu - w pewnym sensie zawsze tak to wyglądało, o czym lepiej niż ja wie starsze pokolenie.

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych