Gafa Obamy ożywia Romneya. Dwa zdania, 10 sekund, które mogą odmienić przebieg kampanii prezydenckiej

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

W ostatnim tygodniu, czy dwóch, Mitt Romney wydawał się być w defensywie. Wystarczył jeden błąd rywala, aby przeszedł do ofensywy. To piękno i nieprzywidywalność prezydenckiej kampanii.

Piękno wyborczych kampanii polega na tym, że pomimo najlepszych badań, wynajęcia najlepszych agencji reklamowych czy najdroższych spin-doktorów, na końcu jest kandydat. Z krwi i kości. I nawet najlepiej przygotowany, najbardziej trzymający się rozpisanego scenariusza, mistrz strategii i taktyki popełnia coś, co tenisie czy siatkówce nazywa się „niewymuszonym błędem”.

Coś takiego przytrafiło się prezydentowi Barackowi Obamie. Co gorsza, przytrafiło się wtedy, kiedy – po kilkunastu dniach ciągłego ataku sztabowców Obamy w sprawie niejasności wokół poczynań Mitta Romneya, gdy pracował w firmie inwestorskiej Bain oraz jego rozliczeń podatkowych – kandydat Repubublikanów wyglądał na zagubionego, reagującego zbyt późno i niepewnie. I po wytworzeniu kilku ładnych obrazków na potrzeby kampanii, jak choćby Obamy przemawiającego w strugach deszczu do „zwykłych” Amerykanów: http://news.yahoo.com/photos/aig-slideshow/u-president-barack-obama-speaks-rain-during-campaign-photo-064858214.html

Rzecz miała miejsce w piątek, w czasie wiecu w Ranaoke, w kluczowym dla wyborów stanie Wirginia. Obama powiedział dwa zdanie, wszystkiego dziesięć sekund (do zobaczenia tutaj:  http://www.youtube.com/watch?v=6j8XhQfvpW8):

Jeśli masz swój biznes, nie dokonałeś tego sam. Ktoś inny przyczynił się, aby on powstał.

Dla Polaków może to nie do końca zrozumiałe (ostatecznie normalne warunki gospodarcze trwają zaledwie od 1989 r.), ale dla wielu Amerykanów – właścicieli drobnych, rodzinnych biznesów w stylu „mom & pap shop” to prawdziwy policzek. Prezydent zasugerował ni mniej, nie więcej, że nie dokonaliby oni niczego, gdyby nie „ktoś inny”. To idzie bardzo przeciw wciąż żywemu w Ameryce przekonania, że każdy jest kowalem własnego losu a sukces nie zależy do rządowych dotacji, ale od własnego wysiłku i wyrzeczeń.

Dlaczego sprawa jest poważna? Kto potrafi po angielsku, niech przeczyta felieton Johna Kassa z „The Chicago Tribune”: http://www.chicagotribune.com/news/columnists/ct-met-kass-0718-20120718,0,2313230.column. Tylko kilka zdań z felietonisty, którego ojciec – biedny jak mysz kościelna imigrant z Grecji pracował dzień w dzień, bez weekendów, w rodzinnym sklepiku:

Jednym z najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwa byli urzędnicy z urzędu miejskiego (...) Chcieli steków. My nie jedliśmy w domu steków, nawet żółtych bananów. Braliśmy do domu brązowe banany i ściemniałe steki, których już nikt nie chciał kupić. Ale ci, na miejskich posadach lubili duże, czerwone i tłuste steki. Do jednej torby można było zapakować ich nawet dwadzieścia. Dzięki, Greku mówili do nas. I to był dla nas rząd.

Mimo znacznego rozrostu systemu opieki socjalnej, generalnie w amerykańskim społeczeństwie dalej utrzymuje się przekonanie, że władza – a zwłaszcza federalna – nikomu nic nie daje, bo jej siła pochodzi z wyborów a przede wszystkim z podatków obywateli. W tym sensie cięcia podatkowe nie są żadnym „podarunkiem” obywateli od rządzących, ale po prostu pozostawieniem ciężko zapracowanych i – jak najbardziej im należnych - pieniędzy w kieszeniach podatników. Sugerowanie, że zawdzięczają wszystko rządowi – dalej w Ameryce jest traktowane jako obraza. Dlatego wpadka Obamy jest tak poważna. Nie usprawiedliwia go ani fakt, że mówił – po raz pierwszy od dawna – bez promptera. Ani, że jak tłumaczył zdania są wyrwane z kontekstu, że mówił o drogach, całej infrastrukturze, bez których biznes rodzinny by nie rozkwitał. Może. Ale powiedział te zdania. Da się je wyjąć w jedną całość. I powielić w tysiącach spotów reklamowych – słowa wypowiedziane przez samego Obamę.

Nic dziwnego, że Mitt Romney zaatakował. I pełen energii uderzył w prezydenta, co widać dobrze na tym spocie: http://www.mittromney.com/blogs/mitts-view/2012/07/obamas-priority-isnt-creating-jobs-its-about-keeping-his-own

Że Obama nie rozumie małego biznesu, który buduje siłę Ameryki. Że jedyną pracę, którą chce zachować, jest „jego własna”. Że prezydent przez ostatnie pół roku odbył setkę zbiórek funduszy na kampanię, a od stycznia nie spotkał się... ani razu ze swoją radą doradczą do spraw kreowania miejsc pracy. A bezrobocie jest najważniejszym problemem tej kampanii.

Czy to może być moment przełomowy dla tej kampanii? Może, ale... nie musi. Do głosowania 110 dni. Strasznie dużo, zwłaszcza gdy w politycznym Waszyngtonie „tydzień to wieczność”.

Paweł Burdzy z Chicago

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych