Hołownia nie jest z mojej bajki. "Ale oparł się pokusie, by zupełnie rozpuścić esencję religii"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Stach Leszczyński
Fot. PAP/Stach Leszczyński

Szymon Hołownia nie jest bohaterem mojej bajki. Nie potrafię się odnaleźć w tej wizji Kościoła, czy też mówiąc językiem teologicznym, w tej duchowości, jaką on proponuje swoim czytelnikom i widzom. Ale przyłączać się do lewicowych krytyków Hołowni nie będę. Choćby dlatego, że stoimy po jednej stronie barykady.

Książki byłego publicysty „Newsweeka” są świetnym wyborem na początek drogi z chrześcijaństwem. Dla tych, którzy stoją gdzieś z boku Kościoła, którzy mają mnóstwo wątpliwości, niechęci i których sposób myślenia został ukształtowany gdzieś z dala chrześcijańskiej wrażliwości i mentalności. Słowem – tych, o których niezwykle celnie mówi Benedykt XVI, nazywając ich „dziedzińcem pogan”. Cała działalność Hołowni jest czymś, co może wprowadzić w chrześcijaństwo i pozwolić odkryć piękno Kościoła, jego liturgii i historii. Oczywiście, potrzebny jest później krok dalej, do czego Hołownia często zachęca zbyt słabo, pozostając na ładnej, fajnej i lukrowej stronie religii; na jej wersji light. A jest przecież ta druga strona, wersja hard, która nieustannie od człowieka wymaga i której przyjęcie nie jest już tak łatwe.

Dlatego przy całej sympatii rozumiem jednak wyrażane wobec Hołowni wątpliwości. Że za bardzo miękki i za mało jednoznaczny, że próbuje siedzieć okrakiem i, cytując naczelnego „Newsweeka”, ssać dwie piersi równocześnie. Bo przecież nie czas na długie rozmowy, gdy jesteśmy na froncie cywilizacyjnej wojny. Bo „Mam talent” u boku Wojewódzkiego to nie miejsce, gdzie katolik powinien się pokazywać. Bo był zbyt naiwny we współpracy z takimi mediami jak lisowy „Newsweek”. Bo… Zarzuty, których sporą część podzielam, można mnożyć, ale zawsze będę traktował Hołownię jako brata w wyznawanej wierze. Brata, którego po chrześcijańsku mogę upomnieć, z którym mogę się pokłócić tak mocno jak Paweł z Barnabą przed drugą podróżą misyjną i z którym czasem nie znajdę wspólnego języka. Ale dalej pozostanie członkiem rodziny, dalej będzie „swój”.

Dlatego zanim staniemy ramię w ramię z obrzucającym go błotem i obelgami naczelnym „Newsweeka”, przemyślmy wszystko raz jeszcze. Nie przypominam sobie, by Hołownia uprawiał dziwną publicystykę, uzasadniającą adopcję dzieci przez związki homoseksualne czy szukał miejsca w katolickiej doktrynie dla filozofii gender, jak czynił to jeden z katolickich magazynów. Nie pamiętam też miejsc, gdzie ośmieszałby chrześcijańską naukę i kwestionował jej najistotniejsze założenia, jak zdarza się to czytać w innych pismach mieniących się szyldem „katolicki”. Wreszcie, oparł się pokusie, by zupełnie rozpuścić esencję katolicyzmu, tak by została z niej lekko zmącona woda, co czyni wiele na poły chrześcijańskich środowisk.

Hołowni po prostu nie da się zaciągnąć do żadnej armii, bo pokornym żołnierzem być nie potrafi. Ale czy to decydujący zarzut?

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych