Polemika z Łukaszem Warzechą w sprawie fotoradarów Tuska. "Pozwoli to uratować wiele istnień ludzkich, zapobiec wielu tragediom"

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Po przeczytaniu tekstu Łukasza Warzechy pt. „Nie pozwólmy się łupić” opublikowanego w dniu 21 lipca br. poczułem się w obowiązku do podjęcia polemiki co do powodów tragicznego stanu bezpieczeństwa drogowego w Polsce oraz sensowności stosowania fotoradarów.

CZYTAJ: Warzecha: Współcześni rabusie, czyli po co Tuskowi 300 fotoradarów. "Nie pozwólmy się łupić!"

Wszak czuję się jednym z tych „nawiedzonych specjalistów, którzy uważają, że całe zło kryje się w prędkości”. No, może z zastrzeżeniem, że nie całe, bo niemal na równi z prędkością za zabójcze uważam jeżdżenie pod wpływem alkoholu lub zdezelowanym autem.

Po pierwsze wypada zaprotestować przeciwko sprowadzaniu bezpieczeństwa drogowego wyłącznie do kwestii finansowych, choć oczywiście się ze sobą wiążą. Ale skoro już ten wątek został podjęty, to spróbujmy się do niego odnieść. Teza red. Warzechy, że rząd Tuska chce złupić kierowców montując 300 fotoradarów jest błędna w swoim założeniu. Uważam, że wbrew budżetowym szacunkom, najlepszym możliwym rozwiązaniem byłoby, gdyby z tytułu fotoradarów czy jakichkolwiek innych mandatów drogowych nie wpłynęła do budżetu państwa ani jedna złotówka. Tak się stanie jeśli użytkownicy dróg będą stosować się do przepisów. Pozwoli to uratować wiele istnień ludzkich, zapobiec wielu tragediom.

I co więcej – zapewni Tuskowi i Rostowskiemu znacznie więcej niż założone w budżecie 1,2 mld złotych! Biorąc pod uwagę roczne straty finansów publicznych w wysokości 30 mld złotych z tytułu wypadków drogowych, nawet niewielka – ot, choćby 10% poprawa przyniesie o wiele więcej niż wpływy z mandatów. Niestety, ponieważ wielu kierowców wciąż jeździ według wskazówek red. Warzechy, budżet nadal zasilany będzie milionami z mandatów a nie miliardami zaoszczędzonymi z uratowanego życia i zdrowia. Prawdziwym beneficjentem jest tylko branża pogrzebowa.

Jako kierowca cenię sobie jazdę płynną i wygodną, stąd na pewno wolę podróżować z prędkością 100 km/h niż 50 czy 40. Znam wyniki badań świadczące o lepszej koncentracji kierowcy przy wyższej prędkości. Problem w tym, że nieliczne na razie drogi w Polsce są do tego przystosowane. Na autostradzie „zaśniemy” przy 70 km/h, ale jadąc przez miejscowość, choćbyśmy nie wiem jak bardzo rozbudzili się 100 km/h na liczniku, nie zatrzymamy samochodu przed przejściem dla pieszych w takim samym czasie jak przy 50 km/h. Takie są prawa fizyki i nawet najszybsza reakcja kierowcy nie zniweluje różnicy w drodze hamowania. Dlatego apeluję do red. Warzechy: spójrzmy na Polskę nie tylko oczami kierowców, ale także mieszkańców wsi i miasteczek, przez które przechodzą drogi, zwłaszcza krajowe. Tam też żyją ludzie (może nawet Pańscy Czytelnicy) i chcą czuć się bezpiecznie. Będąc rodzicem dziecka idącego do szkoły wolałbym mieć pewność, że samochód jedzie 50-tką, a nie 100-ką, nawet jeśli kierowca byłby przy tej prędkości „najbardziej skupiony i najskuteczniej reagujący”.

Na koniec wypada odnieść się do głównego wątku tekstu Łukasza Warzechy czyli fotoradarów. Jak już napisałem powyżej, nie uważam, aby służyły złupieniu kierowców. Mniejsza liczba wypadków przyniesie więcej korzyści finansowych niż te marne grosze od biednych gapowiczów, którzy nie zauważą znaków informacyjnych czy żółtych skrzynek z radarami. Fotoradary nie rozwiążą w całości kwestii bezpieczeństwa, gdyż przekraczanie prędkości (i tu się z redaktorem zgadzam) nie jest jedynym zagrożeniem. Tak się jednak składa, że nie ma w Europie kraju, w którym doszłoby do znaczącej poprawy bezpieczeństwa drogowego bez uprzedniego wdrożenia systemu automatycznej kontroli prędkości czyli właśnie fotoradarów. A poprawa nastąpiła prawie wszędzie, jesteśmy niemal na końcu w całej UE pod tym względem.  Może to przypadkowa zbieżność, ale tak się składa, że wszędzie, gdzie taki system został uruchomiony, zanotowano znaczący spadek liczby wypadków i ofiar. Czy tak będzie w Polsce? Nie wiadomo, gdyż polscy kierowcy niechętnie dostosowują się do przepisów.

Po co jechać wolniej, skoro można nadal „koncentrować” się przy 120-tu i mrugać światłami lub nasłuchiwać CB? Kolejna 50-ka koło szkoły? Przecież to tylko urzędnik lub policjant sobie wymyślił, żeby mnie okraść. Zawsze jeździłem tędy 100-ką i nic się nigdy nie stało. Nie dam się „rabusiom”. Przecież nie każdego namierzą, nie każdy zapłaci… Wykorzystam jakby co wszelkie podpowiedzi red. Warzechy, a niech się Rostowski trochę powścieka, że tacy sprytni jesteśmy.

Tylko co, jeśli jednak kiedyś nie uda się zatrzymać? Może zatem dla niektórych ważne jest, by przede wszystkim nie dać się złupić. Dla mnie ważne jest, by nikogo nie zabić.

 

Bartłomiej Morzycki, Prezes Partnerstwa dla Bezpieczeństwa Drogowego

 

PONIŻEJ ZAMIESZCZAMY WSPOMNIANY ARTYKUŁ ŁUKASZA WARZECHY:

 

Tylko facet bez prawa jazdy może wydawać pieniądze na fotoradary, a nie na drogi.

Ten cytat z Donalda Tuska z roku 2007 trzeba powtarzać jak najczęściej, bo dobrze ilustruje on znacznie nowsze stwierdzenie, już nie samego premiera, ale jego rzecznika: „Premier nigdy nie kłamie!”.

Dawne słowa szefa rządu szczególnie warto przytaczać teraz, kiedy wkrótce przy drogach ma stanąć 300 nowych fotoradarów. Mapa Polski jest wprost usiana znaczkami, pokazującymi ich lokalizację. W mediach zaś produkują się masowo policjanci i spece od bezpieczeństwa, opowiadający, jak teraz będzie świetnie i jak mało będzie wypadków.

Być może część spośród nich naprawdę wierzy w to, co mówi. Jest pewna grupa nawiedzonych specjalistów, którzy uważają, że całe zło kryje się w prędkości i najlepiej byłoby ograniczyć ją na wszystkich prawie drogach do 50 km na godzinę, a może i 40. Uparcie nie przyjmują do wiadomości robionych na świecie badań, które pokazują coś całkiem innego. Na przykład, że kierowca jest najbardziej skupiony i najskuteczniej reaguje, jadąc nieco powyżej 100 km na godzinę. Albo że naćkanie dróg fotoradarami nie przynosi żadnych efektów. Albo że zezwolenie na używanie antyradarów obniża liczbę wypadków.

Zakładam jednak, że ogromna część spośród propagandystów, zachwyconych nowymi metodami i środkami, służącymi polowaniom na kierowców, doskonale wie, że bierze udział w spektaklu, którego jedynym sensem jest złupienie ludzi. W końcu minister Rostowski chciał, aby w tym roku z mandatów spłynęło do budżetu 1,2 mld złotych. Jak dotąd, udało się zgarnąć… 7 mln. Spodziewajmy się zatem, że dzielna drogówka podwoi, a nawet potroi swoje wysiłki. Oczywiście nikt oficjalnie nie przyzna, że chodzi jedynie o kasę, a nie o bezpieczeństwo, ale to przecież oczywiste. Wynika to choćby z faktu, że największy nacisk został położony na kwestię prędkości, podczas gdy to tylko jeden ze składników wypadków. Prędkość sama w sobie wcale nie tak często zabija. Musi być połączona z innym niebezpiecznym zachowaniem – choćby niebezpiecznym wyprzedzaniem. Tego oczywiście nowe fotoradary w żaden sposób nie wyeliminują. Ale też nie o to chodzi.

Wbrew oficjalnym opowieściom – a może raczej ostatnio milczeniu – rządu, polskie finanse są w kiepskim stanie. Te problemy pogłębi jeszcze zbliżające się nieuchronnie spowolnienie gospodarcze, które według niektórych analityków może w przyszłym roku przerodzić się nawet w recesję. Oberwiemy wszyscy, a rząd, którego szef zarzekał się w 2007 r., że wyrzuci każdego, kto wspomni o podwyżce podatków, będzie z nas zdzierał niemiłosiernie.

Czy dostajemy w zamian to, co nam się należy, choćby w wariancie minimum? W miarę dobrze działającą służbę zdrowia, sprawną policję i sądy, dobre i czytelne przepisy, sieć dobrych dróg, przedszkola i szkoły? Pytanie jest oczywiście retoryczne.

Lojalność podatkowa wobec państwa obowiązuje w obie strony. Od obywatela można wymagać, aby dokładał do państwa, jeżeli otrzymuje w zamian to, na co w teorii łoży i jeżeli obciążenia nie są nadmierne. Żaden z tych warunków nie jest spełniany w Polsce, rządzonej przez Platformę – formalnie liberalną partię, która jako pierwsza od lat nałożyła na Polaków nowe, znaczące ciężary. I dlatego – skoro jesteśmy przy drogach i fotoradarach – namawiam kierowców: nie pozwólmy się łupić. Stosujmy każdą możliwą metodę, a jest ich wiele: od antyradarów (są oczywiście nielegalne, władza nie może pozwolić, żeby uciekała jej kasa), poprzez CB radio, na wzajemnym ostrzeganiu się przed patrolami skończywszy. Gdy tylko się da – nie przyjmujmy mandatu, żądajmy świadectw legalizacji sprzętu, czepiajmy się, kwestionujmy.
Policjanci z radarem mają gdzieś nasze bezpieczeństwo. Są zbrojnym ramieniem Jana Rostowskiego. Współczesnym odpowiednikiem dawnych rabusiów, czających się przy gościńcach, aby złupić podróżnych. Nie dajmy się!

Łukasz Warzecha

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych