26 lipca odbyło się ostatnie przedstawienie XXII -go Festiwalu Mozartowskiego. Wszystko wskazuje na to, że był to ostatni Festiwal i być może w ogóle ostatni spektakl Warszawskiej Opery Kameralnej.
WOK powstała z inicjatywy Stefana Sutkowskiego w 1961 roku. Zasłynęła realizując Festiwal Mozartowski podczas którego -jako jedyny teatr operowy na świecie - prezentowała wszystkie dzieła sceniczne Mozarta.
Tragedia opery rozpoczęła się od zmniejszenia, w trakcie sezonu artystycznego o jedną czwartą dotacji z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Mazowieckiego. Decyzja ta praktycznie uniemożliwiła dalsze funkcjonowanie tej placówki. Plan restrukturyzacji przedstawiony przez dyrektora Sutkowskiego Urząd zignorował, a dyrektorowi po przeprowadzonych kontrolach zagrożono zwolnieniem dyscyplinarnym. Ostatecznie przyjęto dymisję Sutkowskiego i w dniu 26 lipca ogłoszono konkurs na nowego dyrektora. Do czasu jego rozstrzygnięcia pełniącym obowiązki dyrektora będzie Jerzy Lach, dyrektor Departamentu Kultury, Promocji i Turystyki w Urzędzie Marszałkowskim.
13 czerwca na wniosek Prawa i Sprawiedliwości odbyło się posiedzenie Komisji Kultury i Środków Przekazu podczas którego obecni byli m. in. dyrektor naczelny i artystyczny WOK, marszałek Struzik i dyrektor Lach. Czytając stenogram z posiedzenia trudno nie odnieść wrażenia, że Stefan Sutkowski został „przeczołgany” przez dwie wyżej wymienione persony oraz członków komisji z PO. Koalicja PO-PSL posłużyła się zresztą stałym zestawem argumentów stosowanych przy każdej okazji, gdy zamierza dokonać cięć finansowych w celu pokrycia strat wywołanych swoją nieudolnością i pazernością. Te argumenty to: troska o kieszenie podatników i kryzys. I tak przewodnicząca Komisji Śledzińska -Katarasińska pouczyła dyrektora Sutkowskiego, że „opera jest instytucją żyjącą z pieniędzy podatnika”. Nie mniej, ni więcej zasugerowała więc, że artyści to darmozjady pasożytujące na podatnikach. Zapewne zdaniem PO owi mityczni podatnicy żyjący samą ciepłą wodą z kranu nie chodzą do opery, a jej widownię wypełniają osoby notorycznie uchylające się od płacenia podatków. Marszałek Struzik poinformował, że „dramat zaczął się w czasach, kiedy kryzys dotknął Europę”, i dodał, że „nie jesteśmy samotną wyspą wiecznej szczęśliwości (sic!), w której mamy nieograniczone dochody”. Zarzekając się, że jego celem nie jest likwidacja Opery ujawnił prawdziwą przyczynę całej operowej afery stwierdzając: „są permanentne roszczenia do tego majątku”. Siedziba WOK jest bowiem dawną świątynią ewangelicką, ale przecież dyrektor nie nabył jej w sposób bezprawny! Struzik wykazał pogardę i ignorancję dla zawodu śpiewaka zarzucając, że artyści biorą pensje, a według raportu z kontroli nie śpiewają od 8.00 do 16.00 (!). Zagrzmiał z oburzeniem: „Czy to rozumieją ludzie, którzy za 1800 zł muszą przychodzić codziennie do pracy i ją wykonywać?”. Wreszcie oświadczył: „Dobrze rozumiemy pojęcie kultury wysokiej”.Tu nie można powstrzymać się od uwagi, że w przypadku PSL trudno mówić o jakiejkolwiek kulturze, a co dopiero o wysokiej. Wśród żenujących cytatów nie może zabraknąć fragmentów wyjątkowo kuriozalnej wypowiedzi posłanki Bobowskiej z PO: „w kulturze tzw. wysokiej stoimy przed problemem niszowości (…), jest to wąska elita. Dzisiaj przed nami wszystkimi staje taki problem, jak te elity powiększyć. Na pewno nie będą one takie jak na stadionach EURO.” Otóż opera nigdy nie będzie powszechną rozrywką, jak mecz piłki nożnej i właśnie dlatego potrzebuje wsparcia od państwa, a powiększeniu elit nie służy chyba likwidacja warszawskiej placówki. Posłanka zarzuciła też WOK, że nie edukuje młodych ludzi do udziału w kulturze wysokiej. A co na tym polu czyni Ministerstwo Edukacji? Jak propagują kulturę wysoką media publiczne skazane przez Tuska na agonię? Jacek Sasin (PiS) przytomnie zauważył, że WOK jest teraz oceniana nie pod względem dorobku artystycznego, ale pod względem podreperowania jej kosztem budżetu województwa; zaś Adam Kwiatkowski (PiS) podsumował: „to, że w tej chwili są problemy z finansowaniem, to są skutki praktyki, jaką prowadzi rząd pana premiera Tuska”.
Ostanie przedstawienie tegorocznego Festiwalu poprzedzone zostało, jak na ironię uroczystością wręczenia twórcom i artystom orderów i odznaczeń państwowych przyznanych przez Prezydenta RP oraz Medali Zasłużony Kulturze Gloria Artis przyznanych przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. WOK w ubiegłym roku obchodziła swoje 50-lecie. Minister nie pojawił się na ceremonii. Dyrektor Sutkowski stwierdził z żalem, że władze w sprawie WOK milczą. Oznajmił, że „nadszedł czas, aby rządzący nabrali rozumu”. Przypomniał słowa Arystotelesa o muzyce, która łagodzi obyczaje. I wyraził przypuszczenie, że być może, gdyby rządzący częściej bywali w WOK byliby lepszymi ludźmi.
Jako stały bywalec WOK od 21 lat pragnę zwrócić uwagę na pewien jej fenomen. Otóż Opera ta była instytucją prawdziwie demokratyczną. Bilety na przedstawienia nie były zarezerwowane dla krewnych i znajomych królika. Każdy mógł je bez trudu nabyć. Ułatwiała to także ich przystępna cena. Spróbujcie sobie państwo kupić gdzieś na świecie bilet do I -go rzędu na Don Giovanniego ze światowej klasy śpiewakiem Robertem Gierlachem w roli tytułowej za 56zł! Żegnając się z teatrem dyrektor Sutkowski przypomniał, że w owym rzędzie nie siadali nigdy organizatorzy festiwalu, żeby po przedstawieniu urządzać „spontaniczne” owacje, jak ma to miejsce w innych placówkach. Tradycją stały się też skromne przyjęcia na zakończenie Festiwali Mozartowskich w których brali udział artyści i widzowie, i na które nie trzeba było mieć żadnych VIP-owskich zaproszeń. WOK umiała połączyć elitarność sztuki wysokiej z egalitaryzacją jej odbiorców. Demokratyzacja sztuki nie polegała tu na umasowieniu, co z reguły skutkuje obniżeniem poziomu artystycznego, lecz umożliwieniu dostępności do niej na równych zasadach. Warszawska Opera Kameralna obalała mit jakoby o przynależności do odbiorców sztuki wysokiej decydowała pozycja społeczna i uwalniała sztukę wysoką od alienującego związku z tą pozycją. Tu każdy był traktowany z szacunkiem i nie czuł się widzem drugiej kategorii tylko dlatego, że kupił wejściówkę. Teatr przy Solidarności grał dla zwykłych, a nie establishmentowych melomanów. Może właśnie i ta, oprócz artystycznej - wyjątkowość Opery była solą w oku rządzących.
Swego czasu w kręgach uniwersyteckich modna była książka Richarda Shustermana Estetyka pragmatyczna. Żywe piękno i refleksja nad sztuką. Jej autor chciał „estetycznie uprawomocnić” sztukę popularną, która jego zdaniem była kulturowo wydziedziczona oraz uwolnić jej odbiorców spod dominacji opresyjnej i intelektualistycznej sztuki wysokiej. Zdaniem Shustermana przyjemności estetyczne, jakie oferuje sztuka wysoka są zresztą „widmowe i ascetyczne”. Diagnoza amerykańskiego neopragmatysty była kompletnie błędna. Dzisiaj bowiem, gdy różnej maści pseudodemokratyczni populiści kwestionują rolę sztuki wysokiej w życiu społeczeństwa, to właśnie jej istnienie wymaga teoretycznego uzasadnienia Najwyraźniej jednak ekipa Tuska należy do wyznawców zwietrzałych idei Shustermana i postanowiła wcielić je w życie wyzwalając obywateli od teatrów i oper. Kiedy wreszcie Polacy postanowią uwolnić się od dyktatu Tuska?
Agnieszka Kanclerska, Wrocław
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/137532-wok-dorznieta-kolejny-sukces-tuska-tragedia-opery-rozpoczela-sie-od-zmniejszenia-w-trakcie-sezonu-dotacji-o-jedna-czwarta