Hipokryzja wkurza mnie zawsze. Ale rzadko tak bardzo jak ta, którą posługują się myśliwi. W tym pierwszy strzelec III RP Bronisław Komorowski. Cierpi mianowicie pan prezydent, że jako kandydat na najwyższy urząd obiecał zamienić fuzję na aparat fotograficzny. I tęskni za dawnym hobby. A współczują mu - zapewne - dziesiątki współhobbystów.
Koronny argument zwolenników łowiectwa jest zawsze ten sam: że to przecież oni jak nikt inni dbają o lasy i przyrodę. Że tak naprawdę kochają wszystko, co żyje, a strzał do zwierzyny to niemal margines ich charytatywnej działalności. Że odstrzał to niezbędny sposób regulacji pogłowia zwierzyny. Proszę, nie wierzcie w tę bajki!
Nie kwestionuję, że myśliwi pomagają zimą w dokarmianiu zwierzyny. Inaczej nie mieliby wkrótce do czego strzelać. Ale nie wierzę w ich miłość do przyrody. Jakim trzeba być człowiekiem, by czerpać satysfakcję z patrzenia w oczy umierającej sarny! Jakim trzeba być wielbicielem przyrody, by skazywać dzika, czy zająca na śmierć przez wykrwawienie! Bo zapytajcie leśniczych ilu naszych najznakomitszych myśliwych jest w stanie położyć zwierzę od jednego strzałów komorę! Przeważnie giną w męczarniach na długo po postrzale. Brocząc "farbą". (Ta myśliwska gwara to zresztą kolejny sposób na zakamuflowanie faktu, że gruncie rzeczy chodzi o prawdziwą krew i śmierć). Szczęśliwszym ofiarom - męki skróci jakiś drapieżnik. Ale rzadko. Bo drapieżniki zostały wytępione przecież pierwsze. Zostaliśmy my - ludzie.
A już prawdziwą zmorą zwierzyny są niedzielni, czy tzw. dewizowi myśliwi. Ci, którzy, przez tzw. zawodowców są doprowadzani na rykowiska, czy inne tereny łowieckie i ze swoich bezpiecznych ambon dokonują prawdziwej masakry drogim nowoczesnym sprzętem. Z lunetami, celownikami laserowymi i całym tym bajerem, który nie daje zwierzynie najmniejszych szans.
Doprawdy nie mogę pojąć, choć wychowałam się na książkach Curwooda, Szklarskiego, Londona i wielu innych, sławiących etos myśliwego, jak można nie dostrzegać realnego bólu i cierpienia zadawanego zwierzynie w imię czystej rozrywki! Jakim trzeba być hipokrytą, by czerpać frajdę z zadawania śmierci stworzeniom, które w gruncie rzeczy nie mają szans z naszą wymyślną techniką i .. mówić o pięknie natury i ekologii!
Oczywiście, my Polacy, nie jesteśmy tacy znowu najgorsi. Myśliwskie pasje Brytyjczyków, Niemców, Amerykanów w Afryce doprowadziły niemal do wyginięcia nosorożców, słoni, gepardów. Całe szczęście że kilkadziesiąt (zaledwie!) lat temu się opamiętano i teraz wiele afrykańskich krajów mozolnie z nakładem ogromnych środków odbudowuje to, co niemal bezpowrotnie udało się stracić.
Kto był w afrykańskim parku narodowym, kto spojrzał w oczy żywej żyrafie, która bez lęku spogląda na turystę w landrowerze, kto widział obojętnie i spokojnie żerujące słonie i mógł zbliżyć się na odległość kilku metrów do dzikiej lwiej rodziny, ten nie może się powstrzymać od refleksji - dlaczego to nie jest norma? Dlaczego my, w naszej cywilizowanej Europie, musieliśmy wybić nasze jelenie, wilki, rysie, żubry, a i teraz te które jeszcze ocalały - muszą uciekać od nas w popłochu. Bo to jedyna szansa by ocaleć. A i to nie zawsze.
Już nie mówię o wypadkach, które co i rusz na polowaniu się zdarzają. A to ktoś nie odróżni dzika od żubra - przewodnika stada, a to komuś lis pomyli się z psem - odsyłam do świetnego tekstu Zbigniewa Kuźmiuka. Przyznam, że sama jesienią czuję lęk - jako że jeżdżę konno i często bywam w lasach, po których hasają także myśliwi. Widuję ich czasem zaczajonych za drzewami. I czuję strach i gniew. Boję się zabłąkanej kuli. I boję się słysząc huk strzału. Nie wiem czego bardziej - że ktoś zabił, czy że "tylko" zranił, któregoś z "braci moich mniejszych". A wściekam się, że ktoś śmie to nazywać sportem. I działalnością na rzecz ochrony przyrody.
A panu prezydentowi, przysięgam, prędzej złożę życzenia objęcia drugiej kadencji, niż powiem "Darz Bór"!!!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/137389-prezydenckie-hobby-jakim-trzeba-byc-czlowiekiem-by-czerpac-satysfakcje-z-patrzenia-w-oczy-umierajacej-sarny